Bardzo wiele się w nas zmienia, kiedy dorastamy, ale czystym, bezinteresownym i najbardziej gotowym na prawdziwą przyjaźń dzieckiem pozostaje tylko jakaś część nas. Przypadkiem ta sama część jest najbardziej podatna na zranienia i najbardziej o zranieniach pamięta. Na tym wewnętrznym dziecku opiera się to, co mamy w sobie najlepszego.
Są dzieci, które bardzo wcześnie zaczynają rozumieć doniosłość i ważność relacji międzyludzkich i które od najwcześniejszych lat życia pragną przyjaźni. Byłam takim dzieckiem. Dziś sama rozpoznaję takie dzieci na kilometr i wiem, że ta cecha nie ulegnie osłabieniu, kiedy dorosną. Wszystkie ważne książki, które czytano mi i które sama przeczytałam do 6. roku życia, mówiły o potrzebie dzielenia swojego świata z kimś innym. Wydawało mi się, że przyjaciela można spotkać tylko w specyficznych, a najlepiej dramatycznych okolicznościach, jak to się zwykle działo w książkach, ale mimo że moje dzieciństwo naznaczone było wieloma trudnymi emocjami i sytuacjami – co teoretycznie powinno przybliżać mnie do odnalezienia mojej „drugiej połowy” – nie spotkałam na swojej drodze tego kogoś, o kim marzyłam. Kogoś, kto pozwoliłby zajrzeć sobie w oczy i odwzajemnił moje spojrzenie. Kto gotów byłby zostać ze mną i pozwolić mi zostać ze sobą. Mając trochę ponad 6 lat, czułam, że moja samotność jest tak bolesna i paląca, że przygotowałam tuzin karteczek z napisem „szukam przyjaciela” i wyrzuciłam je z okna swojego pokoju. Nie wiem, dlaczego nie pomyślałam o wpisaniu na karteczkach choćby swojego adresu. Byłam tak skupiona na treści „ogłoszenia”, że wydało mi się, że dla innych oczywiste będzie, gdzie można mnie znaleźć… Nikt się nie zjawił. Na nawiązanie pierwszej przyjacielskiej relacji z inną dziewczynką czekałam jeszcze kilka lat.