Lepiej być nie może Lepiej być nie może
Promienne zdrowie

Lepiej być nie może

Paulina Wilk
Czyta się 6 minut

Od ponad tygodnia jestem wierna zasadzie #zostanwdomu i każdego dnia odkrywam pozytywne aspekty pandemii. Nie chcę przez to o niej samej powiedzieć niczego pochlebnego, ale równoważę jej niezliczone cienie całkiem sporą dawką blasków, których nie muszę szukać na siłę. Wystarczy nowa uważność, by zobaczyć, że wielkie hamowanie ma wiele plusów.

Pierwszego dnia spojrzałam na siebie krytycznie. Nie należę do zakupoholików, wszystkiego mam w domu niedużo, tylko książek od podłogi po sufit. A przynajmniej tak dotąd myślałam, ale gdy na szybko przejrzałam domowe zasoby, robiąc listę zakupów na kwarantannę, znalazłam zasób perfum na najbliższe pięć lat, osiem kremów do rąk, pięć par dawno niewidzianych butów i pięć butelek płynów do czyszczenia powierzchni wszelkich, głównie takich, jakie w moim domu nie występują. Posiadam także zastawę stołową dla 12 osób, choć przy stole mieszczą się cztery. Naliczyłam 80 szali zwiezionych z Indii przez 20 lat. Potknęłam się też o wiosła mechaniczne do ćwiczenia w domu, kupione i niezmontowane od pół roku.

Wiem, że może być gorzej. Są ludzie, którzy – aby pomieścić wszystkie swoje rzeczy ruchome – muszą wynajmować magazyny i kontenery pod miastem, ale moje zasoby to i tak przesada. W codzienności nie zwracam na nie uwagi, za bardzo się śpieszę. A teraz przystanęłam, pozaglądałam do szafek i zobaczyłam, jak wiele mam. Odkąd to wiem, wszystko traktuję trochę uważniej, z większą radością, że jest i może mi posłużyć. Mój dom okazał się pełen niedocenianych skarbów. Ostatnio czułam ten dreszcz w dzieciństwie, uchylając wieczko pudła, w którym mama trzymała 20 par klipsów.

Dlatego polecam zaglądanie do pawlaczy i zapomnianych szuflad, a w szczególności za pralkę – odnalazłam tam dwie ukochane szminki, szczotkę do włosów (taką, co nie ciągnie!), balsam do ciała o zapachu wiśni oraz artykuł najpierwszej potrzeby – zalotkę do podkręcania rzęs. Podkręcam je sobie z rana, żeby każdy dzień był bardziej, no wiecie, z twistem.

Spędzanie czasu w łazience ma teraz dwie zalety prozdrowotne. Po pierwsze, higieny nigdy dość – wszyscy przeszliśmy już kurs dokładnego mycia, śpiewając Białą armię… Beaty i Bajmu oraz odkrywając przy okazji, iż mamy obszary okołokciukowe. Ale na dłoniach się człowiek nie kończy. Jest jeszcze cała reszta ciała, które teraz przebywa w kontakcie z kilkoma najbliższymi mu ciałami, świetnie jest więc zadbać o swoją czystość i atrakcyjność dla innych domowników. Światowa Organizacja Zdrowia zaleca zresztą, by w czasie kwarantanny nie ustawać w wysiłkach estetycznych i stosować emploi wyjściowe w godzinach pracy, nawet jeśli się do niej wychodzi z dużego pokoju do kuchni lub na odwrót. I nie chodzi tu o zachowanie twarzy czy wizerunku przed innymi uczestnikami wideokonferencji, raczej o rodzaj kindersztuby i samospełniających się proroctw w stylu: „Jesteś smutny? Wyciągnij usta w uśmiechu na 30 sekund, a ułożenie twoich mięśni oszuka mózg, mówiąc mu, że jesteś naprawdę zadowolony, i nakazując produkcję hormonów poprawiających nastrój”. Chodzi o to, by trzymać głowę wysoko i nie pękać.

WHO radzi również, aby umawiać się na kawę, kolację albo lunch online. Czyli nie siedzieć w domu samemu, wirtualnie wyjść i spotkać się z ludźmi, których lubimy. Zgodnie z zaleceniami spotkaliśmy się, aby świętować urodziny mojej przyjaciółki. Połączyliśmy się z 10 różnych lokalizacji – z domów, samochodów, piwnic i garderób, w zależności od tego, kto gdzie był, kto gdzie miał niezłą prędkość Internetu oraz relatywny spokój od innych domowników, w szczególności nieletnich. Każdy przyniósł na tę imprezę butelkę wina i bawiliśmy się świetnie, nie mogąc się nadziwić, żeśmy wcześniej sami na ten pomysł nie wpadli. Znamy się pół życia, ale mieszkamy w trzech krajach, więc widujemy się niezmiernie rzadko. A teraz odkryliśmy, że może być inaczej. Nikt się nie śpieszył, by wyjść z imprezy pod pretekstem zmęczenia albo dlatego, że musi zmienić nianię i położyć dzieci spać. A kiedy w butelkach wina zobaczyliśmy dno, wspólnie uznaliśmy za największą zaletę tej balangi fakt, że nikt nie musi zamawiać taksówki, bo do własnych łóżek mamy dwa kroki. Imprezę w trybie online niebawem powtórzymy!

Jeszcze o szperaniu w szafkach. Kwarantanna okazała się idealną okazją, by osiągnąć niemożliwe. Uporządkowałam papiery. Umowy, dokumenty, rachunki i inne prześladujące mnie druki, które od trzech lat piętrzyły się i rosły w pionowy stos, każdego dnia szantażujący małym, bolesnym ukłuciem międzyżebrowym. Z czasem urosły do rangi potwora, którego omijałam, udając, iż wcale nie istnieje, lecz lęk mój przed nim rósł. Otóż w ubiegłym tygodniu podeszłam do potwora, rozebrałam na części pierwsze, w większości już niegroźne, bo przeterminowane i nadające się na makulaturę. Stosik stopniał, rozpełzł się do segregatorów i teczek, a mój pies odzyskał parapet, z którego lubi obserwować życie w ogródku. Podobno premier Waldemar Pawlak w latach 90. XX w. oskarżany o brak szybkich decyzji powiedział, że w życiu istnieją dwa typy problemów – takie, których rozwiązać się nie da, i takie, które z czasem rozwiążą się same. Złote słowa!

Szperanie ma także wielki walor sentymentalno-melancholijny. Świat współczesny pędzi tak, że zmienia nas w Alicję w Krainie Czarów, w której im bardziej się biegnie, tym bardziej stoi się w miejscu. Jesteśmy bohaterami uwięzionymi przez ciągłą teraźniejszość i natychmiastową przemijalność spraw. A teraz, w pauzie, doświadczamy czegoś na podobieństwo jet lagu – doganiają nas wspomnienia, porzucone w pędzie myśli sprzed lat. Stają przed oczami niepozorne sceny i zdarzenia, które przetrwały ściśnięte w kącie naszego duchowego pawlacza. Ja mam na przykład wspomnieniowe sny. Każdej nocy, niby taśma z archiwum dawnych przeżyć, na nowo odtwarza się we mnie jakieś zdarzenie i uczucie sprzed lat. Dziś znów był rok 1990, ja i tata jechaliśmy pociągiem do Moskwy, a potem czekałam na ulicy, gdy on wymieniał dolary na ruble. A ponieważ po przebudzeniu nie gnam do spraw bieżących, pamięć śnienia nie ulatnia się, lecz zostaje ze mną przez cały dzień. Jak mały klejnot pozwala się obracać i nieśpiesznie oglądać. Następnego dnia budzę się z nowym.

Wiem, że nie jestem w tym powrocie do przeszłości sama. Na Facebooku królują teraz zdjęcia z czarno-białego dzieciństwa – dorosłe dzieci PRL-u cofają się pamięcią i uśmiechają do czasów, w których wszystkiego miały mało, tylko czasu i radości z życia dużo. Bo prawdziwym szczęściem było dyndać na trzepaku i nie wiedzieć, co jutro przyniesie.

Mam psa, a więc i powód, by życie domowe przerywać spacerami. Wczoraj wybraliśmy się do Śródmieścia. Pies nigdy wcześniej tam nie dotarł, zwykle jest zbyt tłoczno i gwarno, stresująco i gęsto dla czterech krótkich łap. Ale tym razem mogliśmy obwąchać wszystkie ważne miejsca bez pośpiechu i bez towarzystwa, jeśli nie liczyć innych psiarzy. Patrzyłam na miasto, szyldy, adresy zaklęte w bezruchu jak w głębokim śnie – to wzrusza i w okamgnieniu uczy docenić, jak wiele w codzienności mamy, jak wiele się udaje, powstaje i przemieszcza między nami. Jak wiele energii, tworzenia i życia.

Gdy po długim chodzeniu zastaliśmy jedną otwartą piekarnię i jedną czynną w sobotę księgarnię, zamachał mój wewnętrzny ogon. Księgarz uśmiechnął się i wpuścił z psem, a ekspedientka podgrzała kawałek pizzy. Idąc przez smagane pierwszym wiosennym wiatrem miasto, z torbą pełną książek, myślałam tylko, że lepiej być nie może. I że kiedy ta niespodziewana pauza się skończy, będziemy za nią tęsknić jak za trzepakiem.

 

Czytaj również:

Republika przyjaciół Republika przyjaciół
Przemyślenia

Republika przyjaciół

Paulina Wilk

Ma na imię Tequila Leila i umiera. Imię wybrała sobie sama, okoliczności śmierci – nie. Leży w śmietniku gdzieś na obrzeżach Stambułu i wspomina.

Ma na to „10 Minutes 38 Seconds in This Strange World” (10 minut 38 sekund na tym dziwnym świecie) – jak głosi tytuł najnowszej powieści Elif Shafak. Mózg poddaje się wolniej, niż przywykliśmy uważać. Kanadyjscy badacze spotkali się z przypadkiem, że „wyłączanie” jego poszczególnych funkcji trwało ponad 10 minut po stwierdzeniu śmierci. Ten intrygujący fakt pozwolił Shafak, najsłynniejszej obecnie tureckiej pisarce, stworzyć barwną opowieść o życiu po śmierci, ale też życiu wyklętych i wykluczonych, którzy każdego dnia balansują na krawędzi nieistnienia. Nikogo nie obchodzą, o ich szczęście ani zbezczeszczone ciało nikt się nie upomni. Leila była prostytutką. A raczej jest, dopóki pamięta i dopóki może nas zabrać do swojej tragicznej i brawurowej biografii.

Czytaj dalej