
Niektórzy myślą, że jemy korzenie i robaki, żeby się umartwiać albo zaoszczędzić. Nie, to nie o to chodzi. Chcemy spróbować nieznanego – zwierzają się Aleksandrze Kozłowskiej Katarzyna Miłochna Mikulska i Artur Bokła. Jemu cieknie ślinka na widok larw chrząszcza majowego, ona poleca podpłomyki z ogonkami kani i zupę z młodych przyrostów pałki.
Aleksandra Kozłowska: Przeżyjecie w każdej dziczy?
Katarzyna Miłochna Mikulska: Nie wszystkie dzicze znamy. W lasach deszczowych na przykład nigdy nie byliśmy.
Artur Bokła: Nie, w każdej na pewno nie. Ale jeśli mówimy tylko o polskich lasach, to myślę, że tak, poradzilibyśmy sobie. Potrafimy zbudować szałas, rozpalić ogień bez użycia zapałek, wyżywić się tym, co znajdziemy.
Arturze, masz na koncie mnóstwo samotnych wędrówek, przeszedłeś na przykład pieszo 300 km w 10 dni. Podobno miałeś wtedy przy sobie tylko dowód osobisty i folię termiczną.
A.B.: Lubię samotne wędrówki. Pokonanie 300 km w 10 dni to nie jest żadne osiągnięcie. Trudność mojej wędrówki polegała na tym, że nie zabrałem ze sobą nic, co ułatwiłoby mi nawigację w terenie – nie miałem mapy, kompasu ani GPS-u. Opierałem się na naturalnych drogowskazach, jakimi są brzegi rzek, drogi, tory kolejowe, szlaki turystyczne. Tydzień przed wymarszem przejrzałem dokładnie trasę na mapach satelitarnych i starałem się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Szedłem przez lasy, omijałem miejscowości, główne drogi, Wisłę pokonywałem wpław. Przy sobie miałem tylko folię NRC, telefon, dowód i 100 zł na powrót do domu. Nie wziąłem jedzenia ani picia.
Wyruszyłem