
Nie oszukujmy się – mózg ludzki ma za sobą niełatwą ewolucyjną przeszłość. Dlatego wciąż pragnie, boi się, szuka. I co z tym robić? Medytować!
Siedzę na podłodze i próbuję nie myśleć. Ale im mocniej się staram, tym bardziej myśli płyną wewnątrz mojej głowy strumieniami. Od tych najbłahszych („Co na śniadanie?”) przez pragmatyczne („Kiedy wstaną dzieci?”) aż po egzystencjalne („Czy koronawirus to koniec ludzkości?”). Przygotowana przez jedną z nauczycielek jogi pozwalam sobie na łagodność dla swojej umysłowej nadpobudliwości. Daję myślom płynąć i nie oceniam ich zawartości. Rodzą się więc, nawołują mnie do działania i po chwili umierają, by potem zatoczyć krąg i powrócić w innej, mniej lub bardziej natrętnej formie. Czasem w ciągu tych 10 minut porannej medytacji zdarza mi się kilka chwil błogiego zawieszenia. Minuty bez-myślenia. Podobno dobrze robią „na głowę”. W chaosie życia na emigracji, w dużym mieście, z dwójką małych dzieci i masą wyzwań – bardzo te ciche minuty sobie cenię.
W ciągu ostatnich kilku lat uważność (ang. mindfulness) i medytacja weszły