Mama znów była pierwsza Mama znów była pierwsza
i
Kobiety ścigają sie w biegu przez płotki, Waszyngton (1920)/ źródło: Wikimedia Commons
Promienne zdrowie

Mama znów była pierwsza

Przekrój
Czyta się 5 minut

Przy okazji dyskusji na temat charakteru współczesnego sportu wyczynowego, które nasiliły się ostatnio w związku z igrzyskami olimpijskimi w Seulu, na światło dzienne „wyszło” wiele faktów, nieznanych dotąd szerokiej publiczności. Doping — wyścig lekarzy wymyślających coraz skuteczniejsze środki mobilizujące ludzki organizm do krótkiego zrywu nadludzkiej energii i siły z lekarzami wymyślającymi coraz to nowe sposoby ukrycia ich obecności w organizmie. Kobiety ryzykujące dla medalu zdrowiem i urodą. I najgorsze może ze wszystkich — plotki o zawodniczkach poddających się sztucznej inseminacji (tak, aby szczyt formy wczesnych miesięcy ciąży przypadł na czas zawodów), a następnie usuwających płód.

W formie niejako przeciwwagi dla tych okropności w prasie amerykańskiej pisano ostatnio sporo o kobietach, które, znalazłszy się u szczytu sportowej kariery, zdecydowały się na założenie rodziny i które po urodzeniu dziecka nadal „zaliczają” kolejne rekordy. Gwiazdy bieżni tej miary co Valerie Brisco, Ingrid Kristiansen, czy Tatiana Kazankina, łyżwiarka Karen Kania, czy saneczkarka Steffi Martin Walter wyrównały lub nawet pobiły własne rekordy wkrótce po urodzeniu dzieci.

Wiele z nich właśnie macierzyństwu przypisuje sportowe sukcesy. Zdaniem lekarzy i psychologów głównym powodem takiego stanu rzeczy są czynniki natury psychicznej. Większość czołowych lekkoatletek świata zaczynała sportową karierę w czasach, gdy sportowe ambicje uchodziły za coś sprzecznego z pojęciem „kobiecości”: jeśli kobieta odnosiła sukcesy w jakiejkolwiek dyscyplinie poza gimnastyką czy jazdą figurową na lodzie — uchodziła automatycznie za „nie w pełni kobiecą”. Psychologowie uważają zatem, że potwierdzenie własnej kobiecości przez macierzyństwo daje zawodniczkom uprawiającym sport wyczynowy pewność siebie sprzyjającą odnoszeniu sukcesów.

Nie wszystkie jednak, oczywiście, udają się wprost z izby porodowej na bieżnię. Mary Decker Slaney, 29-letnia rekordzistka świata w biegu na 10 000 m, nie od razu odzyskała formę po urodzeniu córki. Ale już w sześć dni po porodzie przebiegła 1500 m, a w ciągu pierwszego miesiąca życia dziecka podjęła systematyczne treningi. Na kilka dni przed drugimi urodzinami małej wygrała swój pierwszy bieg. Evonne Goolagong Cawley wygrała w zawodach tenisowych Australian Open w siedem miesięcy po urodzeniu dziecka; w trzy lata później została zwyciężczynią Wimbledonu jako pierwsza „mama” od czasu zwycięstwa Dorothy Chalmers w 1914 r. Holenderka Fanny Blankers-Koen miała 30 lat i dwoje dzieci, kiedy podczas igrzysk olimpijskich w Londynie w 1948 roku zwyciężyła we wszystkich czterech konkurencjach rozgrywanych na bieżni. Prasa nazwała ją „latającą gospodynią domową”, na zmianę to wychwalając jej sportowe sukcesy, to oskarżając o zaniedbywanie syna i córki. W 1960 r. 20-letnia wówczas Wilma Rudolph wygrała bieg na 100 i 200 metrów oraz walnie przyczyniła się do zwycięstwa swojej drużyny w sztafecie 4 razy 100 metrów na olimpiadzie w Rzymie. Mało kto wiedział o tym, że była już wtedy matką dwuletniej córeczki. W Calgary wiele medali przypadło w udziale młodym mamom. Podczas letniej olimpiady w 1984 roku Brisco uczciła drugie urodziny swego synka zdobywając trzy złote medale. Radziecka biegaczka Kazankina urodziła pierwsze dziecko w 1978 roku — dwa lata po zdobyciu zwycięstwa w biegu na 1500 m na igrzyskach olimpijskich w Montrealu i na dwa lata przed powtórzeniem swego sukcesu w Moskwie. W 1982 roku urodziła drugie dziecko, a w 1984 ustanowiła rekordy świata w biegu na 2000 i 3000 metrów. Evelyn Ashford urodziła swoją Rainę w maju 1985 roku — w dziesięć miesięcy po zdobyciu zwycięstwa w biegu na 100 metrów na igrzyskach olimpijskich w Los Angeles. W rok później została najlepszą sprinterką świata, ustanawiając rekord świata roku 1986.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Lekarze nie są jeszcze przekonani o istnieniu jednoznacznej relacji między wpływem ciąży i macierzyństwa na organizm kobiety a sportową „formą”: przypadki młodych mam święcących sportowe triumfy są w sumie nieliczne aby stanowić podstawę do ogólnych stwierdzeń, a zjawiska fizjologiczne związane z ciążą wciąż jeszcze nie są dokładnie poznane. Ponadto, większość badań, jakim poddawano dotąd kobiety ciężarne, miało na celu stwierdzenie, w jaki sposób fizyczny wysiłek i uprawianie sportu wpływa na rozwój płodu: obalono dawne hipotezy, według których sportowa aktywność mamy niekorzystnie odbija się na dziecku, pozbawiając je wystarczającego dopływu tlenu i krwi. Okazało się na przykład, że dzieci kobiet, które do końca ciąży uprawiały bieg, wprawdzie rodziły się mniejsze, ale za to zdrowsze od dzieci kobiet prowadzących głównie siedzący tryb życia. Badania wykazują także, że w organizmie ciężarnej kobiety następują zmiany odpowiadające tym, jakie notuje się u lekkoatletki odbywającej intensywny trening przy upalnej pogodzie: następuje wzmocnienie mięśni nóg (przez dłuższy czas nosi się przecież dodatkowy kilkukilogramowy ciężar), przyspieszeniu ulega puls, rośnie więc ilość przepompowywanej krwi; rośnie liczba czerwonych ciałek krwi; pocenie się, a więc proces ochładzania organizmu, rozpoczyna się przy niższych temperaturach niż normalnie. Wszystkie te czynniki sprzyjają podnoszeniu formy fizycznej (stąd też plotki o zachodzeniu w ciążę przed zawodami). Faktem jest, że wiele zawodniczek zażywa w tym okresie duże dawki pigułek antykoncepcyjnych, co wywołuje objawy podobne do symptomów wczesnego okresu ciąży.

Wydaje się, że w celu ostatecznego opisania wpływu ciąży i macierzyństwa na sportowe osiągnięcia, należałoby poddać systematycznym badaniom lekkoatletki przed zajściem w ciążę, w czasie ciąży, i po rozwiązaniu. W USA istnieje jak dotąd tylko jeden w pełni przebadany przypadek: amerykańskiej mistrzyni triatlonu, Liz Applegate. W 1982 roku młoda wykładowczyni Uniwersytetu Stanowego w Kalifornii zwyciężyła w ogólnoamerykańskich mistrzostwach w San Francisco. W tym czasie jeden z jej kolegów, profesor fizjologii z tego samego uniwersytetu, poddał Liz pierwszej serii badań. Następnie Applegate zaszła w ciążę i, prowadząc treningi do ostatniego niemal dnia, w grudniu 1983 r. urodziła trzy i półkilogramowego syna. Wróciła na bieżnię w dwa dni po porodzie, a w pół roku później fizjolog stwierdził ze zdziwieniem, że zdolność organizmu Liz do przyswajania tlenu podczas wysiłku fizycznego wzrosła o 5%. Wynik taki nie byłby niczym dziwnym u kogoś, kto z nieruchawej kluchy zmienił się w czynnego sportowca, ale u Liz już początkowe wskaźniki odpowiadały wskaźnikom notowanym u czołowych sportowców.

Jak mówiliśmy, wielu psychologów właśnie w czynnikach psychicznych upatruje powody wzrostu fizycznej formy. Podczas porodu kobieta odkrywa w sobie zasoby sił fizycznych i wytrzymałości psychicznej, jakich dotąd nigdy u siebie nie podejrzewała.

„Wysiłek maratońskiego biegu jest niczym wobec wysiłku, jakiego wymaga urodzenie dziecka” — twierdzi Mary Slaney.

Liczy się także pojawienie się w życiu kobiety nowych obowiązków i nowych zainteresowań. Znika niebezpieczeństwo „przetrenowania”, zaczynają się liczyć inne rzeczy poza sportowym zwycięstwem, maleje napięcie i stres. Jednak bez zakrojonych na szerszą skalę badań nie da się ostatecznie stwierdzić, jaką rolę odgrywa w sportowych sukcesach odnoszonych przez kobiety ciąża i macierzyństwo. Z pewnością nie wystarczy zajść w ciążę i urodzić, aby zostać rekordzistką świata. Z drugiej jednak strony, coraz więcej „mamuś na bieżni” przyznaje, że właśnie swoim dzieciom zawdzięcza najcenniejsze medale i najbardziej spektakularne zwycięstwa. 

 

Tekst pochodzi z numerun 2273 /1989 r. (autor nieznany), a możecie Państwo przeczytać go w naszym cyfrowym archiwum.

Czytaj również:

Kiedy piłka była kobietą Kiedy piłka była kobietą
i
Kapitanki drużyny francuskiej i angielskiej, Carmen Pomies (po lewej) i Florrie Redford, przed meczem na londyńskim Herne Hill, 12 maja 1925 r.; zdjęcie w domenie publicznej
Marzenia o lepszym świecie

Kiedy piłka była kobietą

Piotr Żelazny

Dziewczyny tak dobrze haratały kiedyś w gałę, a publiczność tak je pokochała, że mężczyźni się przestraszyli. I zniszczyli kobiecy futbol.

Przyszłe pokolenia nazwały tę tragedię pierwszą wojną światową, ale wtedy była po prostu wojną. Straszną i wyniszczającą, która spowodowała, ­że mężczyźni musieli założyć mundury, wzuć ciężkie buciory, na ramię zarzucić karabiny i ruszyć marszem przed siebie. Na „wojnę, która miała skończyć wszystkie wojny” powołano pod broń 70 mln osób, w Wielkiej Brytanii – prawie 5 mln, w zdecydowanej większości mężczyzn. Spośród nich ­700 tys.­ już nigdy nie zobaczyło York­s­hire, Kentu, Oksfordu, Manchesteru, Londynu oraz innych miast, miasteczek i wsi. Ponad 1,5 mln powróciło z ranami. Pozostali z traumą.

Czytaj dalej