Jarski raj Jarski raj
i
zdjęcie: Lubos Houska / Wikimedia Commons (domena publiczna)
Dobra strawa

Jarski raj

Ewa Pluta
czyta: Anna Ryźlak
Czyta się 13 minut

Nudziarz z fantazją, dostojny wojownik, radykał, idealista czy mitoman? Kim był Konstanty Moes-Oskragiełło, pierwszy polski wegetarianin?

„Moesisko nudne jak zaraza” – pisała o swoim sąsiedzie Maria Kłopotowska w liście do Natalii Andriollowej. Jednocześnie dodawała: „Może nudny, ale fantazję to on ma”. W chwilach wolnych od zajęć lekarskich Konstanty Moes-Oskragiełło (1850–1910) wygrywał na flecie melancholijne melodie. Dźwięki niosły się po majątku Bojarowo, po sosnowym lesie, docierały nad rzekę Świder i do uszu letników spacerujących nad jej wysokim brzegiem. W gabinecie Konstanty układał rebusy, tak skomplikowane i długie, naszpikowane perskimi i etiopskimi literami, że sąsiedzi, którym je wysyłał (wraz z sadzonkami kwiatów czy nawet całymi krzewami), rozkładali bezradnie ręce. Szeptali między sobą: „Moes ma swoje bziki”. Takie jak ten, o którym plotkowała Kłopotowska: „[…] on strzela [z pistoletu – przyp. red.], kiedy mu fantazya przyjdzie do głowy, nie patrząc w kogo i w co…”. Przyznaje jednak, że Moes-Oskragiełło „[…] jest pomimo śmieszności i wyraźnych manij na kilku punktach – człowiekiem o dobrze wyrobionych pojęciach: honoru, prawości, szlachetności”. „W słowach był powściągliwy i nawet przed bliskimi mało rozmowny. Jednakże, gdy już prowadził konwersację, to zachwycał prostotą, finezją i siłą przekonywania” – wspominano go w pierwszą rocznicę śmierci na łamach „Przeglądu Wegetariańskiego”.

„Najdostojniejszy z Polaków”, „wojownik za wegetarianizm”, „Moes­-Oskragiełło to perła, która niezwykle rzadko występuje” – pisali o nim w pośmiertnych wspomnieniach. Czy była to zwykła kurtuazja? Czy nazywano go tak, ponieważ o zmarłym nie wypada źle mówić? Wątpliwe. Jeszcze za życia stał się on ikoną ruchu jarskiego w Polsce i na świecie. „Oskragiełło był pierwszym u nas, który miał odwagę twierdzić, że jarstwo jest odwieczną prawdziwą religią” – podkreślał Janisław Jastrzębowski, propagator wegetarianizmu i autor książki Precz z mięsożerstwem (1907), w miesięczniku „Jarskie Życie”. Ale Moes-Oskragiełło był także obiektem kpin, niewybrednych żartów i ostrej krytyki. Dlaczego?

Od przemysłu do natury

Jego dziadek, Ernest Moes, prowadził manufakturę sukienniczą. Ojciec Konstantego, Christian August Moes, również związał się z przemysłem włókienniczym. A także z Polską, do której przybył z Królestwa Niderlandów w poszukiwaniu swojej ziemi obiecanej, płynącej rublami, gdzie wszystko jest możliwe – wielkie fortuny rodzą się i upadają. Udało mu się znaleźć takie miejsce. Na początku w Zgierzu, gdzie dyrektorował w fabryce włókienniczej. Później wraz z bratem Fryderykiem prowadził manufakturę C.A. Moes & Company. Gdy na terenie Królestwa Polskiego wprowadzono po powstaniu listopadowym wysokie cła, m.in. na eksport wyrobów włókienniczych do Rosji, Moesowie wyjechali do obwodu białostockiego, gdzie nie było takich obostrzeń.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

W Choroszczy wynajęli letnią rezydencję Branickich i wkrótce na świat przyszedł nasz bohater – Konstanty Alfons Moes (nazwisko Oskragiełło przyjął jako dorosły). Pełną parą ruszyła tu fabryka kortu (tkaniny wełnianej o skośnym splocie), uruchomiono też farbiarnię, młyn parowy i tartak. Kortownia była w tamtym czasie największym przedsiębiorstwem na Białostocczyźnie – w 1846 r. zatrudniała 500 osób. Pracownicy mogli liczyć nie tylko na stałą pracę i płacę, lecz także na opiekę socjalną. Chris­tian Moes zbudował dla nich osied­le mieszkaniowe, szpital, aptekę, a dla ewangelików – dom modlitwy z dwuklasową szkołą elemen­tarną. Czy Konstanty, wówczas kilku-, kilkunastoletni, obserwował swojego ojca i myślał, że „tak trzeba”? Czy tu, w Choroszczy, rodziła się jego społecznikowska wrażliwość?

Interesy szły świetnie, za to zdrowie nie dopisywało rodzinie Moe­sów. Podejrzewano, że to przez klimat położonej na bagnistym terenie Choroszczy. Christian Moes podjął decyzję o zakupie majątku w Pilicy, znajdującej się wówczas w guberni kieleckiej. Znowu: fabryka kortu, młyn parowy, farbiarnia i tartak. Gdy Konstanty ukończył szkołę średnią, rodzina wysłała go do Niemiec. Tam odbył studia techniczne lub ekonomiczne, po czym wrócił do Warszawy i zajął się handlem oraz przemysłem. Wkrótce znowu wyjechał do Niemiec, by studiować medycynę, co robił bardziej dla przyjemności niż z musu. Biegle władał językiem angielskim i niemieckim. „Konstanty Moes Oskragiełło był niezwykle pracowity, poświęcał wiele czasu na szukanie odpowiedzi na uczone pytania. Dużo czytał i dużo pracował” – tak doktor Piotrowski po latach wspominał go w „Przeglądzie Wegetariańskim”.

Chociaż Oskragiełło był płodnym pisarzem, to po lekturze jego książek zostaje pewien niedosyt. Dzieli się w nich głównie swoimi poglądami. Owszem, są fascynujące, ale mało tu samego Oskragiełły, człowieka, którego od dzieciństwa męczyła choroba – przewlekły nieżyt jelit i żołądka. Ciągle osłabiony, tracił kilogramy i nadzieję, że wróci do zdrowia. Na początku pomocy szukał w medycynie konwencjonalnej, radził się lekarzy domowych, potem „pierwszych powag warszawskich, berlińskich, petersburskich, moskiewskich i odeskich”. Skrupulatnie przestrzegał zalecanych kuracji, systematycznie przyjmował leki, regularnie jeździł do zdrojowisk. Wdychał górskie powietrze oraz brał kąpiele mineralne i borowinowe w najlepszych kurortach Europy: Karlsbadzie, Marienbadzie, Baden-Baden, Bad Kissingen, Warmbrunn (dziś Cieplice Śląskie-Zdrój). Przez osiem lat gonił za zdrowiem, ale w tym czasie – jak twierdził – tylko raz poczuł ulgę: gdy trafił do Konstantynopola, odstawił leki i zaczął żywić się wyłącznie pomarańczami.

Próbował także alopatii, homeo­patii, elektrohomeopatii, elektroterapii, baunszajtyzmu („leczenie” poprzez liczne nakłuwanie skóry), hydropatii. Przyjmował „sekretne lekarstwo” Jamesa Morisona, popularnego w XIX w. w Europie znachora, które było po prostu roślinną mieszanką o działaniu przeczyszczającym. Czy coś z tego pomogło? Nie tylko nie pomogło, ale wręcz pogorszyło jego stan zdrowia. „Resztki sił codziennie znikały, pamięć mnie odstępowała, z trudnością jeszcze się poruszałem. Znajomi poczynali żegnać się ze mną, widząc, co się święci” – pisał po latach. Doprowadzony do ostateczności zwołał po raz ostatni konsylium „pierwszorzędnych powag lekarskich”. Konsylium zawyrokowało: „Jechać do Włoch, rozerwać się, chodzić w towarzystwie dobrego przyjaciela po muzeach, teatrach…”.

To był koniec. Rozżalony Oskragiełło wziął rozbrat z medycyną. Przez kolejne lata poznawał jej historię, śledził życiorysy medyków, badał rozmaite metody medyczne po to, by wykazać, że medycyna jest hoch­sztaplerką, a lekarz nie jest żadnym autorytetem, tylko sprytnym sprzedawcą marzeń o zdrowiu. Ostro krytykował chociażby szczepionkę przeciwko ospie prawdziwej, wynalezioną w 1796 r. przez brytyjskiego lekarza Edwarda Jennera, co zresztą było charakterystyczne dla XIX-wiecznego ruchu jarskiego.

Precz z chorobami!

Choroba to hańba – mówił. Choroby należy się wstydzić. Uważał, że jest ona świadectwem ciemnoty i ograniczenia. Każdy człowiek ponosi osobistą odpowiedzialność za to, że choruje – z czasem Oskragiełło stawał się coraz bardziej radykalny. I coraz bardziej kontrowersyjny, czego przykładem są jego rozważania o rasach. Z uwagą śledził doniesienia naukowe, dużo czytał, prowadził ożywioną korespondencję z naukowcami i badaczami z całej Europy. Chłonął jak gąbka wszystkie modne wówczas poglądy. Niewykluczone, że w jego liczącej ponad tysiąc książek bibliotece były prace Izydora Kopernickiego – antropologa, który prowadził pomiary czaszek wśród ludności Galicji, w tym górali z okolic Rabki. Według niego górale to „rasa doskonała”, będąca w awangardzie cywilizacji. Antropolog przyczynił się do powstania podhalańskiej mitologii. W swoich książkach przedstawia on górali jako ludzi dzikich, zuchwałych, odważnych, o olbrzymiej sile fizycznej i nieskrępowanej fantazji. W pięknym ciele piękny duch. Zdrowie to nagroda za moralne życie – twierdził z kolei Oskragiełło.

Kto chce śledzić losy „hipstera z Otwocka” – jak bywa on współcześ­nie nazywany – ten nie ma łatwego zadania. Mnożą się pytania: Czy Oskragiełło wstydził się również swojej choroby? Czuł się jej winny? Czy rzeczywiście pogardzał chorymi i niepełnosprawnymi, o czym świadczą niektóre jego teksty? Czy wzbudzało w nim odrazę własne ciało – schorowane i mizerne? Co kryło się pod gębą narzuconą mu przez epokę, w której żył? Czy przetrwa legenda o jaroszu z letniska Świder? Chodźmy dalej za Oskragiełłą, do kolejnego momentu, który zmienił jego życie.

Koniec z mięsożerstwem!

Nowe, lepsze życie – jak twierdził – zaczął, gdy ograniczył spożywanie mięsa, a potem, prawdopodobnie w wieku 33 lat, przeszedł na stałą dietę jarską. Już nie musiał gonić za zdrowiem. Czuł się świetnie i wręcz z neoficką żarliwością przekonywał innych, by także zrezygnowali z mięsa. „Mięso zanieczyszcza krew, nadaje jej charakter gnilny, zgęszcza, zgorączkowywa, czyni człowieka leniwym, denerwuje, budzi namiętności i nadaje całemu usposobieniu naszemu nastrój chorobliwy. […] Zdziczenie takie prowadzi w życiu duchowym do pychy, nienawiści, do gardzenia innymi narodami […]. Zasada »walki o byt« – homo homini lupus, zrodziła się w mięsie” – dowodził w książce Przyrodzone pokarmy człowieka i wpływ ich na dolę ludzką. Bezwzględna walka o byt obejmuje też zabijanie zwierząt obdarzonych życiem, czuciem, może nawet duszą – pisał w przedmowie do rozprawy Jarosz i jarstwo Alfreda von Seefelda, którą przetłumaczył z niemieckiego na polski. „Zwyczaj przelewania krwi zwierząt silnie wpływa na całą istotę człowieka tak fizyczną, jak moralną. Z naturalnego opiekuna przyrody staje się on jej prześladowcą. Od przelewu krwi zwierzęcej do ludzkiej krok jeden”.

W rezygnowaniu z mięsnej diety Oskragiełło nie był odosobniony. Od lat 60. XIX w. w Europie prężnie rozwijał się ruch jarski, zwłaszcza w Niemczech, Anglii, we Francji i w Rosji. Byli również krytycy tego ruchu, np. dr Kazimierz Panek, lekarz i weterynarz. W książce Jarstwo a hygiena żywienia (1906) popularyzatorom jarstwa zarzucał brak należytego wykształcenia przyrodniczego i jednostronność. Według dr. Panka jarstwo przyciąga osoby chore i słabowite, które po bezskutecznym leczeniu szukają ratunku wszędzie, także w bezmięsnej diecie. Gdy stan ich zdrowia się poprawia, co może być subiektywne, stają się najgorliwszymi zwolennikami i krzewicielami jarstwa – pisał. Przyciąga też samozwańczych lekarzy, którzy na „medycynie natury” chcą się szybko dorobić. Kolejna grupa zwolenników to „osobniki nadmiernie wrażliwe, czułostkowe, u których uczucie bierze górę nad zwykłym rozsądkiem”. Czyli kobiety – zaznacza. Są również jarosze z musu, jednak gdy tylko zaczyna im się lepiej powodzić, „opuszczają szeregi jarstwa z ulgą”. Godna szacunku, zdaniem dr. Panka, jest tylko jedna grupa: „idealiści, którzy poprzez jarstwo dążą do wykorzenienia nałogów i rozwiązłości, a docelowo do moralnego odrodzenia ludzkości”. Oto sedno XIX-wiecznego jarstwa: postęp etyczny dokona się, jeśli ludzie przestaną jeść mięso. I będzie to pierwszy krok do „[…] życia nowego, godnego XX wieku” – pisał Janisław Jastrzębowski w „Jarskim Życiu”. Takiego życia – bez przelewu krwi i blisko przyrody – pragnął też Oskragiełło.

Jeśli nie mięso, to co? Owoce, jarzyny, zboża! Oskragiełło przekonywał, że człowiek „nie jest zwierzęciem mięsożernym (drapieżnym), jak kot, pies lub sęp, ani trawożernym, jak wół, koń lub wielbłąd, ani wszystkożernym, jak świnia lub niedźwiedź, lecz że jest czym innym, mianowicie zwierzęciem owocożernym, podobnie jak najwyżej rozwinięte małpy, tj. człekokształtne (prymaty): goryl, szympans i orangutan, najbliżej niego stojące”. Zdaniem Oskragiełły świadczyć ma o tym budowa anatomiczna: rąk, uzębienia, żołądka, jelit, a nawet mózgu. Za owocożernością przemawia także tradycja, od której Polacy odeszli, zapomniawszy, że ich słowiańscy przodkowie nie jadali mięsa. Czytelnicy Oskragiełły muszą mu wierzyć na słowo, bo autor nie podawał źródeł swoich informacji, nie powoływał się na badania naukowe, cytował wyłącznie opinie działaczy ruchu jarskiego. Żył mitem – o początkach ludzkości, kiedy świat był jeszcze młody i niezepsuty. Uważał, że zamieszkiwali go wtedy Słowianie wywodzący się wprost od mitycznych Hiperborejów: długowiecznych, nieznających chorób, złości i wojen. Według Oskragiełły lud Hiberborejów nie sięgał po mięso, podobnie jak późniejsi Słowianie. Ci drudzy jarskiej diecie i noszeniu naturalnej, wełnianej odzieży zawdzięczali swoją siłę fizyczną, zdrowie, wytrzymałość, również łagodność i wesołe usposobienie. Wraz z podbojem plemion słowiańskich przez plemiona germańskie nastąpił stopniowy fizyczny i duchowy upadek tych pierwszych. Według Oskragiełły Słowianie przejęli od sąsiadów nawyki, które z czasem okazały się zgubne: słabość do wyskoków (alkoholu), spanie w zamkniętych, niewietrzonych pomieszczeniach, noszenie odzieży ze sztucznych materiałów. Najgorsze było jednak odejście od jarskiej diety. „Z mięsożerstwem ludzie stracili swój raj i dziś jeszcze bezustannie go tracą. Czynią życie przez to piekłem, zamiast mieć niebo na ziemi” – pisał w Przyrodzonych pokarmach człowieka.

Dlaczego Oskragiełło uciekał w mit? Przerażała go rzeczywistość? Gwałtowny rozwój przemysłu, przeludnione miasta, które przyciągały, ale niewielu dawały szansę na rzeczywisty awans społeczny? Bał się II Rzeszy, coraz bardziej rozpychającej się w Europie? Może tylko naśladował popularne w swojej epoce trendy, takie jak słowianofilstwo? Pewne jest jedno: w 1882 r. na terenie zakupionym z parcelowanego folwarku Anielin Oskragiełło założył osadę Bojarowo. Mit miał stać się rzeczywistością.

Jarska odnowa

„Powstało pierwsze polskie odrodzisko jarskie” – donosił Janisław Jastrzębowski na łamach „Jarskiego Życia”. „Położenie zakładu nader zdrowotne, malownicze, osłonięte, śród obszernych lasów należących do zakładu 2 wiorsty od stacji Otwock, godzina jazdy z Warszawy” – pisał „Kurier Warszawski” w 1883 r. o nowo otwartym zakładzie termopatycznym w Bojarowie. „Folwarczek Bojarowo […] odgrywał najpierw rolę zakładu leczniczego, następnie stolicy jarstwa, dalej wełniarstwa i wreszcie spirytyzmu, okultyzmu, magnetyzmu oraz kneippizmu” – to kolejna wzmianka w „Kurierze…” sugerująca, że w nadświderskich włościach dzieje się dużo i ciekawie.

Do dyspozycji gości oddano murowany, dwukondygnacyjny dwór wzniesiony w stylu ziemiańskiej siedziby – z narożną wieżą, dziesięcioma pokojami i wszelkimi wygodami: czytelnią, świeżą prasą, fortepianem, z kominkiem obramowanym ręcznie malowanymi kaflami, z ogromnymi oknami z widokiem na sos­nowy las. Obok stanęły dwa drewniane domy, również udostępniane letnikom, a bliżej rzeki – jarchata, budynek przeznaczony do kąpieli słonecznych. Po jarchacie i drewnianych budynkach nie został ślad, zachował się natomiast murowany dwór, a ściślej – jego ruina, chętnie odwiedzana przez okolicznych psiarzy i miłośników urbeksu. Miejsce to stopniowo przejmuje przyroda – na dachu rosną samosiejki sosny, a na piętrze krzewy dzikiej róży. W 2014 r. dworek wraz z otoczeniem został wpisany do rejestru zabytków, jednak niczego to nie zmieniło – budowla się rozsypuje. Na szczęście pamięć o Oskragielle odżywa.

Oskragiełło był zdecydowanie w awangardzie, nie tylko jako jarosz. Pierwsze uzdrowiska w Otwocku i Świdrze zaczęły przyjmować gości później, w 1890 r. W sosnowych lasach miały dopiero się pojawić charakterystyczne drewniane wille w stylu świdermajer, wylansowane przez Michała Elwira Andriollego, malarza i ilustratora książek, założyciela kolonii letniskowej Brzegi. Oskragiełło przybył do doliny dolnego Świdra pierwszy i pierwszy stąd wyjechał. Stracił pieniądze i zapał. Ale to potem, w 1886 r., Oskragiełło przekonywał, że do zdrowia można wrócić bez leków. Że znikną nerwobóle, migreny, zaburzenia nerwicowe (nazywane histerią), sztywność mięśni, bóle reumatyczne, artretyzm, suchoty (gruźlica). Jak? W Bojarowie środkami leczniczymi były: powietrze, woda, światło, ciepło, zimno, pokarm, ruch i wypoczynek. Natura, spokój i oddalenie od miasta. A także odpowiednie nastawienie psychiczne, stąd motto zakładu – Nil desperandum.

Nigdy nie rozpaczaj – przekonywał Oskragiełło – każdą chorobę można wyleczyć, choć nie w każdym jej stadium. I nie trzeba wydawać fortuny, wystarczy jedynie stosować się do kilku zasad. „Właściwym tedy pokarmem człowieka są zboża i owoce w stanie surowym” – radził Oskragiełło. Należy jeść wtedy, kiedy czuje się potrzebę, a nie zachciankę. Śniadanie: najlepiej między godziną szóstą a ósmą; obiad: w południe; kolacja: o osiemnastej. Ruch fizyczny! Należy spacerować co najmniej dwie godziny dziennie, a kolejne dwie poświęcić na pracę na świeżym powietrzu, np. w ogrodzie. Latem sypiać przy otwartym oknie, zimą przy uchylonym. Zimno? Wieje? Wystarczy się ciepło przykryć, założyć czapkę. A skoro o okryciu wierzchnim mowa, to tutaj nie może być żadnych kompromisów – tylko naturalna odzież wełniana. Taka chroni zarówno przed nadmiernym przegrzaniem, jak i wychłodzeniem ciała. Kąpiele – w zimnej wodzie, poniżej 8°C. Zdaniem Oskragiełły efekty stosowania się do powyższych zaleceń widać już po kilku tygodniach – organizm oczyszcza się, nabiera sił i zaczyna walczyć z „chorywem”, czyli utajoną w ciele chorobą. Autorska kuracja Oskragiełły nie kosztowała kroci. Cena dziennego pobytu w Bojarowie wynosiła od trzech do pięciu rubli i obejmowała pokój, posiłki (początkowo także mięsne, potem wyłącznie jarskie) oraz podstawową opiekę. Pobierano opłatę za wyleczenie – od czterech do ośmiu rubli – nie za samo leczenie. Z czasem okazało się, że to ryzykowny model biznesowy.

W „Kurierze Codziennym” w 1886 r. pojawiła się lakoniczna wzmianka, że nie było wielu chętnych na leczenie tymi metodami. W całym 1885 r. ani jeden pacjent nie przyjechał do Bojarowa. Nikt poza Oskragiełłą nie zażywał kąpieli słonecznych w jarchacie. Sprzedał on więc majątek i rozżalony wyjechał do Krakowa. Zajął się okultyzmem. Uważał, że ludzie mu współcześni jeszcze nie dojrzeli do autentycznej reformy duchowej i będą się kiedyś wstydzić, że jedli mięso. I na pewno jeszcze zapragną czystego powietrza, światła, zdrowego jedzenia, ruchu i wypoczynku.

 

Korzystałam z następujących książek: Justyna Górnowicz, Oskragiełło z niepamięci, czyli jarskie historie otwockie (2017); Konstanty Moes-Oskragiełło, Jarstwo i wełniarstwo w dziejach Słowiańszczyzny (1888); Konstanty Moes-Oskragiełło, Przyrodzone pokarmy człowieka i wpływ ich na dolę ludzką (1888); Konstanty Moes-Oskragiełło, Nauka leczenia jako umiejętność oparta na podstawie przyrodzonej w przeciwieństwie do sztuki lekarskiej czyli medycyny (1885); Konstanty Moes-Oskragiełło, Odpowiedź na omowy jarstwa czyli wegetaryanizmu panów Omikrona, St. Kramsztyka i A. Mg. z „Kraju” (1885); Kazimierz Panek, Jarstwo a hygiena żywienia (1906); Alfred von Seefeld, Jarosz i jarstwo (wegetaryjanizm), wstęp Konstantego Moesa-Oskragiełły (1884); Łukasz Smaga, Konstanty Moes-Oskragiełło. Ojciec polskiego jarstwa (2017).

Czytaj również:

Bulwy na przednówku Bulwy na przednówku
i
zdjęcie: Gabriel Gurrola/Unsplash
Dobra strawa

Bulwy na przednówku

Michał Korkosz

Leżą w kącie lodówki niechciane. Brudne, niekształtne, zapomniane. Bulwy – ich los najczęściej ogranicza się do kąpieli w rosole, któremu oddają całą swoją złożoną słodycz. Potem kończą marnie. Tymczasem można je wykorzystać na mnóstwo innych sposobów.

Zostałem poproszony przez redakcję „Przekroju” o prowadzenie kącika kulinarnego, w którym będę rzucał nowe, choć może lepiej powiedzieć: atrakcyjniejsze, światło na to, co mamy pod nosem, a co niekoniecznie doceniamy. Wolimy chia, awokado, owoce goji, nasiona konopne, quinoa – importowane z dalekich krajów cuda, które marketingowcy nazywają superfoods, co można tłumaczyć jako produkty o ponadprzeciętnej wartości odżywczej. W Polsce też mamy superjedzenie. Choćby te bulwy z kąta lodówki.

Czytaj dalej