
Rytuały ochronią nas nie tylko przed duchową pustką, ale także przed zupełnie realnym końcem świata.
Rytualne ofiary można tu składać wszędzie, kapliczką jest nawet mała stacja benzynowa z jednym dystrybutorem paliwa. Przy wodospadzie pachnie dymem z kadzidła, na figowcu wiszą girlandy kwiatów. Każdego ranka kobiety na Bali przygotowują nawet po 50 darów wotywnych. Garść płatków hibiskusa, hortensji lub aksamitek, kilka kropli olejku z plumerii i chwila dziękczynnego szeptu. Balijskie dary, zwane canang sari, mogą też przybierać bardziej metonimiczną postać: biletu autobusowego składanego w intencji bezpiecznej podróży, garści drobnych (w nadziei na trochę więcej pieniędzy) albo prezerwatywy, przez którą – jak mi wyjaśniono – chce się powiedzieć: „więcej seksu, mniej dzieci”. Są pewnego rodzaju prywatną wiadomością dla boga, niezobowiązującą wskazówką.
Żadna kultura