Przetoczyła się niedawno przez Internet rytualna coroczna debata, czy jest sens obchodzić u nas Halloween i czy wydrążona dynia nie wyssie z Polaka duszy i tożsamości. Moja propozycja jest następująca: jeśli mamy jakieś jesienne święta importować zza oceanu, to wybierzmy Święto Dziękczynienia. Absurdalny pomysł? Pozwólcie się przekonać, że tylko po wierzchu.
Oczywiście to Halloween jest potencjalnie pandemiczne jako łatwy towar eksportowy, bo zatarła się stojąca za nim idea i dzisiaj ma ono wymiar raczej popkulturowy czy wręcz postpolityczny. Można je kopiować i obchodzić łatwo i przyjemnie. Natomiast Święto Dziękczynienia ze swoimi indyczymi tradycjami, ze wspomnieniami pierwszych żniw w Nowym Świecie jest świętem z definicji lokalnym, mocno wrośniętym w amerykański kontekst. Chcieć obchodzić je w Polsce wydaje się pomysłem równie karkołomnym jak przeniesienie 11 listopada na 4 lipca.
Tak, ale… warto spróbować. Święto Dziękczynienia jest kulminacją, przyszpileniem do kalendarza pewnego aspektu amerykańskiej mentalności, który bardzo by się nam przydał. Jest to motyw nieoczywisty, ale głęboko zakorzeniony, a zarazem bardzo istotny w bilansie ludzkiej duszy. Stanowi on przeciwwagę dla turbokapitalistycznej rzeczywistości, dla jej stereotypowego sięgania wyżej, wciąż po więcej. Chodzi mi o motyw wdzięczności, bycia grateful za to, co jest, i za to, co się ma. O nawyk doceniania tego co jest, cieszenia się tym co już mamy – nawyk, który jest tak zbawienny dla psychiki jednostki, jak pożyteczny dla społeczeństwa. Nie chcę tutaj uderzać w struny stereotypu o Polakach, narodzie narzekaczy, powtórzę więc tylko dyplomatycznie, że to jest zwyczaj, z którego bardzo byśmy skorzystali.
I nie trzeba chyba dodawać, że jest on ze wszech miar i z każdej strony stoicki. Według żartobliwej formułki Kołakowskiego stoicyzm polega na tym, że „jest dobrze, tak jak jest” – ale, dodam już od siebie, korzystania z tej formułki trzeba się nauczyć. Trzeba starać się przerywać błędne koło adaptacji hedonistycznej, cenić, co się ma, stale karczować wiecznie odrastającego demona chciwości. Wdzięczność nie jest wrodzona, jest nabyta. Nie jest oczywistością, ale umiejętnością. Trzeba ją ćwiczyć, bo zniknie jak nieużywany mięsień. I do tego właśnie Święto Dziękczynienia byłoby najlepszą – bo instytucjonalną – okazją.
Amerykanie obchodzą Święto Dziękczynienia w czwarty czwartek listopada – my byśmy mogli wybrać sobie termin dowolny. Ale wydaje się, że końcówka listopada to nie taki zły pomysł. To przecież czas, kiedy w Polsce jest najgorsza pogoda w roku. Już nie ma złotej jesieni, jeszcze nie ma białych śniegów, a na pewno jest ciemno i zimno. Ta data sama w sobie byłaby już ćwiczeniem się we wdzięczności, szkołą tego, żeby nie narzekać, ale cieszyć się z tego, co jest.