
Stajemy się coraz bardziej wrażliwi na los zwierząt. Wiemy już, że potrafią one odczuwać przyjemność i ból. Tymczasem – paradoksalnie – przysparzamy dziś zwierzętom więcej cierpienia niż kiedykolwiek wcześniej.
Jeszcze w XVII w. René Descartes, najznakomitszy myśliciel tego okresu (autor słynnego: „Myślę, więc jestem”), twierdził, że zwierzęta są maszynami, które nic nie czują. Odmówienie im statusu istot czujących skutkowało m.in. dokonywaniem na nich wiwisekcji. Immanuel Kant („Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie”), dzięki któremu nie funkcjonują w kulturze zachodniej ważniejsze pojęcia niż wolność i autonomia, uznawał z kolei, że nie mamy żadnych obowiązków moralnych wobec zwierząt. Jeśli nie wolno nam z nimi robić, co nam się żywnie podoba, to tylko dlatego, że okrutne działania mogłyby wpłynąć na nasz charakter i nasze zachowanie w stosunku do ludzi.
Dopiero wiek XIX, za sprawą angielskiego filozofa Jeremy’ego Benthama, przyniósł pewną zmianę w myśleniu o zwierzętach. Bentham twierdził, że istotną cechą, którą powinniśmy wziąć