Nowe definicje wierności
i
ilustracja: Mieczysław Wasilewski
Promienne zdrowie

Nowe definicje wierności

Esther Perel
Czyta się 9 minut

Za każdym razem, gdy psychoterapeutka Esther Perel mówiła komuś, że pisze książkę o niewierności, natychmiast słyszała pytanie: „Jesteś za czy przeciw?”. Odpowiadała: „Tak”.

Wiele osób utożsamia wyłączność seksualną z zaufaniem, poczuciem bezpieczeństwa, zaangażowaniem i lojalnością. Nie mieści im się w głowie, że wszystkim tym wartościom można hołdować również w bardziej swobodnym związku. Tymczasem, jak przekonuje psychiatra Stephen B. Levine, weryfikacja systemu wartości to integralny element życiowych doświadczeń. Dotyczy to zarówno wartości politycznych, jak i religijnych czy zawodowych. Dlaczego sfera seksualna miałaby być pod tym względem wyjątkiem? A co, jeśli potraktujemy wierność jako trwały fundament związku, obejmujący wzajemny szacunek, lojalność i emocjonalną bliskość? Zależnie od ustaleń obu stron może ona, ale nie musi wiązać się z wyłącznością seksualną. Jeśli chcemy zredefiniować to pojęcie, warto przyjrzeć się bliżej tym, którzy już realizują ten projekt w praktyce. Współcześni romantyczni pluraliści znacznie głębiej zastanawiają się nad znaczeniem wierności, seksualności, miłości i zaangażowania niż wiele monogamicznych par, a dzięki temu często udaje im się osiągnąć większą bliskość. Uderzające jest to, że wiele z tych alternatywnych sposobów budowania relacji nie ma nic wspólnego z rozwiązłością. Te eksperymentalne sposoby współbycia, oparte na dobrej komunikacji i uważnym namyśle, przeczą stereotypowym wyobrażeniom o znudzonych, niedojrzałych i niezdolnych do zaangażowania amatorach lubieżnych eskapad. Obserwując takie związki, przekonałam się, jak ogromną wartość ma szczera rozmowa na temat monogamii i natury wierności.

W kulturze, która tak wielką wagę przywiązuje do monogamii, a jej naruszenie łączy z przykrymi konsekwencjami, właśnie ten problem wydaje się wart gruntownego przemyślenia. Jednak dla wielu osób nawet poruszenie tego tematu wiąże się ze zbyt wielkim ryzykiem. Ten, kto wyraża potrzebę takiej rozmowy, jednocześnie daje do zrozumienia, że miłość nie poskromiła jego żądzy przygód. „Wczoraj facet, z którym spotykam się od kilku miesięcy, jakby nigdy nic zapytał mnie, czy naprawdę wierzę w wartość monogamii. Przekaz jest jasny: nie podobam mu się aż tak bardzo”. A jeśli wydawało się wam, że niewierność to kwestia, która polaryzuje opinie, monogamia okazuje się jeszcze bardziej kontrowersyjna. Zazwyczaj wywołuje skrajne reakcje. Niemal automatycznie myślimy o niej w kategoriach binarnej opozycji między „zamkniętymi” i „otwartymi” związkami. Albo śpisz tylko ze współmałżonkiem, albo ze wszystkimi. Nie istnieją rozwiązania pośrednie – nie można być przeważnie monogamicznym ani wiernym na dziewięćdziesiąt pięć procent. Dan Savage, próbując nieco zniuansować to ostre przeciwstawienie, wprowadził termin monogamish, oznaczający mniej więcej tyle co „względnie monogamiczny”. Określenie to odnosi się do takich związków, w których partnerzy pomimo emocjonalnego zaangażowania dopuszczają możliwość otwarcia się na kogoś trzeciego. Szczególnie dziś, w erze cyfrowej, monogamia nie rysuje się w czarno-białych barwach. Każdy z nas musi wytwarzać siebie jako markę. To my decydujemy, czy w jej ramach mieszczą się fantazjowanie o kimś innym, pornografia, aplikacje randkowe i tak dalej. Innymi słowy, monogamia to kontinuum. Dlatego zanim zapytacie kogoś o to, czy jest monogamiczny, warto się upewnić, jak rozumie to pojęcie. W przypadku większości par monogamia funduje się na dwóch odrębnych kontraktach. Jawna umowa to skutek oficjalnej deklaracji, takiej jak choćby przysięga małżeńska, która otwarcie definiuje zasady regulujące związek. Istnieje jednak również domyślna, niepisana umowa, o której „niekiedy w ogóle nie rozmawia się przed ceremonią pieczętującą związek, a czasem również później”. Stanowi ona odzwierciedlenie kulturowych, religijnych i indywidualnych wartości. Nawet jeśli partnerzy publicznie manifestują jednomyślność, to z reguły każda ze stron inaczej rozumie monogamię, a „nagła kolizja domyślnych umów prowadzi do kryzysu małżeńskiego”. Kolizja ta najczęściej przybiera postać zdrady. Dlatego głośno deklarujemy to, co usankcjonowane społecznie i co nasz partner chce usłyszeć, prawdę zachowując dla siebie. Nie świadczy to wcale o naszych złych intencjach, ale raczej o tym, że żyjemy w kulturze oferującej niewiele miejsca na taką szczerość. Jeszcze do niedawna monogamię uznawano za niekwestionowaną normę. Opiera się ona na (zgoła nierealistycznym) założeniu, że prawdziwa miłość wyklucza zainteresowanie innymi. Dlatego dopiero skok w bok lub zdrada inicjują rozmowę. Kiedy pojawia się rysa na gładkiej tafli pozorów, a my przestajemy je podtrzymywać, można zacząć wspólnie tworzyć nową, bliższą prawdy narrację. Lepiej byłoby jednak odbyć taką rozmowę, zanim nadejdzie kryzys. Zamiast karać tych, którzy oblewają powszechny egzamin z monogamii, powinniśmy zastanowić się nad tym, czy aby nie jest on za trudny.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Irlandzki poeta-filozof John O’Donohue przypomina nam, że „miłość potrafi na nas spaść zupełnie niespodziewanie. Żaden kontekst nie jest od niej wolny, żadna konwencja ani relacja nie jest na nią odporna. Nawet gdy żyje się w izolacji, kiedy osobowość podlega pełnej kontroli, każdy dzień przebiega według planu, a każde działanie ma stałą sekwencję, można ku swemu przerażeniu odkryć, że gdzieś nieoczekiwanie pojawiła się iskra. Płomień zaczyna się tlić, aż wreszcie pożaru nie sposób ugasić. Siła Erosa zawsze przynosi ze sobą zawirowania; Erosa śpiącego na ukrytych terenach ludzkiego serca bardzo łatwo obudzić”.
Nasze romantyczne ideały są zbyt mocno splecione z przekonaniem, że perfekcyjne małżeństwo powinno nas uodpornić na szaleństwa Erosa. Odrzucamy nieposkromione tęsknoty jako przejawy niedojrzałości, z których powinniśmy wyrosnąć, stawiając przede wszystkim na wygodę i bezpieczeństwo. W ten właśnie sposób ulegamy iluzji równie zwodniczej co nasze najdziksze fantazje. Choć tęsknimy za stabilizacją i dążymy do trwałości, nie ma gwarancji, że osiągniemy cel. Zamiast osłaniać się złudnym wyobrażeniem, że „mnie to na pewno nie spotka”, lepiej nauczyć się żyć z niepewnością, pokusami, atrakcjami i fantazjami – naszymi i naszych partnerów i partnerek. Pary, które potrafią szczerze rozmawiać o swoich pragnieniach, niekoniecznie skierowanych ku sobie nawzajem, paradoksalnie zbliżają się do siebie. Modelowym tego przykładem są „odkrywcy” (kategoria par, dla których romans staje się katalizatorem transformacji – przyp. red.). Ich małżeństwa – nawet te, które nie mają „otwartej” struktury – są otwarte na komunikację. Małżonkowie rozmawiają o sprawach, których nie poruszali przed kryzysem: prowadzą niczym nieskrępowane, trudne i ryzykowne emocjonalnie rozmowy, które wzbudzają zaciekawienie kimś, kto pozornie dobrze znany, okazuje się kimś zupełnie innym. Jeśli pozwolimy sobie nawzajem na wolność w związku, to być może nie będziemy próbowali szukać jej gdzieś indziej. Co więcej, kiedy przyznajemy, że istnieje ktoś trzeci, uznajemy erotyczną autonomię partnera. Musimy pogodzić się z tym, że choćby bardzo nam zależało, nie stanowimy wyłącznego centrum jego zainteresowań seksualnych. Być może partner zechce się z nami podzielić energią seksualną, ale jej korzenie sięgają znacznie głębiej. Jesteśmy tylko odbiorcami, a nie jedynym źródłem jego narastającego pożądania. Przyznanie drugiej osobie statusu niezależnej instancji to element szoku wywołanego niewiernością, ale właśnie dzięki temu w życiu domowym może się pojawić nowa iskra. Choć taka propozycja może budzić przerażenie, to jest ona również niebywale intymna. A co z zaufaniem? Stanowi ono kluczowy element scenariusza małżeńskiego, a każdy romans poważnie je nadwątla. Wielu z nas uważa, że aby ufać, musimy wiedzieć. Utożsamiamy zaufanie z poczuciem bezpieczeństwa, próbując racjonalnie oszacować ryzyko, by uniknąć bólu. Chcemy gwarancji, że partner jest po naszej stronie i nigdy nie postąpi egoistycznie, przedkładając swoje potrzeby nad nasze uczucia. Dopiero wtedy, kiedy mamy pewność, albo przynajmniej tak nam się wydaje, potrafimy się odsłonić przed drugą osobą. Można jednak spojrzeć na zaufanie z innego punktu widzenia i potraktować je jako siłę pomagającą w zmaganiach z niepewnością i poczuciem zagrożenia. Jeśli pogodzimy się z faktem, że być może nigdy nie zyskamy pewności, na której tak bardzo nam zależy, powinniśmy inaczej zdefiniować zaufanie. Wprawdzie tworzy się ono i wzmacnia w miarę upływu czasu, w wyniku konkretnych działań, ale zarazem wymaga skoku w nieznane. Romans wrzuca parę w nową rzeczywistość, a ci, którzy mają odwagę iść dalej razem, odkrywają, że zaufanie nie opiera się wyłącznie na tym, co przewidywalne, ale raczej jest aktywną relacją z tym, co nie do przewidzenia. Romans uczy nas również tego, że zakazane zawsze będzie nas kusić. Stałe związki muszą się bezustannie mierzyć z tym wyzwaniem, poszukując sposobów wspólnego dokonywana przekroczeń, zamiast popełniać wykroczenia przeciwko sobie nawzajem i swojej relacji. Te zakazane działania nie muszą być dramatyczne, brawurowe ani ryzykowne, ale powinny być autentyczne.

Nasi partnerzy do nas nie należą. Są zaledwie pożyczką z opcją prolongaty, z której nie musimy korzystać. Świadomość, że możemy ich stracić, nie musi osłabiać naszego zaangażowania. Raczej daje impuls do aktywnego poszukiwania bliskości, o którym często zapomina się po wielu latach związku. Zdanie sobie sprawy z tego, że nasi najbliżsi zawsze będą się nam wymykać, powinno wytrącić nas z kolein codziennego życia, i to w jak najbardziej pozytywnym sensie. Kiedy prąd życia się wzbudzi, trudno mu się oprzeć. Należy raczej wystrzegać się braku zaciekawienia, połowicznego zaangażowania, ponurej rezygnacji i zabójczej rutyny. Domowy marazm to często wynik kryzysu wyobraźni. Tymczasem kochankom w punkcie kulminacyjnym romansu wyobraźni nie brakuje. Mają pod dostatkiem pożądania, uwagi, romantyczności i zabawy. Dzielenie się snami, emocjami, pasją i bezgranicznym zaciekawieniem – to naturalne składniki scenariusza każdej zdrady. Zarazem jednak to elementy udanego związku. Nie przez przypadek wiele par prowadzących bujne życie erotyczne czerpie strategie małżeńskie wprost z podręcznika do niewierności.


Fragment książki Esther Perel Kocha, lubi, zdradza. Nowe spojrzenie na problem wierności i niewierności w związku, wyd. Znak Literanova, Kraków 2024. Tekst został skrócony przez redakcję „Przekroju”.

Czytaj również:

Miłość romantyczna? Kiepski pomysł
i
ilustracja: Zbigniew Lengren
Przemyślenia

Miłość romantyczna? Kiepski pomysł

Rozmowa z Alainem de Bottonem
Aleksandra Reszelska

Jest jeden winny. To kult miłości romantycznej, niesamowicie ­naiwnej idei pochodzącej z XVIII-wiecznej Europy, którą głosili pisarze, poeci i filozofowie – uważa filozof Alain de Botton.

Według tej romantycznej idei każdy ma swoją bratnią duszę, którą musi odnaleźć, żeby uleczyć się z samotności, smutku i poznać prawdziwe szczęście. Romantyzm wierzył, że ukochana osoba będzie jednocześnie naszym przyjacielem, kochankiem, nauczycielem, menedżerem gospodarstwa domowego, partnerem do rozmów i zwierzeń, połową duetu rodzicielskiego, przewodnikiem duchowym itp. 

Czytaj dalej