Kolarstwo szosowe to profesjonalna dyscyplina sportowa, w której stawką są trofea, rekordy i wielkie pieniądze. Ale coraz częściej na rowerze szosowym jeździ się po prostu dla przyjemności.
Większości z nas kolarstwo wciąż kojarzy się z Wyścigiem Pokoju i popularną przed laty grą. Każdy gracz miał zestaw kapsli ozdobionych flagami krajów startujących w imprezie. Na podwórkach toczyły się zacięte boje pomiędzy „kolarzami” NRD, Czechosłowacji, Polski. Dorośli z wypiekami na twarzach śledzili telewizyjne transmisje kolejnych etapów. I jedni, i drudzy o posiadaniu prawdziwej kolarzówki mogli jedynie pomarzyć.
Dziś sytuacja diametralnie się zmieniła. Wyścigu Pokoju i większości biorących w nim udział krajów już nie ma, gra w kapsle odeszła do lamusa, ale za to na rowerach szosowych jeździ w Polsce coraz więcej ludzi. W przeprowadzonych dwa lata temu badaniach 11% spośród 25 tys. krajowych rowerzystów zadeklarowało jazdę na szosówkach właśnie. I trend ten wyraźnie rośnie. Wpływa na to stałe polepszanie się infrastruktury rowerowej w miastach i większa dostępność sprzętu kolarskiego. Zmieniono również przepisy drogowe, umożliwiając dwóm rowerom jazdę obok siebie. Popularności tej dyscyplinie sportu przysporzyły też światowe sukcesy naszych kolarzy, Rafała Majki i Michała Kwiatkowskiego, które zainspirowały wiele osób do wypróbowania tej formy rekreacji. Część z nich pokochała szosówki tak bardzo, że z niedzielnego hobby stały się dla nich stylem życia i motorem poważnych życiowych zmian.
„Moja przygoda z rowerem szosowym zaczęła się sześć lat temu. Inspiracja do jazdy była prosta i dość typowa: chciałem zrzucić parę kilogramów i znaleźć w końcu przyjemność w uprawianiu sportu. Początkowo byłem w stanie przejechać maksymalnie 30 km. Tętno podnosiło się do 130, a ból siedzenia uniemożliwiał dalszą jazdę. Dziś mogę przejechać nawet 200 km. Moja motywacja to ciągła chęć przesuwania granic i maksymalnych wartości wydolnościowych mojego organizmu.
Ważnym momentem było podjęcie współpracy z fachowcem, który uporządkował moje treningi. Wcześniej jeździłem na rowerze bez ładu i składu, byle pokonać więcej kilometrów. W rezultacie wracałem zły i przemęczony.
Dziś czerpię z jazdy taką przyjemność, że jestem skłonny zrezygnować z wielu innych atrakcji na rzecz »wyjścia« na rower. Śmiało można powiedzieć, że jestem uzależniony”.
Łukasz „Globus” Pierzynowski
Mamil
Termin „mamil” jest akronimem pochodzącym od angielskiego wyrażenia: middle-aged man in lycra, utworzonym przez firmę zajmującą się badaniami rynku i kreowaniem profili klientów na potrzeby świata biznesu. „Mamil” to pan w średnim wieku, odziany w profesjonalny kolarski strój z lycry i jeżdżący na drogim rowerze. Określenie to szybko przeszło do języka potocznego w Australii i Wielkiej Brytanii. Jego wydźwięk jest może i lekko ironiczny, ale również pieszczotliwy, bo sami mamile w większości podchodzą do siebie z dystansem i humorem.
zdjęcie: Rafał Wielgus
W 2014 r. znany z roli krasnoluda w trylogii Hobbit Mark Hadlow wystawił w Nowej Zelandii monodram pod tytułem Mamil. W trakcie spektaklu aktor ani przez chwilę nie przestaje pedałować na zamontowanej na scenie kolarce i opowiada, w jaki sposób wcisnął się w lycrową koszulkę, jak wybierał specjalne buty, których nie potrafi teraz wypiąć z pedałów, czy o niewygodnym włoskim siodełku, które kosztowało – bagatela – 400 dolarów. Dodaje także, że żona oficjalnie zagroziła mu rozwodem, jeśli w swoim kolarskim stroju podjedzie do niej w miejscu publicznym.
Brzmi to wszystko jak opis klasycznego kryzysu wieku średniego, ale kolarstwo okazuje się antidotum na wiele związanych z nim bolączek. Pozwala wrócić do młodzieńczej formy, leczy z wielu chorób cywilizacyjnych, bywa formą terapii. A obcisły strój z lycry, nie zawsze łaskawy dla kształtów kolarza, jest po prostu najwygodniejszy.
„Dobra koszulka kolarska jest elastyczna, odprowadza pot ze skóry i błyskawicznie schnie – to nie kwestia mody, tylko praktyki i zdrowego rozsądku. W zwykłych dresach i koszulce nie da się jeździć; bawełna nie odprowadza potu i powoduje zbyt duże opory powietrza. Do kompletu mam spodenki z gąbką w miejscu spotkania z siodełkiem. Przez pierwsze dwa tygodnie jazdy cierpiałem okrutnie – teraz nie wyobrażam sobie siodełka innego niż sportowe.
Zacząłem jeździć rano przed pracą, a potem cały dzień byłem naładowany energią. W firmie udało mi się zarazić kilka osób, ktoś jeździł wcześniej i powstała grupa, której inaczej nie udałoby się nam stworzyć. Dziś w koszulce i spodenkach z lycry czuję się swobodnie, a kolarstwo szosowe stało się moim sposobem na odstresowanie i… odzyskanie pewności siebie”.
Tadeusz, wiceprezes jednej z dużych warszawskich firm
Peleton
Kolarstwo to wbrew pozorom sport drużynowy. Jazda w dobrze prowadzonym peletonie pozwala na uzyskanie lepszych wyników mniejszym wysiłkiem. Liderzy jadący na przedzie przyjmują na siebie opór powietrza, dzięki czemu ci w środku stawki mogą oszczędzać siły. Najpopularniejsza jest jazda dwójkami, gdzie po pokonaniu umówionego odcinka para prowadząca odsuwa się na zewnątrz i wraca na koniec peletonu, pozwalając kolarzom jadącym za nią przejąć obowiązek „ciągnięcia” grupy. Profesjonalne wyścigi kolarskie w 80% polegają na taktyce. Są zawodnicy, którzy nigdy nie osiągają spektakularnych sukcesów, a ich jedynym zadaniem jest „osłanianie” tych najlepszych, którzy oszczędzają siły na finisz.
zdjęcie: Rafał Wielgus
Amatorskie peletony mają swobodniejszy charakter, ale i tu obowiązuje specyficzny kodeks zachowań, którego znajomość gwarantuje efektywność i bezpieczeństwo treningu. To właśnie szosowa etykieta sprawia, że kolarstwo jest sportem elitarnym, ale i towarzyskim, bo przecież regularna jazda „koło w koło” po kilkanaście czy kilkadziesiąt kilometrów to jak zjedzenie razem beczki soli.
„Na rowerach szosowych jeździ naprawdę sporo zapaleńców, więc nie jest trudno zdobyć informację o tym, gdzie i kiedy spotyka się grupa, z którą mógłbyś zacząć jeździć. Nauczysz się przy okazji szosowego abecadła i poznasz trasy, które zostały już przetestowane.
W warszawskiej grupie We Ride, która powstała z mojej inicjatywy, jeżdżą kolarze, którzy pokonują minimum 3500 km rocznie. Dość szybko udało się nam zebrać mocną ekipę, z którą można było jeździć coraz dalej.
Nie mieszkam już jednak w mieście. Przeprowadziłem się na Mazury, gdzie powoli rozbudowuje się We Ride Mazury. W Mrągowie i okolicach trasy są urozmaicone, widoki piękniejsze, powietrze czystsze, a aut jest mniej – zapraszam!
Choć tak naprawdę nie ma znaczenia, gdzie jesteś, ważne, żeby jeździć. Dzięki używaniu aplikacji, które rejestrują nasz ślad GPS, tętno, moc w watach i zapisują te dane, nasze przejazdy mogą być automatycznie porównywane z innymi, którzy jechali tym odcinkiem. Trasami można się dzielić, ogłaszać treningi i obserwować wyniki swojej grupy”.
Aleks Grynis
Tour de Polska
Kaszuby i Bieszczady, Pomorze i Dolny Śląsk, Mazowsze i Mazury – na szosie można jeździć wszędzie. Wielu kolarzy uważa jednak, że królestwem kolarstwa są góry i to tam przeżywa się najsilniejsze emocje. Wyjątkowym miejscem jest 200-kilometrowa pętla, którą można przejechać wokół Tatr. Trasa wiedzie przez podtatrzańskie miejscowości Polski i Słowacji, do pokonania jest prawie 2500 m przewyższeń z zapierającymi dech w piersiach widokami. Większość cyklistów rozkłada trasę na dwa dni, są jednak i tacy, którzy z pętlą uporają się w jeden dzień.
Zagrożeniem dla kolarzy jeżdżących po naszych drogach są kierowcy, którzy nie szanują miłośników szosówek, a także dziurawe drogi – im droższe ma się koła, tym większy to problem. Warto więc zadbać, by być jak najlepiej widocznym podczas jazdy i… zakupić dobry zestaw do naprawy opon.
„Cała pętla jest ciekawa, ale najbardziej lubię przejazd przez Stary Smokowiec i Štrbské Pleso. Wszystkie te miejscowości wyglądają trochę jak szwajcarskie uzdrowiska i świetnie jest się tam zatrzymać na chwilę, coś zjeść i ugasić pragnienie. Małe jasne piwo smakuje tam wyśmienicie i doda energii przed Huciańską Przełęczą, gdzie jest prawie pięciokilometrowy podjazd o nachyleniu 3,6%. Jeżdżę pętlę kilka razy w roku i zawsze jest pięknie: wiosną widać jeszcze śnieg na szczytach, latem słońce i błękitne niebo, jesienią wszystko płonie. Na Słowacji trzeba tylko pamiętać, że tam nie wolno jeździć dwójkami. Kierowcy bardzo się z tego powodu denerwują, a i można zarobić mandat”.
Jacek Borgosz, kolarz amator z Zakopanego
Kółka na wakacjach
Apetyt rośnie w miarę jeżdżenia, a pięknych miejsc nie brakuje: serpentyny wokół jeziora Garda czy trasa prowadząca wzdłuż Lazurowego Wybrzeża to klasyki, które każdy szanujący się kolarz chce pokonać i porównać swoje wyniki z najlepszymi. Popularne stały się wyjazdy trasami etapów Tour de France czy Giro d’Italia, a nawet pakowanie roweru w specjalne plastikowe etui i wylot w egzotyczne, ciepłe rejony świata, kiedy w kraju panuje czas błota i deszczu ze śniegiem.
„Na przełomie grudnia i stycznia staram się uciekać z rowerem na Majorkę. To tylko trzy godziny lotu, a ceny na miejscu niższe od zakopiańskich! Zróżnicowany teren, 17 stopni na plusie i można pojeździć, nie tracąc formy.
Z Majorki przywiozłem parę dobrych zdjęć, ale w swoich pracach lubię grać miejską architekturą i jej geometrią. Fotografia to umiejętność kadrowania, a kolarstwo świetnie odnajduje się na tle centrów handlowych czy ulicznych pasów.
Jazda na szosie jest moją nową pasją, ale kolejną, którą po snowboardzie mogę uprawiać zarówno z jednej, jak i drugiej strony obiektywu – taką samą satysfakcję sprawia mi i jeżdżenie, i fotografowanie kolarzy”.
Rafał Wielgus, fotograf sportów akcji
zdjęcie: Rafał Wielgus
Kryzys?
Od czasów, gdy na ekranach polskich telewizorów Lech Piasecki z Olafem Ludwigiem walczyli o koszulkę lidera Wyścigu Pokoju, wiele się zmieniło. Rowery szosowe, rzadko dostępne w PRL-u, przeżywają dziś prawdziwy renesans. Po latach królowania wszechobecnych „górali” ludzie znów chcą jeździć na kolarkach. Jeżdżą młodzi i starsi, kurierzy rowerowi, zawodnicy MTB, studenci i dyrektorzy banków. Jeżdżą też panie, które coraz częściej współtworzą grupy i na równi z mężczyznami walczą o pozycje w peletonie.
Moda na szosę ożywiła także biznes rowerowy. Sklepy sprzedają niespotykane wcześniej ilości koszulek i spodenek kolarskich, kasków, butów i rowerów, których ceny dorównują tym z giełd samochodów używanych. Kolarstwo szosowe nie jest sportem tanim i na jego uprawianie trzeba przeznaczać sporo pieniędzy. Zresztą każdy sport, który chcielibyśmy uprawiać na poziomie wyższym niż „niedzielne hobby”, ma swoją cenę. Gdy jednak spojrzymy na korzyści płynące z regularnej aktywności fizycznej, czyli poprawę kondycji, odzyskanie szczupłej sylwetki, odnalezienie pasji i wzrost pewności siebie, żadna cena nie wydaje się wygórowana.