Gdy różni ludzie skarżą się na samotność, to jeden uskarża się na to, że żyje na odludziu, drugi, że choć przestaje z ludźmi, nie ma z kim wymienić myśli, trzeci, że choć wymienia z ludźmi myśli, to jednak wszyscy są mu obcy, czwarty wreszcie, że nawet wśród bliskich i serdecznych czuje się w głębi duszy samotny.
Wyraz s a m o t n o ś ć bowiem nie jest bynajmniej jednoznaczny.
Samotny to ten, kto nie styka się z ludźmi. Taka samotność możliwa jest tylko na bezludnej wyspie lub w pustelni. A nie jest podobna do tej innej samotności, na którą ludzie zwykli się uskarżać i o której już Racine pisał, że i w wielkich miastach można ją znaleźć – choć przecież zetknięcia z ludźmi są w nich nieuchronne.
Samotny to ten, kto nie obcuje z ludźmi, to znaczy nie wymienia z nimi myśli, uczuć, postanowień, choćby nieustannie się z nimi stykał. Rozumie się tu obcowanie z ludźmi jako bezpośrednie i wzajemne – i jest w tym sensie samotny, kto obcuje z ludźmi tylko pośrednio, poprzez ich wytwory, przez książki czy dzieła sztuki.
Samotny to ten, kto nie jest związany silniejszymi uczuciami z ludźmi, choćby obcował z nimi jak najwięcej. Jest to samotność, która dolega nie wszystkim, ale za to dolega najdotkliwiej: „Nikt mnie nie kocha, nikt o mnie nie myśli”. A ta samotność bywa udziałem i tych, co spotykają się i obcują z ludźmi bardzo wiele.
Wreszcie samotny to ten, kto nie jest związany z ludźmi żadnymi wspólnymi sprawami czy interesami. W tym sensie „każdy umiera sam”, jak pisał Pascal. Ale i żywi odczuwają nieraz jakby barierę oddzielającą ich od reszty ludzi, odczuwają brak istotnych wspólnych interesów i głębszego porozumienia. Każdy człowiek zdaje się być jakby oddzielnym światem, a między światami tymi nie ma połączenia. Ta metafizyczna samotność, leżąca w osnowie indywidualnego istnienia, głęboko odczuwana jest przez jednych, a niezauważana przez innych, których zadowalają powierzchowne związki łączące ich z ludźmi.
W zależności od typu psychicznego, do jakiego człowiek należy, potrzeba mu do szczęścia więcej obcowania z ludźmi lub więcej samotności. Jedni więcej, drudzy mniej potrzebują wrażeń i bodźców z zewnątrz: jedni podobni są do pająków, które z siebie snują pajęczynę, inni do pszczół, które miód znoszą do uli.
Pesymiści z natury rzeczy wolą samotność, bo ogranicza kontakty ze światem, który w ich mniemaniu jest zły, a optymiści garną się do ludzi, by mieć kontaktów ze światem jak najwięcej. Romantyzm zachwalał samotność, a pozytywizm obcowanie z ludźmi.
Różny stosunek do samotności dzieli raczej jednostki niż epoki. Schopenhauer twierdził, że człowiek lubi samotność w proporcji do swej wartości, ale Pascal pisał, że przyjemność samotności jest czymś niepojętym, a Balzac, że samotność to próżnia; Rousseau samotność nudziła, Maupassanta napełniała grozą. Wartości jednak tym pisarzom nie brakowało, stanowili tylko inny typ psychiczny.
Bo też samotność może być wielkim nieszczęściem, ale rzadcy są ludzie, którzy by okresami nie mieli pociągu do samotności. Samotność jest przyjemnością dla tych, którzy jej pragną, i męką dla tych, co są do niej zmuszeni. A męczą się jeszcze więcej, gdy widzą, że inni nie są samotni. Dlatego jeśli uczucie samotności jest przykre, to jest jeszcze przykrzejsze, gdy się go doznaje wśród ludzi.
Tekst pochodzi z numeru 1503/1974 r., (pisownia oryginalna), a możecie Państwo przeczytać go w naszym cyfrowym archiwum.