Pora zdjąć kostium z Myszki Miki. Bajkowa fantazja Walta Disneya skrywa prawdę o kluczowej transakcji naszych czasów. Idealne dzieciństwo to fikcja zasilana technologią.
„Tato, dlaczego nie powiedziałeś mi, że to ty jesteś tym Waltem Disneyem?” – zapytała z wyrzutem sześcioletnia Diane. Dowiedziała się od koleżanki w szkole, że to właśnie jej tata jest twórcą Myszki Miki, Kaczora Donalda i Goofy’ego, którego kochały dzieciaki w całym kraju. Diane i jej młodsza siostra Sharon, córki Walta, żyły w świecie chronionym i prywatnym. Choć popołudniami bawiły się w wielkich halach studiów filmowych, traktowały je jak zwykłe podwórko. Nie miały nianiek, nie chodziły do szkół z internatem, nie zostały – jak wiele hollywoodzkich dzieci – oddane na wychowanie. Tata sam odwoził je do szkoły. Był opiekuńczy i zabawowy, czasem wybuchowy, dawał klapsy. Chronił je przed publiczną ciekawością: nie jeździły na premiery filmów, otwarcia parków ani żadne celebracje kolejnych odsłon jego bajkowego imperium. To paradoks, że mężczyzna, który zaraził świat dziecięcością i pomógł wywrócić do góry nogami relacje między małymi a dużymi ludźmi, we własnym życiu zachował niewzruszoną hierarchię.
Mawiał, że o ile dzieci nie mają w sobie nic z dorosłych, o tyle każdy dorosły nosi w sobie dziecko. Na tym przekonaniu zbudował wielką fantazję, która u progu XXI stulecia miała już uniwersalny i globalny charakter. A także adekwatnie wielki potencjał finansowy. Jednak Walt Disney nie był cynikiem chcącym żerować na niewinnych instynktach ani obwoźnym sprzedawcą infantylnych fantazji. Był wizjonerem.
Po latach jego dorobek odsłania niebywałą skalę innowacji – technologicznych,