Niech fale płyną Niech fale płyną
i
zdjęcie: archiwum prywatne Swamiego Jyothirmayaha
Złap oddech

Niech fale płyną

Agnieszka Rostkowska
Czyta się 9 minut

Pozwól, by myśli pojawiały się i znikały jak fale na oceanie. Nauczyciel duchowy Swami Jyothirmayah opowiada Agnieszce Rostkowskiej o tym, jak zachować spokój umysłu.

Swamiego Jyothirmayaha trudno uchwycić. Podróżuje po świecie, nauczając jogi, medytacji i technik oddechowych. Wykłada na uczelniach oraz międzynarodowych konferencjach, nadzoruje projekty pomocy humanitarnej. Osobiście realizuje programy medytacyjne skierowane do więźniów i kryminalistów. Traktuje ich z takim samym szacunkiem jak światowych przywódców, którzy zabiegają o jego wsparcie w inicjatywach na rzecz pokoju. Swami emanuje spokojem i życzliwością, a jego znakiem rozpoznawczym jest promienny uśmiech. Gdziekolwiek się pojawi, na spotkania z nim przybywają tłumy.

Agnieszka Rostkowska: Chyba każdy, kto uczestniczył w prowadzonych przez Pana medytacjach lub wykładach, zadaje sobie pytanie: jak to możliwe, że z jego twarzy nie schodzi uśmiech?

Swami Jyothirmayah: Uśmiech nie oznacza sztucznego szczerzenia się od ucha do ucha. To jedynie zewnętrzny przejaw autentyczności i szczerości, również w stosunku do siebie. A także rezultat patrzenia na świat z szerszej perspektywy, ze zrozumieniem, że – jak często podkreśla Ravi Shankar, założyciel fundacji Art of Living – życie to rodzaj gry, której podstawą jest przepływ energii nazywanej praną. Jeśli twój poziom prany jest wysoki, doceniasz wszystko wokół siebie i w sobie, kochasz życie we wszelkich jego przejawach. Kiedy jednak brakuje ci energii, robisz się drażliwy i sfrustrowany, co przekłada się na twoje relacje z innymi oraz na twoją samoocenę.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Jak więc utrzymać wysoki poziom energii?

Istnieją cztery główne źródła prany. Pierwsze to jedzenie; powinno być zdrowe, lekkostrawne i w odpowiednich iloś­ciach. Czymkolwiek się karmisz – a dotyczy to zarówno pożywienia, jak i myś­li – tym się stajesz. Drugie to sen, czego nie trzeba wyjaśniać, bo każdy z nas doświadczył pogorszenia samopoczucia po nieprzespanej nocy. Trzecie źródło energii to oddech. Od niego zaczyna się nasze życie i na nim się kończy. W istocie toczy się ono pomiędzy dwoma oddechami: pierwszym i ostatnim. Nie jesteś w stanie przewidzieć, jak długo potrwa, ale wiesz, że kiedy on umilknie, skończy się też życie.

Zanim przejdziemy do czwartego źród­ła prany, zatrzymajmy się przy oddechu. Na co dzień rzadko zwracamy na niego uwagę.

A nawet więcej, nie potrafimy prawidłowo oddychać. Spójrz, w jaki sposób robi to dziecko – głęboko, swobodnie. Najlepiej widać to, kiedy śpi: jego brzuszek rozszerza się i kurczy. My, dorośli, nie wykorzystujemy pojemności swoich płuc w optymalnym stopniu. Pokazują to badania i testy, które każdy z nas może wykonać. A to ma wielorakie konsekwencje, bo oddech odgrywa ogromną rolę w oczyszczaniu naszego organizmu.

Nie umiemy oddychać? Dlaczego?

Między innymi za sprawą pośpiechu, który sprawia, że zapominamy o tym, co najważniejsze – o swoim życiu. A to najcenniejszy dar, jaki otrzymaliśmy. Podobnie jak ciało – dbanie o nie jest naszym podstawowym obowiązkiem, dopiero w dalszej kolejności powinniśmy troszczyć się o swoich bliskich, o środowisko itd. Pośpiechowi towarzyszą oczekiwania: chcemy więcej pieniędzy, więcej miłości, więcej uwagi – w ten sposób tracimy spokój umysłu, inaczej nazwany stanem medytacyjnym, który jest czwartym głównym źródłem energii.

Spokój umysłu to współczesny Święty Graal. Jak go zdobyć i zachować?

Poprzez medytację, czyli głęboką relaksację, która służy higienie psychicznej. Zwróć uwagę, że o higienę osobistą dbasz codziennie: bierzesz prysznic, myjesz zęby. Czy podobnie dbasz o swoją kondycję mentalną? Czy każdego dnia oczyszczasz umysł z negatywnych myśli i nadmiaru emocji, takich jak gniew? Wiele osób myli medytację z koncentracją. Uważają, że skoro nie mogą zatrzymać natłoku myśli, to znaczy, że nie umieją medytować. A medytacja to dekoncentracja, czyli zaprzestanie angażowania się w myśli; przyzwolenie na to, by pojawiały się i odpływały. Ravi Shankar, który od ponad 40 lat naucza medytacji na całym świecie, podkreśla: myśli nie są twoim wrogiem, ale częścią życia, tak jak fale są częścią oceanu. Czy możesz zatrzymać fale?

Na pewno można je uspokoić, by nie targały nami jak sztorm.

Oczywiście, że tak. Natłok myśli zamienia życie w walkę. Fala za falą kradną naszą uwagę i odrywają ją od tego, co wewnątrz. Kierują nas przy tym w stronę tego, co negatywne. Zauważ, że jeśli ktoś powie ci coś miłego, natychmiast w to wątpisz, zastanawiasz się nad jego szczerością i motywacją – może czegoś od ciebie chce? Ale kiedy usłyszysz jakiś zarzut albo przykre słowa, często przyjmujesz je bezkrytycznie; nie dociekasz, czemu zostały wypowiedziane. Taka jest natura umysłu. Nasze myśli płyną jednocześnie w kierunku przeszłości, którą wciąż rozpamiętujemy, oraz przyszłości, o którą się martwimy. To oddala nas od obecności tu i teraz. A tylko wtedy, gdy żyjesz w obecnym momencie, możesz doświadczyć spokoju umysłu – stanu ciszy i bezruchu, który sprawia, że zmienia się twoje podejście do świata i ludzi. Sztuka życia to nic innego jak sprowadzenie umysłu do teraźniejszości i poszerzanie swojej świadomości poprzez uważność. Cokolwiek robisz, rób to w pełnym skupieniu na tej czynności.

Swoje wykłady na uniwersytetach często zaczyna Pan od zadania studentom pytania: „Czy obecne są tu również wasze umysły, czy tylko wasze ciała?”.

Brak uważności jest jednym z największych wyzwań, z jakimi mierzą się uczelnie. W znacznej mierze to skutek nadużywania smartfonów, komputerów, tabletów oraz innych gadżetów, które są oczywiście znakiem rozwoju i ułatwiają codzienne życie, jednak musimy posługiwać się nimi w rozsądny sposób. Studenci tracą umiejętność skupienia i słuchania. A jeśli umysł nie jest w pełni obecny, słowa tracą na znaczeniu, stają się hałasem. Dlatego to takie ważne, by każdego dnia znaleźć przynajmniej 15–20 minut na medytację, która pozwoli odzyskać spokój umysłu, uważność i połączenie z samym sobą.

Jak rozumieć to połączenie?

Wyobraź sobie, że widzisz górę, piękny ośnieżony szczyt w odległości, dajmy na to, 60 km. Wiesz, że przebycie takiego dystansu, a więc dotarcie chociażby do jej podnóża, kosztowałoby cię mnóstwo wysiłku fizycznego, bo twoje ciało ma swoje ograniczenia. Dlatego nie wyruszasz w drogę, lecz dzięki wzrokowi podziwiasz górę z oddali. Twoje zmysły są zatem potężniejsze niż twoje ciało. Ale i one mają ograniczenia: twój wzrok nie sięga poza górę, nie widzisz, co znajduje się za nią. Zbadanie tego umożliwia twój umysł, który jest potężniejszy niż zmysły – on może przekroczyć górę; wie, jakie miasto za nią leży. Nad umysłem zaś stoi intelekt. To on sprawia, że obserwując wschód lub zachód słońca, wiesz, że to tylko złudzenie, że słońce nie chowa się za górą ani się zza niej nie wyłania. Najwyższą formą zrozumienia jest jednak nasza dusza, esencja, istota – jakkolwiek byśmy ją nazwali; ta część nas, która jest wieczna, niezmienna i bez względu na upływ czasu tak samo żywa. Słowem: ciało, zmysły, umysł oraz intelekt podlegają ograniczeniom, ale twój duch jest nieskończony. Możesz to pojąć, stosując różne techniki, takie jak medytacja, joga, pranajama. Od osób, które czują połączenie ze swoją najgłębszą istotą, emanują spokój, radość, a także pewność, z jaką dbają o innych ludzi i własne otoczenie.

Czyli medytacja nie wiąże się z utratą zainteresowania światem, wręcz przeciwnie – może powodować większe zaangażowanie?

Medytacja i służba muszą iść w parze. Jako fundacja Art of Living nauczamy medytacji w 183 krajach, z naszych programów skorzystało już ponad pół miliarda ludzi. I wszędzie obserwujemy, jak medytacja uczy otwartości – pozwala pozbyć się uprzedzeń oraz przywiązania do tożsamości opartej jedynie na przynależności do danego państwa czy terytorium. Dzięki niej możesz poczuć, że wszystko stanowi nierozerwalną całość, a każdy jest częścią ciebie.

Kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, spędziłem dużo czasu na polsko-ukraińskiej granicy, angażując się w przyjmowanie uchodźców. Zawiesiliśmy w tym czasie warsztaty medytacyjne organizowane przez fundację nie tylko w Polsce, lecz także w Niemczech, na Węgrzech, w Rumunii, Słowacji i Holandii, a w naszych ośrodkach zaczęliśmy kwaterować uciekinierów z Ukrainy. Medytacja służy tobie, twojemu rozwojowi i szczęściu, ale pamiętaj, że twoje szczęście jest powiązane ze szczęściem innych ludzi. Czy możesz być szczęśliwy, widząc, jak cierpią? Życie duchowe nie polega na ogłaszaniu wszem wobec, ile czasu dziennie poświęcasz praktyce jogi, lecz na służbie drugiemu człowiekowi. Ona jest wyrazem najwyższej miłości.

A jak pogodzić pomoc innym, zwłaszcza w tak dramatycznych okolicznościach, z jednoczesną dbałością o włas­ny dobrostan?

Przyjrzyj się lekarzom, którzy każdego dnia idą do szpitala, aby tam w obliczu wielkiego cierpienia walczyć o życie pacjentów. Ci lekarze nie rezygnują; nie mówią, że nie stawią się w pracy, bo okoliczności ich przerastają. Jednak doskonale wiedzą, że muszą odpowiednio się przygotować, zadbać najpierw o swój poziom energii, by móc pomagać innym. Podobnie jest z nami. Wojna stanowi część historii ludzkości; w dziejach Europy było zaledwie kilkadziesiąt lat, kiedy w żadnym jej regionie nie toczyła się bitwa. To jedno z wyzwań, którym musimy sprostać. Jeśli zamiast aktywnie działać, skupisz się na ogromie problemów tego świata oraz swoich osobistych utarczkach życiowych, to upadniesz na duchu, zaczniesz chorować i sam będziesz potrzebować pomocy. Okaż więc współczucie i zrób, co w twojej mocy, przyjmując w pełni, że twoje zaangażowanie to zaledwie kropla w morzu potrzeb.

Lekarze latami zdobywali kompetencje, by skutecznie nieść pomoc. Nas nikt do tego nie przygotował.

Zawsze mamy wybór: jesteśmy albo częścią problemu, albo częścią rozwiązania. Niestety większość ludzi koncentruje się na problemie, rozprawia o nim i narzeka, nie podejmując działań na rzecz jego rozwiązania – a wtedy sami stają się częścią problemu. Zastanów się, czy mierząc się z jakimś wyzwaniem, potrafisz jednocześ­nie podnieść na duchu swoich bliskich czy przeciwnie: obciążasz ich. Czy ze spotkania z przyjacielem wracasz uśmiechnięty i świadomy, że jesteś potężniejszy niż twoje problemy, czy może czujesz się przybity również jego zmartwieniami? Życie jest krótkie. Odpowiedz sobie na pytanie, jak chcesz wykorzystać ten czas.

Wszyscy pewnie boimy się, że nie wykorzystamy go właściwie, że popełnimy błędy, których potem będziemy żałować.

Błędy popełniają ci, którzy mają odwagę wziąć odpowiedzialność za swoje życie i podjąć próbę zmiany rzeczywistości. Ci, którzy chcą od życia więcej, pragną wzrastać, uczyć się. Błędy są częścią tej drogi. Jeśli czegoś cię nauczą, to nie ma nic złego w ich popełnieniu. Problem pojawia się wtedy, kiedy powtarzasz ten sam błąd i nie wyciągasz żadnych wniosków – to już ignorancja.

Są też błędy uznawane za niewybaczalne. A Pan pracuje z ludźmi, którzy je popełnili.

Od ponad 23 lat osobiście prowadzę program transformacyjny fundacji Art of Living opracowany dla osadzonych w zakładach karnych na całym świecie. Każdego roku odwiedzam w tym celu co najmniej 25 państw. Z całą pewnością mogę powiedzieć: większość więźniów nie zasługuje na to, by nazywać ich kryminalistami. Nie zamierzali popełnić przestępstwa. Dla części z nich było ono następstwem traum z dzieciństwa, które zdeterminowały ich drogę życiową: alkohol, narkotyki, a potem kolejne wykroczenia były ich osobistą, często podświadomą, zemstą na przemocowych rodzicach. Każde przestępstwo to w istocie błagalny krzyk o pomoc. Niektórzy więźniowie popełnili dany czyn w afekcie, pod wpływem gniewu i wściek­łości, a po fakcie nie mogli uwierzyć w to, co zrobili, ani się z tym pogodzić. Nikt nas nie uczy kontrolowania własnych emocji – ani rodzice, ani nauczyciele w szkołach. Owszem, dają nam rady typu „uspokój się”, „opanuj się”, ale nie dostajemy od nich narzędzi, żeby to zrobić. Takimi narzędziami są medytacja i pranajama, one stanowią podstawę tego programu.

Każdemu z nas przydałby się cały zestaw takich narzędzi, najlepiej z instrukcją obsługi.

Proszę bardzo, przedstawię ci siedem wskazówek, jak zachować poczucie spokoju, harmonii i szczęścia.

Przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji, podpisaniem umowy lub dokumentu zatrzymaj się na moment i zamknij oczy, by zyskać jasność sytuacji. Przynajmniej na 15 sekund – zawsze znajdziesz tyle czasu.

Pamiętaj o nietrwałości. Tak jak zmienia się pogoda, zmieniają się twoje emocje, nastrój, ciało i myśli – nie trzymaj się żadnej z nich kurczowo. Nic nie jest stałe.

Zaangażuj się w służbę drugiemu człowiekowi – o wadze tego działania już mówiłem.

Medytuj minimum 15–20 minut dziennie, a także stosuj techniki oddechowe, by utrzymać wysoki poziom energii.

Uśmiechnij się! Dziecko uśmiecha się ponad 400 razy dziennie, a dorosły potrafi nie zrobić tego ani razu w ciągu dnia! Przestań więc tak wysoko cenić swój uśmiech, zacznij nim obdarzać ludzi wokół.

Okazuj innym życzliwość. Podaruj coś komuś, nie oczekując w zamian niczego, nawet podziękowania. To może być symboliczna kwota lub gest, np. ofiarowanie potrzebującemu pary butów na zimę. Pamiętaj, że są na tym świecie dzieci, które marzą o tym, aby zjeść ciepły posiłek albo dostać zeszyt i pójść do szkoły. My żyjemy w luksusie i nie potrafimy ani tego docenić, ani się tym dzielić.

Odczuwaj wdzięczność. Nawet wtedy, gdy nie wszystko w życiu układa się po twojej myśli, kiedy pozostajesz bez pracy czy podupadasz na zdrowiu. Zaufaj, że Matka Ziemia, Boska Świadomość czy jakkolwiek nazwiesz tę energię, najlepiej wie, dokąd cię poprowadzić.


Swami Jyothirmayah:

Nauczyciel medytacji, dyrektor ds. międzynarodowych w fundacji Art of Living i przedstawiciel na Europę jej założyciela i nauczyciela duchowego Raviego Shankara. Więcej na artofliving.org.

Czytaj również:

Królestwo za orzechy Królestwo za orzechy
i
zdjęcie: Wouter Supardi Salari/Unsplash
Dobra strawa

Królestwo za orzechy

Dominika Bok

Przypominają kształtem ludzki mózg i znakomicie wpływają na pamięć, koncentrację oraz nastrój. Żeby były lepiej przyswajalne, warto namoczyć je przed spożyciem albo – w wersji dla zaawansowanych smakoszy – wytłoczyć z nich olej.

Sama nazwa orzecha włoskiego sugeruje, że ta roślina szczególnie lubi ciepło – typowe dla południowej Europy. Rzeczywiście w wyjaśnieniach etymologicznych jest trochę prawdy, gatunek ten można było spotkać w naszej – całkiem słonecznej wówczas – strefie klimatycznej, zanim nastała epoka lodowcowa, a wraz z nią doszło do wymarcia dużej części flory. Kiedy jednak orzech na dobre zadomowił się po raz wtóry na naszych terenach, doszło do zabawnej pomyłki. Tak naprawdę przywędrował on bowiem nie z Półwyspu Apenińskiego, lecz z Bałkanów przez Wołoszczyznę (górzystą krainę w Rumunii). Nie bez powodu w starych książkach kucharskich do dziś wśród wielu innych ingrediencji znaleźć można w przepisach „orzechy wołoskie”. Dolejmy jeszcze trochę oliwy do ognia tej językoznawczej historii: w Anglii orzechy włoskie nazywane są English walnut, Persian walnut, a czasami – kamień z serca – tylko walnut. Tyle określeń na jednego niepozornego orzeszka! Chociaż czy rzeczywiście tak niepozornego?

Czytaj dalej