
Powrót do źródeł? Jak najbardziej, ale przy zachowaniu wyjątkowych środków ostrożności. Spotkanie z utopcem lub innymi wodnymi demonami, choćby najponętniejszymi, do przyjemnych nie należy. Według licznych podań ludowych bywa źródłem poważnych kłopotów.
Mieszkam w mieście, ale nasz dom stoi pod lasem i tak się składa, że najbliższe ujęcie wody oligoceńskiej mamy – nietypowo – właśnie w lesie. „Ujęcie” to słowo urzędowe – brzmi technicznie i kojarzy się z ujarzmianiem natury: „ująć” znaczy tyle, co „pojmać”, „uwięzić”. Nie pozwala usłyszeć archaicznych treści, którymi pulsuje symbol źródła, a przecież miejsce, do którego pielgrzymujemy przez las po wodę, to właśnie źródło. Jest nim w porządku symbolicznym, nawet jeśli fachowcy nazwą je studnią i będą nam opowiadać o liczących miliony lat glaukonitowych warstwach skalnych z epoki oligocenu, spomiędzy których pochodzi nasza woda. Gadaj zdrów! Dusza nie zna pojęcia studni, wie natomiast, co to źródło.
Chodzimy tam o każdej porze roku: rozpoznający się z widzenia znajomi-nieznajomi, z naszymi baniakami albo butelkami wielorazowego użytku, upchanymi w plecakach albo w torbach na kółkach. Źródełko nas przywołuje i lubimy je odwiedzać czy to jasną letnią nocą, czy zimowym popołudniem. Dążymy do niego każdy swoją ścieżką, ale zawsze w ciszy,