Nie wszystkie traumatyczne wspomnienia bledną z czasem. Ale ponieważ lęku się uczymy, możemy też ćwiczyć usuwanie go z pamięci. Naukowcy już próbują nowych metod, w tym odwrażliwiania oraz pigułek zacierających mentalne ślady urazów.
Koszmarne wspomnienia z Kabulu zaczęły dręczyć Zane’a, weterana misji w Afganistanie, niedługo po powrocie do rodzinnego Toronto. Atakom paniki towarzyszyły obfite pocenie się i silny ból w klatce piersiowej. „Próbowałem wszystkiego: od alkoholu po buddyzm na Bali” – przyznaje Zane, który jest jednym z bohaterów czteroodcinkowego serialu dokumentalnego Lany Wilson A Cure for Fear.
U większości ludzi emocje związane z podobnie dramatycznym wydarzeniem z czasem bledną, ale niektórzy, jak Zane, mogą latami zmagać się ze skutkami traumy. Z badań zespołu prof. Ronalda C. Kesslera – socjologa z Harvard Medical School – wynika, że zespół stresu pourazowego (post-traumatic stress disorder – PTSD) może rozwinąć się nawet u 30% osób dotkniętych traumą; ryzyko to jest najwyższe u ofiar konfliktów wojennych oraz ofiar gwałtu. Depresja, zaburzenia pamięci i koncentracji, kłopoty ze snem, migreny – to tylko niektóre objawy, z jakimi zmagają się dotknięci PTSD. Zamiast wielkich oczu strach ma czasem ostre pazury zostawiające w naszym mózgu niezabliźnione rany. Niejedno ma imię i niejedną twarz: strażaka, który jedzie na miejsce wypadku i widzi pannę młodą we krwi, studenta histerycznie reagującego na niewielkiego pająka, a także ukraińskiej uchodźczyni, która dostaje ataku paniki na widok plastikowej broni – zabawki przyniesionej do klasy przez polskiego kolegę. Jak wiele czasu potrzeba, by wygasł lęk? Czy naukowcy są w stanie stworzyć lek, który sprawi, że zniknie przerażenie i każdy dzień będzie można przeżyć bez kłopotów związanych z traumą?
Na te pytania dr hab. Ewelina Knapska, neurobiolożka, kierowniczka Pracowni Neurobiologii Emocji i profesorka w Instytucie Biologii Doświadczalnej im. M. Nenckiego PAN, nie ma jednoznacznej odpowiedzi. W laboratorium prof. Knapskiej nie znajdę jeszcze amnestanu – jednego ze środków „przeczyszczających umysł i wyobraźnię” opisanych przez Stanisława Lema w Kongresie futurologicznym. Naukowcy od lat jednak zajmują się poszukiwaniem takiej substancji.
Mały biały szczur
Aby znaleźć sposób na poradzenie sobie z lękiem, trzeba najpierw zrozumieć, jak on działa. W 1920 r. w szpitalu im. Johna Hopkinsa w Baltimore dr John Watson, nazwany wkrótce potem ojcem behawioryzmu, przeprowadził eksperyment, który wykazał, że strach nie jest czymś wrodzonym, tylko tym, czego się uczymy.
Przed niespełna rocznym uczestnikiem badania, Albertem, postawiono białego szczura. Zwierzę miało miękkie, puchate futerko. Chłopczyk z zainteresowaniem wyciągał do niego ręce i chciał się bawić. W pewnym momencie asystentka biorąca udział w eksperymencie uderzyła w metalowy pręt. Albert rozpłakał się, bo wystraszył go niespodziewany i bardzo głośny dźwięk. „Powtarzano ten zabieg kilka razy, aż chłopiec skojarzył białego szczura z nieprzyjemnym dźwiękiem – opisuje doświadczenie prof. Knapska. – Po jakimś czasie już sam widok szczura wywoływał u dziecka płacz. Pod koniec badania strach się zgeneralizował: Albert bał się różnych, także pluszowych zwierzątek”.
Eksperyment, który dziś z pewnością by się już nie odbył, ponieważ uznano by go za nieetyczny, udowodnił, że strachu się uczymy. A skoro można uwarunkować lęk, dlaczego by nie nauczyć się również, jak przestać się bać?
Strachy oswojone
W pokoju kilkulatek układa puzzle, a tuż obok leży Negra, mała czarna pudliczka. Patrzący z boku nie odgadłby, że trwa tu właśnie sesja terapeutyczna, w trakcie której młody pacjent leczy się z kynofobii – lęku przed psami. Z pomocy psich terapeutów korzystają zarówno dzieci mające za sobą groźny incydent z udziałem psa, np. pogryzienie, jak i takie, którym lęk przed zwierzęciem został wpojony przez rodziców. „Zdarza się, że trafiające do nas dzieci tak się boją, że na widok psa idącego drugą stroną ulicy potrafią wyrwać się rodzicowi i uciec” – mówi Magdalena Nawarecka-Piątek ze Stowarzyszenia Zwierzęta Ludziom. Członkowie tej organizacji, przewodnicy psów i kotów, pracują także z seniorami, dziećmi leczącymi się na oddziałach onkologicznych oraz pacjentami szpitala psychiatrycznego w Drewnicy. Tym ostatnim pomagają oswajać m.in. lęk społeczny.
Stosowana tu terapia to tzw. desensytyzacja, zwana też odwrażliwianiem, bo polega na zmniejszeniu wrażliwości organizmu na bodziec wywołujący strach. „Bodziec ten prezentowany jest wiele razy w bezpiecznych warunkach” – tłumaczy prof. Ewelina Knapska. Dystans wobec niego jest stopniowo redukowany.
„Najpierw dziecko ogląda filmy z psami, obserwuje zwierzę z towarzyszącym mu opiekunem. Potem uczy się przebywać z psem w tym samym pokoju, bawić się z nim, wydawać komendy, wreszcie samodzielnie wyprowadzać go na spacer – wylicza Magdalena Nawarecka-Piątek. – Żeby dziecko nie oduczyło się lęku jedynie wobec konkretnego psa, podczas terapii pracuje się z kilkoma zwierzakami”.
Desensytyzacja jest skuteczna, ale na krótką metę. „Po pewnym czasie strach powraca w sposób spontaniczny” – wyjaśnia prof. Knapska. Terapia ma również działanie wybiórcze. W przypadku np. lęku wysokości możemy nauczyć się korzystać z balkonu, jednak już na wieżę Eiffla nie wjedziemy. Dlaczego tak się dzieje? „W mechanizmie tworzenia się śladu pamięciowego, w tym także wspomnienia strachu, między konkretnymi neuronami uaktywniają się połączenia synaptyczne – tłumaczy prof. Knapska. – W wyniku syntezy białek synapsy są przebudowywane w procesie zwanym konsolidacją”. Gdy w trakcie terapii na widok bodźca, np. psa, zostaje przywołane wspomnienie strachu, ślad pamięciowy staje się labilny i może być ponownie przebudowany. To tzw. rekonsolidacja. Problem w tym, że jeden ślad nie jest zastępowany innym – tym razem skojarzeniem psa z sytuacją bezpieczną. Oba te ślady zaczynają występować razem. „Gdyby stary ślad strachu porównać do czerwonego cukierka w słoiku, to terapia sprawia, że do naczynia dosypujemy cukierki w innym kolorze. Szansa na wylosowanie czerwonego cukierka maleje, ale on sam nie zniknął ze słoika” – mówi prof. Knapska.
Sytuacja komplikuje się dodatkowo, gdy zamiast z prostą fobią mamy do czynienia z zaburzeniem złożonym, takim jak zespół stresu pourazowego. „Uczymy się strachu nie na jeden bodziec, ale na cały kontekst: na to, gdzie byliśmy, gdy wydarzyło się coś nieprzyjemnego, jakie dźwięki się pojawiały, jakie zapachy. I każdy z tych bodźców może znowu indukować strach. Trudno jest opracować terapeutycznie wszystkie te bodźce” – wyjaśnia badaczka.
Ostrożnie, szkło!
Idealnie byłoby otworzyć słoik, wyjąć czerwony cukierek i zamknąć naczynie. Nie jest to jednak takie proste. W 2000 r. wydawało się, że zabieg ten udał się grupie badaczy z New York University. Zespół Karima Nadera i Josepha LeDoux nauczył szczury bać się neutralnego dźwięku, łącząc ten bodziec z podaniem zwierzętom impulsu elektrycznego. Już po kilku próbach sam dźwięk wystarczył, by pojawił się lęk. Podczas którejś procedury jednej trzeciej szczurów zaaplikowano anizomycynę – lek blokujący syntezę białek. Druga grupa otrzymała placebo, trzeciej zaś podano lekarstwo, ale dopiero po upływie sześciu godzin od prezentacji. Kiedy zwierzęta zostały ponownie wystawione na dźwięk, te z grupy, które otrzymały medykament zaraz po usłyszeniu dźwięku, w ogóle nie były przestraszone. Naukowcom udało się wymazać ich wspomnienie strachu. „Podany środek zablokował syntezę białek, dzięki czemu powstanie śladu pamięciowego zostało zaburzone” – tłumaczy prof. Knapska. Nie oznacza to jednak, że lek ten może być stosowany w terapii u ludzi. „Anizomycyna blokuje syntezę nie tylko białek potrzebnych do powstania śladu pamięciowego, lecz także tych, które są odpowiedzialne za utrzymanie neuronu w dobrym stanie. Zamiast pozbyć się jednego cukierka, pokruszylibyśmy inne dookoła, a może nawet przy okazji rozbilibyśmy słoik” – konkluduje badaczka.
Może więc zamiast anizomycyny zastosować inną substancję farmakologiczną? Jednym z takich obiecujących remediów okazał się popularny lek zalecany m.in. na obniżenie ciśnienia – propranolol. Sukcesy w jego stosowaniu od kilku lat osiąga prof. Merel Kindt, psycholożka kliniczna z Universiteit van Amsterdam.
W pierwszym doświadczeniu, które przeprowadziły Merel Kindt i Marieke Soeter, wzięło udział 60 studentów, którym zaszczepiono strach przed pająkami, łącząc pokazanie slajdu przedstawiającego zwierzę z emisją łagodnego impulsu elektrycznego. Następnie studentów podzielono na trzy grupy – dwie otrzymały propranolol, a trzeciej podano placebo. Później znowu przywołano ślad pamięciowy strachu u dwóch grup: jednej, której podano lek, i drugiej – kontrolnej. Następnego dnia po raz ostatni zaprezentowano wszystkim badanym slajd. Grupa w trakcie rekonsolidacji wspomnienia otrzymała propranolol i nie wykazywała żadnych objawów lęku. Kindt postanowiła kontynuować badania na osobach, które naprawdę zmagają się z fobią. W kolejnym doświadczeniu psycholożka porównała trzy grupy pacjentów cierpiących na arachnofobię. Dwóm grupom przez 2 minuty prezentowano żywą tarantulę w słoiku, a potem jednej z nich podano propranolol, natomiast drugiej – placebo. Grupa kontrolna także otrzymała propranolol, lecz nie została wystawiona na działanie bodźca wywołującego strach.
Stan pacjentów psycholożka monitorowała jeszcze dwukrotnie: po trzech miesiącach i po roku. Pacjenci z grupy otrzymującej placebo oraz tej kontrolnej nie odczuli poprawy swojego stanu. Jednak ci, którym po przywołaniu wspomnienia strachu zaordynowano propranolol, nawet po roku od doświadczenia byli w stanie dotknąć tarantuli. Jak to możliwe? „Propranolol blokuje receptory, na jakie działa noradrenalina. Substancja ta uwalniana jest do organizmu w sytuacji stresu, prowokując reakcję »uciekaj albo walcz«. Ta sama substancja powoduje też, że lepiej zapamiętujemy informacje. To prawdopodobnie sprawia, że podanie propranololu w procesie rekonsolidacji utrudnia zapamiętanie wspomnienia lęku, a obniżenie ciśnienia przyczynia się do tego, że reakcja fizjologiczna wywołana bodźcem jest słabsza” – wyjaśnia prof. Ewelina Knapska.
Do Merel Kindt pielgrzymują ludzie ze wszystkich zakątków świata dotknięci fobiami, a także cierpiący na zespół stresu pourazowego. Sesja trwa dwa dni. Pierwszego – wspomnienie lęku jest przywoływane, pacjent zaś otrzymuje propranolol. Następnego dnia pacjent ponownie proszony jest o przywołanie wspomnienia, a psycholożka sprawdza jego reakcję. Najlepsze działanie osiąga się, powtarzając sesje kilka razy. „Propranolol nie jest w stanie całkowicie wyleczyć fobii czy PTSD – tłumaczy prof. Knapska. – Wspomnienie wypadku czy koszmaru wojny nie znika, przestaje jednak wywoływać paniczny lęk czy fizyczny ból”. Potwierdza to Zane, weteran z Afganistanu, który w klinice prof. Merel Kindt przeszedł terapię propranololem. Przyznaje, że obrazy z Kabulu wciąż do niego wracają, jednak przestały wywoływać tak silne reakcje fizjologiczne.
Grzybkiem w lęk
Obiecującym tropem badań są preparaty, które łączy jedno: za ich posiadanie można wylądować za kratkami, a po spożyciu doświadczyć odmiennych stanów świadomości. „Pierwsze badania nad takimi substancjami, jak psylocybina, LSD czy MDMA, która wchodzi w skład popularnego narkotyku ecstasy, rozpoczęto już w latach 60. i 70. XX w., ale były to eksperymenty słabo kontrolowane i przeprowadzane na niewielkich grupach” – mówi prof. Ewelina Knapska.
Kilka lat temu psychodeliki powróciły do naukowych laboratoriów, kolejne badania pokazują zaś, że substancje te – podawane w kontrolowanych warunkach laboratoryjnych – mogą pomóc w leczeniu lekoopornej depresji, zespołu stresu pourazowego, a nawet choroby Alzheimera.
W 2016 r. Michael Mithoefer razem ze współpracownikami udowodnił skuteczność zastosowania MDMA w leczeniu zespołu stresu pourazowego. Grupa 107 ochotników wzięła udział w dwóch lub trzech sesjach, podczas których w obecności terapeutów i przy dźwiękach odpowiednio dobranej muzyki relaksacyjnej zażywali dawkę narkotyku. Wyniki badań, opublikowane na łamach „The Journal of Psychopharmacology”, pokazały, że po roku od sesji ponad 67% pacjentów nie doświadczało nawrotów lęku, a MDMA została dopuszczona do użytku terapeutycznego – na razie w USA. Równie obiecujące są wyniki badań nad psylocybiną. Prace nad nią prowadzi wraz z naukowcami z King’s College London.
„Takie substancje jak MDMA zwiększają plastyczność neuronów, oddziałują też na receptory serotoninowe w korze przedczołowej. Pozytywne emocje, jakich doznajemy pod wpływem tych środków, mogą być wbudowywane w nowy ślad pamięciowy” – tłumaczy prof. Knapska. Ma jednak wątpliwości, czy to „panaceum” sprawdzi się w równym stopniu u wszystkich. „To, co jednym pomoże, innym może wręcz zaszkodzić” – ostrzega. Pokazuje to na przykładzie badań z użyciem popularnego antydepresantu fluoksetyny (znanej szerzej jako prozac). „Prof. Eero Castrén z Uniwersytetu Helsińskiego uwarunkowywał u myszy reakcję strachu, łącząc dźwięk z podaniem impulsu elektrycznego, a następnie części zwierząt aplikował fluoksetynę. Później przeprowadzał u obu grup desensytyzację, prezentując wielokrotnie bodziec dźwiękowy, już w bezpiecznym środowisku. Myszy z czasem przestawały wykazywać reakcję stresową na bodziec dźwiękowy, ale w grupie, która przyjmowała prozac, następowało to znacznie szybciej” – mówi badaczka. Jej zespół tę samą substancję podawał dwóm grupom myszy: zdrowym, dzikim osobnikom oraz tym cierpiącym na anhedonię (problem z odczuwaniem pozytywnych emocji, jeden z objawów depresji). Nie dość, że substancja nie pomogła chorym myszom, to jeszcze szkodziła grupie zdrowych. Zwierzęta te zaczęły mieć problemy z uczeniem się, np. zapamiętaniem, gdzie w klatce znajduje się słodka woda.
Terapia celowana
Amnestan to – jak u Lema – wciąż futurologia. Być może na zawsze nią zostanie. W możliwość wynalezienia lub opracowania jednego leku, który definitywnie pomógłby nam uporać się z lękiem, powątpiewa też prof. Knapska. „Strach jest skomplikowaną emocją, a wspomnienia powodujące u nas lęk są często zbyt złożone, by można je wyleczyć jedną magiczną pigułką – uważa. – Obecnie najlepsze rezultaty przynosi połączenie sesji terapeutycznych z podawaniem substancji łagodzącej objawy lęku”.
Poza tym pamiętajmy, że strach, owszem, potrafi bardzo utrudnić nam życie, ale jednocześnie w wielu sytuacjach to życie ratuje. Jest naszym sprzymierzeńcem, jeżeli tylko nie przeszkadza nam w codziennym funkcjonowaniu. W gruncie rzeczy nie chodzi więc o zlikwidowanie tej emocji ani o całkowite wymazanie przerażających wspomnień. Celem terapii jest coś innego: takie wkomponowanie ich w mapę pamięci, by można było je znieść.