Co sprawia, że jedne odgłosy działają na mózg kojąco, a inne wręcz przeciwnie? Jak wykorzystać tę wiedzę w projektowaniu przestrzeni dla osób neuroróżnorodnych, cierpiących na demencję albo po przebytych udarach? Odpowiedź przybliża praca nietypowego duetu: naukowca i artysty.
Pierwszy, Hugo Critchley, jest profesorem psychiatrii w Brighton and Sussex Medical School. W swoich badaniach łączy podejście kliniczne z neuronauką kognitywną, psychiatrią, psychologią, medycyną, neuroobrazowaniem, by zrozumieć połączenia między umysłem a ciałem, a także ich znaczenie dla zdrowia.
Drugi to Mark Ware, artysta multimedialny i multisensoryczny. Działa na styku sztuki i nauki. Współpracuje z The Staffordshire Centre for Psychological Research oraz Uniwersytetem Sussex, gdzie pisze pracę doktorską o tym, jak projektowanie wnętrz oparte na naturze może pozytywnie wpływać na zdrowie i samopoczucie osób neuroróżnorodnych. Wspólnie opublikowali w „Scientific Reports” wyniki badań porównujących wpływ dźwięków przyrody oraz tych sztucznych na ludzki dobrostan.
Maria Hawranek: Jak doszło do współpracy artysty i profesora psychiatrii?
Hugo Critchley: Od lat zajmuję się badaniami dotyczącymi neuroobrazowania mózgu pod kątem emocji; przyglądam się, jak umysł i ciało wchodzą ze sobą w interakcje. Sprawdzam związek między stanem pobudzenia a odczuwaniem niepokoju oraz jego wpływ na postrzeganie rzeczywistości. Niektóre uczucia, takie jak niepokój, to w istocie informacja o tym, jak generalnie ma się twoje ciało. I to pierwsza połowa mojej pracy. Druga dotyczy tego, jak emocje albo stres na to ciało wpływają. Dopóki nie poznałem Marka, skupiałem się na warunkach klinicznych i negatywnych doświadczeniach emocjonalnych, nie uwzględniałem właściwie pozytywnych. Nawiązałem współpracę z Markiem, bo chciałem uzyskać szerszą perspektywę w tym obszarze.
Mark Ware: Kiedy miałem 39 lat, doznałem poważnego udaru. Wróciłem po jakimś czasie do swojej twórczości, ale zainteresowałem się też doświadczeniem niepełnosprawności. Z jednej strony udar to straszliwy stan, ale z drugiej ‒ z artystycznego punktu widzenia ‒ to stan niesamowity: daje wgląd w to, jak postrzegamy świat wokół nas. Moje szczególne zainteresowanie wzbudziło środowisko naturalne i to, jak na nie reaguję. Zdałem sobie sprawę, że mój dobrostan wzrastał, gdy zanurzałem się w naturze, w przeciwieństwie do przebywania w środowisku miejskim. To brzmi jak oczywistość, ale co innego to wiedzieć, a co innego poczuć na własnej skórze. W pewien sposób udar, jak wiele innych niepełnosprawności, pozbawia człowieka zewnętrznych warstw ochronnych, czyniąc go bardziej wystawionym na doznania słuchowe, zapachowe czy wzrokowe. Za naszym badaniem stało pytanie: czy odpowiadamy bardziej pozytywnie na dźwięki naturalne czy sztuczne? Hugo i jego współpracownicy badali to z perspektywy naukowców, a ja z punktu widzenia sztuki.
Jestem przewodniczką kąpieli leśnych. Obserwuję, jak ćwiczenie uwrażliwiające na doświadczenia słuchowe niesamowicie otwiera ludzi i powoduje zauważalną zmianę na ich twarzach. Pojawia się na nich spokój, błogość. Zaskoczył mnie wynik waszego badania, który wykazywał, że im bardziej uczestnicy byli zestresowane na początku, tym większego relaksu doznawali pod wpływem naturalnych dźwięków.
H.C.: Zakładam, że jeśli startujesz z wysokiego miejsca na skali stresu, to jest także większa szansa na pojawienie się istotnej różnicy w odczuciach. Jednak przebadaliśmy małą grupę, zaledwie 17 osób, więc nie pokusilibyśmy się tutaj o jakieś generalizacje na ten temat. Mark zwrócił mi uwagę na coś, co wcześniej nie przyszło mi do głowy. Rozmawiał z osobami pracującymi w Europejskiej Agencji Kosmicznej czy badaczami, którzy przebywali w stacji polarnej Concordia na Antarktydzie ‒ najbardziej odległej placówce badawczej na Ziemi. Tam środowisko pod względem wrażeń sensorycznych jest na tyle ubogie, że wydaje się negatywnie wpływać na stan psychiczny osób, które w nim przebywają. Wielu z nas czuje poprawę samopoczucia w otoczeniu zieleni, powstało też na ten temat całkiem sporo badań w związku z kąpielami leśnymi. Jednak ludzie nadal chcą zrozumieć, jak to właściwie działa. I nasze badanie, polegające na obserwacji aktywności w różnych obszarach mózgu w rezonansie magnetycznym i pomiarze fizjologicznych parametrów stresu, np. rytmu bicia serca, dostarcza brakującego kawałka tej układanki.
Jakie dźwięki odtwarzaliście badanym?
M.W.: Uczestnicy słuchali dwóch kategorii odgłosów: naturalnych i sztucznych, podzielonych dodatkowo na dwa typy: znane i rozpoznawalne oraz nierozpoznawalne. Przy czym są dźwięki sztuczne przyjemne dla ucha i dźwięki naturalne, które wcale takie nie są. Wśród emitowanych przez nas odgłosów naturalnych były: śpiew ptaków o świcie, krzyk mew, szybko płynąca rzeka, delikatny strumień, mocny deszcz uderzający o liście, silny wiatr targający koronami drzew, ogromne fale uderzające o brzeg morza i małe fale. Z kolei wśród sztucznych dźwięków znalazły się: odkurzacz, tykający zegar, suszarka, pociąg przejeżdżający przez stację, pociąg stojący na stacji, ruch uliczny w centrum miasta, wnętrze samochodu w czasie jazdy autostradą oraz plac budowy z udziałem wiertarki pneumatycznej. Najbardziej pozytywną odpowiedź otrzymaliśmy na znane, rozpoznawalne odgłosy natury. Następne w kolejności były nieznane dźwięki naturalne, później – dość blisko tych poprzednich – znane sztuczne, a na końcu – nieznane sztuczne.
H.C.: Wiemy, że ludzie stresują się nieco bardziej w sytuacjach nieznanych i nieprzewidywalnych. Znajomość bodźców naturalnych wydaje się więc istotnym czynnikiem w ich percepcji. Ale czy to znaczy, że musimy być świadomi bodźców, które odbieramy, aby na nas działały, czy może wystarczy, że te dźwięki są słyszalne gdzieś w tle?
Zatem jak to właściwie działa? Jakie procesy zachodzące w mózgu pod wpływem słuchania tych wszystkich dźwięków dostrzegł Wasz zespół?
H.C.: Odkryliśmy, że aktywność w tzw. sieci domyślnej mózgu (ang. default mode network, DMN), czyli jednej z głównych sieci neuronowych występujących w mózgu człowieka, która jest czynna, kiedy odpoczywamy, różniła się w zależności od dźwięków odtwarzanych w tle. Dodam jeszcze, że stan spoczynkowy umysłu wpływa na myślenie związane z introspekcją i autorefleksją. I tak podczas słuchania naturalnych dźwięków łączność mózgowa odzwierciedlała skupienie uwagi na zewnątrz, a podczas słuchania tych sztucznych – do wewnątrz, podobnie jak w przypadku wzorców obserwowanych w stanach lękowych, zespole stresu pourazowego oraz depresji. Podczas słuchania odgłosów naturalnych zaobserwowano lepsze wyniki w zadaniu na koncentrację i skupienie uwagi, a także większy wzrost aktywności układu przywspółczulnego, który odpowiada za takie procesy jak odpoczynek i trawienie (z ang. rest-and-digest).
Przekładając te wyniki na proste słowa: czyli przy naturalnych dźwiękach mózg i ciało odpoczywają, układ trawienny może spokojnie pracować i mamy też większe możliwości koncentracji?
M.W.: Dokładnie tak. Tamto badanie zabrało mnie w daleką podróż. Teraz piszę pod okiem Hugo pracę doktorską. Moim celem jest przyprowadzenie natury do ludzi – poprzez dźwięki, ale też stosowanie designu opartego na naturze. Mamy nadzieję, że ta wiedza zostanie wykorzystana przez projektantów wnętrz, szczególnie jeśli chodzi o uwzględnienie potrzeb osób neuroróżnorodnych, po udarach, cierpiących na demencję itd. Należy szukać sposobów na obniżenie uczucia niepokoju i pozytywną stymulację pamięci, tak by tworzyć wnętrza przyjazne dla osób z zaburzeniami percepcji. Od 10 lat pracuję z dorosłymi, którzy doznali podobnych spustoszeń w mózgu jak ja i chciałbym im pomóc. Z pewnością jest pani znane badanie, które pokazuje, że samo spoglądanie na naturę, nawet na jej zdjęcie, poprawia samopoczucie. Chcę lepiej to zrozumieć: co w tych zdjęciach sprawia, że czujemy się lepiej? Czy chodzi o ich kompozycję?
W badaniu dźwięków również nie odpowiedzieliśmy na wszystkie pytania, jakie nas interesują. Jedno z nich to pytanie filozoficzne: czym jest dźwięk? Odpowiedź z pozoru wydaje się oczywista. A jednak weźmy pod uwagę prosty przykład: stukanie młotkiem w gwóźdź. Czy to odgłos młotka, gwoździa czy dwóch rzeczy naraz? Niektórzy filozofowie określają dźwięki jako wydarzenia, co jest z naszego punktu widzenia ciekawe. Mam poczucie, jakbyśmy tymi badaniami zarzucili sieć rybacką, a teraz patrzyli, co się w nią złapie.
Jeszcze w latach 80. przeprowadzano badanie na pacjentach, którzy przeszli operację usunięcia woreczka żółciowego. Część z nich w czasie rekonwalescencji patrzyła na drzewa za oknem, a część na ceglaną ścianę. Ci pierwsi byli krócej hospitalizowani, mieli lepszy nastrój w czasie pobytu w szpitalu, lepiej się poruszali, brali mniej środków przeciwbólowych i o słabszej mocy. Tę wiedzę można by stosować nie tylko w szpitalach, ale także w więzieniach czy szkołach.
M.W.: Skoro wspomniała pani o więzieniach, zwrócę uwagę, że w ogóle nie mówi się o więźniach cierpiących na demencję, zmuszonych do przebywania we wrogim, pełnym przytłaczających, sztucznych bodźców środowisku. Uważam to za okrutne. W szpitalach wyzwaniem jest przełamanie monotonii wnętrza i zapobieganie deprywacji sensorycznej, ale też obniżenie poziomu stresu u osób, które czeka poważny zabieg. Jednak wszystko, o czym dyskutujemy, ma również zastosowanie w urządzeniu domu i miejsca pracy. Musimy przyjrzeć się temu, jak projektujemy miejskie dźwięki. Może na stacji kolejowej moglibyśmy zastosować kilka zasad, o których rozmawialiśmy? Na przykład ułatwić przyporządkowanie dźwięków do ich źródła. Jeśli bodźców jest mniej, łatwiej je zlokalizować. Już samo to pomogłoby obniżyć poziom niepokoju.
Czyli niekoniecznie musimy od razu wszędzie puszczać szum morza z głośników? Na początek wystarczy uczynić dźwięki łatwiejszymi do identyfikacji?
M.W.: Tak, i wziąć pod uwagę poziom ich głośności. Mieszkam z żoną na południowym zachodzie Anglii, w zasięgu spaceru od morza. Zimą, gdy nadchodzą sztormy, szum morza jest bardzo głośny. A jednak nie spotkałem nikogo, kto wracając z plaży, skarżyłby się: „O rany, ależ to było stresujące!”. W naturze pojawiają się intensywne dźwięki, lecz tylko przez krótki czas. Natomiast to, czego doświadczamy w mieście, istnieje w sposób ciągły i wyniszczający.
A jeśli ktoś lubi miejski szum?
M.W.: Czasem ludzie twierdzą, że coś lubią, ale niekoniecznie ma to pozytywny wpływ na ich ciało. Razem z psycholożką Nicholą Street, zainteresowaną estetyką i naturalnym środowiskiem, stworzyliśmy wystawę Reflecting Nature. Emitowaliśmy dźwięki natury ludziom mieszkającym w centrach brytyjskich miast. Przyglądaliśmy się ich reakcjom na symetryczne wzory, a także naturalne i sztuczne dźwięki. Wybraliśmy nietypowe lokalizacje, np. teatr w Manchesterze, siedzibę towarzystwa ochrony zwierząt Wildlife Trust, dwie katedry. Zaangażowaliśmy całkiem sporą publiczność. Kiedy grupie ludzi z Manchesteru odtworzyliśmy krzyk mew, kilka osób stwierdziło, że im się on nie podoba. Potem wysłuchali odgłosów korka ulicznego. Jedna z osób napisała, że to było dla niej uspokajające. Gdy puściłem szum deszczu spadającego na liście, ktoś rozpoznał w nim pyrkającą frytownicę i też uznał ten bodziec za uspokajający. Jednak to, że ludzie uważają dźwięki korka ulicznego za dodające otuchy, nie znaczy, że są one dla nich zdrowe.
H.C.: Przebywanie w stanie pobudzenia jest potrzebne ze względów adaptacyjnych. Problemy zaczynają się wtedy, gdy to pobudzenie utrzymuje się w sposób ciągły i przez dłuższy okres.
Wówczas staje się ryzykowne dla psychicznego i fizycznego zdrowia – z powodu wysokiego ciśnienia krwi czy chronicznie odczuwanego przez nasze ciała stresu. Dźwięk korka może komuś dodawać otuchy, a odgłosy wsi nocą mogą go przerażać, bo nie jest do nich przyzwyczajony. Ważny zatem jest także wymiar osobistego doświadczenia, znajomości dźwięków, który wpływa na to, jak je odczuwamy i jak zarządzamy danymi sytuacjami.