Chodzenie boso porządkuje myśli, odblokowuje głowę, może być synonimem wolności. Ale to również część kulturowego kodu, za sprawą którego przełamujemy formę albo wchodzimy w krąg uświęconych zwyczajem zachowań.
Jak poruszać się w tym labiryncie znaczeń? Patrzeć pod nogi i przed siebie. W tej drodze towarzyszyć nam będzie prof. Arnold Lebeuf, antropolog kulturowy, który przez lata kierował Zakładem Socjologii Religii w Instytucie Religioznawstwa UJ. Kiedy pytam o źródła bosochodzenia, odsyła do swojej książki Stopa bosa, stopa obuta. Semantyka motywu ikonograficznego i to ona będzie dla nas mapą.
Pierwsze kroki dziecka w każdej rodzinie są celebrowane jak wydarzenie. Bardzo często pozostaje po nim pamiątka w postaci odlewu maleńkiej stopy. Sklepy oferują gotowe zestawy na tę okazję – magiczna puszka z masą gipsową bezpieczną dla dziecka, ramka z plastyczną substancją. Wystarczy przyłożyć i zamknąć najcenniejsze wspomnienia w pudełku. Dlaczego do śladów stóp przywiązujemy tak dużą wagę?
Ślady mówią o nas samych, pomagają zrozumieć, od kiedy jesteśmy. Można je czytać jak pismo. Niektóre teorie o początkach pisma odsyłają do śladów zwierząt. Według chińskiej legendy, którą za Marcelem Granetem, sinologiem i badaczem starożytnych Chin, przytacza prof. Lebeuf, pismo wynalazł minister na dworze mitycznego cesarza Huanga Di, obserwując ślady pozostawione na ziemi przez ptaki. Te znaki ułożyły się w litery. „Dla myśliwych odczytywanie śladów musiało poprzedzać język w ogóle, czyli pismo”. I dalej: „Ślady stóp tworzą archaiczny język”. To, jak są ważne, pokazuje szczególny kult, jakim je otaczano. Jak zauważa profesor: „Na całym świecie, i to od czasów prehistorycznych, oddawano cześć wgłębieniom w kamieniach i skałach w kształcie odcisków”. Wierzono, że woda, która się w nich zbiera, ma szczególną moc, dlatego przemywano nią oczy.
Na Sri Lance wierni pielgrzymują na Szczyt Adama do śladu, który w zależności od wyznawanej religii jest interpretowany jako odcisk stopy Buddy, Sziwy, Adama albo św. Tomasza. W wielu buddyjskich miejscach kultu znaków, które uznaje się za święte, jest więcej – słyną z nich choćby świątynia Bodh Gaja w Indiach czy Wat Praputthabat w Tajlandii. Ślad prawej stopy miał pozostawić także Jezus na Górze Oliwnej chwilę przed wniebowstąpieniem. Zgodnie z przekazem jeden z pielgrzymów nalewał do tego wgłębienia wino, żeby inni, całując relikwię, zanurzali w nim usta. Podobnych przykładów nie brakuje też w Polsce – stópki Maryi na kamieniu w Licheniu czy te, które funkcjonują w miejscach rzekomych objawień w Białce, Zajączkach, Zawadach na Podlasiu, na Górze Bardzkiej na Dolnym Śląsku.
Odcisk bosej stopy jest jak podpis. Niezależnie od tego, czy dotyczy naszych przodków, czy bogów, przypieczętowuje obecność. Można postawić znak równości pomiędzy „postawił stopę” i „był” lub „jest”. I choć mogłoby się wydawać, że słowo „bosy” to synonim biedy, okazuje się, że wśród wielu znaczeń i powodów chodzenia bez butów ten związany z czynnikiem ekonomicznym jest najsłabszy. Na przykład w Talmudzie chodzenie boso oznaczało żałobę.
Gdzie z butami?
Buty należy zdejmować, kiedy przekracza się próg domu w Azji, ale nie tylko. Taki zwyczaj przyjął się w wielu krajach Europy Centralnej i Wschodniej, a także w Skandynawii – jak zaznacza Lebeuf. Dom to przestrzeń święta, sanktuarium. W kulturach Wschodu wejście w butach oznacza wzięcie w posiadanie, a stąd już tylko krok do uznania takiego zachowania za nieprzyzwoite, a nawet za akt agresji.
„Boso” gra rolę również tam, gdzie to, co prywatne, spotyka się z tym, co święte – przy okazji celebrowania ważnych z punktu widzenia wiary obrzędów. W średniowieczu w wigilię jedzono na stojąco jedną łyżką ze wspólnej miski. Zwyczaj zasiadania do kolacji wigilijnej przy stole upowszechnił się w XIX w. Domownicy mieli być boso na znak pokory, uniżenia wobec tajemnicy Bożego Narodzenia.
Janina Ipohorska, która przez lata uczyła Polaków savoir-vivre’u na łamach „Przekroju” pod pseudonimem Jan Kamyczek i wydała m.in. Grzeczność na co dzień, ma inne zdanie w tej kwestii. Próżno szukać u niej nakazu ściągania butów po przekroczeniu progu czyjegoś domu. Wręcz przeciwnie – taka praktyka jest w złym tonie, bo jak wyobrazić sobie ubranych odświętnie gości, którzy mają bose stopy albo, co gorsza, kapcie gospodarza?
Z pokorą w świątyni
W wielu krajach należy wchodzić boso także na teren świątyni. W Tajlandii czy Chinach bosą stopą nie można nadepnąć na próg, żeby nie wpuścić złych duchów (wbrew pozorom nie zawsze jest to łatwe, bo może się okazać, że mamy do pokonania wielką belkę, którą trudno przekroczyć). Dlaczego to ważne? Powodów może być wiele. Dotykając świątynnej podłogi, jesteśmy bliżej obiektu kultu. Sam gest zdjęcia obuwia powiela zwyczaj obmywania stóp kapłanów przed wejściem w miejsce święte. Na granicy sacrum i profanum pozbywamy się tego, co ma kontakt z brudem ulicznym, co może być nieczyste. W starożytnym Egipcie słudzy stawiali się boso przed obliczem swojego pana.
Pokora to jeden z ważnych tropów znaczeniowych. W 2019 r. w Warszawie prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier podczas uroczystości 80. rocznicy wybuchu drugiej wojny światowej mówił: „Stoję dziś boso przed polskim narodem jako człowiek, jako Niemiec, obarczony wielkim historycznym ciężarem”. Bose stopy to znak uniżenia, atrybut pielgrzymowania. Na szlaku w Medziugorie wielu starszych ludzi, którzy z trudem poruszają się nawet po płaskiej powierzchni, wspina się boso po stromych skałach. Droga do miejsca objawień to ścieżka wiodąca po wystających, ostrych kamieniach, a te często ranią nienawykłe do kontaktu z takim podłożem stopy. Ból uświęca, choć obserwując takich ludzi z boku, równie łatwo jest wątpić w sens takiego cierpienia.
Na granicy
O ile bose stopy w przestrzeni publicznej mogą budzić zdumienie, o tyle jeszcze większe mógłby wywołać widok człowieka w jednym bucie. A tymczasem motyw ten jest niezwykle częsty w ikonografii. Wędrował przez różne kultury i szerokości geograficzne. To te ślady Lebeuf w swojej książce tropi szczególnie. Jakie punkty zaznacza na mapie? „W okresie antycznym był rzeźbiony, malowany na freskach, układany w mozaiki. W wiekach średnich, renesansie i aż do progów współczesności pojawia się w rzeźbie, malarstwie tablicowym, na płótnie, drzeworycie, akwaforcie”.
Najciekawsze dzieje się zawsze na peryferiach, miejscach styku dwóch światów, a te sygnalizowane są przez przedstawienie jednej stopy bosej i jednej obutej. Monosandalizm – bo takim terminem określa się ten motyw – „szczególnie często pojawia się w przykładach mających ścisły związek z granicami, pobrzeżami tego, co nazywamy rozumem, zorganizowanym społeczeństwem, tam, gdzie załamuje się życie realne i ustalony porządek”. Jest cechą półbogów, herosów (Hermes) albo inicjowanych i ten związek z obrzędami wtajemniczenia wybrzmiewa szczególnie mocno.
Same inicjacje odbywały się na granicy miejsc zamieszkania i natury, świata uporządkowanego, ujarzmionego i dzikiego, w którym prawo współistnienia mają zjawy, byty rezydujące między tym a tamtym światem. Gdybyśmy tworzyli galerię takich postaci, nie mogłoby w niej zabraknąć: uczestników misteriów eleuzyjskich, Dionizosa w bachicznym szale, Medei, której czyny wykraczają poza przyjęty przez naturę porządek, jednobosych postaci zaludniających mikrokosmos obrazów Breughla czy syna marnotrawnego z płótna Rembrandta, który klęczy przed ojcem w jednym bucie na znak, że powraca do ustalonego porządku. Motyw ten obecny jest także w bajkach. Zwierzęta funkcjonują na granicy tego, co znane i nieokiełznane. W symbolice przedstawień często wcielały się w nie duchy i dusze istot nie z tego świata. Figura jednobosych zwierząt powracała w okresie karnawału, kiedy w sposób szczególny przez szczeliny istnienia, w odwróconym porządku rzeczy, mogły przenikać wpływy chaosu.
Jeden but na stopie to również atrybut śmierci. Ten, kto wybiera się na tamten świat lub z niego pochodzi i pokonuje granicę w drugą stronę, ma zwykle bosą stopę. Dydona w Eneidzie wchodzi na stos ofiarny w jednym bucie. Ukrzyżowana Kummernis – brodata święta, której kult nigdy nie został usankcjonowany przez Kościół – w chwili swojej męczeńskiej śmierci ma trzewik tylko na jednej stopie (takie przedstawienie znajdziemy w kalwarii w Wambierzycach na ziemi kłodzkiej).
Moce podziemia, które w ikonografii manifestują w ten sposób swoją obecność, mogą być też o wiele bardziej niebezpieczne. Monosandalizm cechuje często diabły i postacie demoniczne.
W filmie Pokot Agnieszki Holland Janina Duszejko z Matogą znajdują martwego sąsiada – Wielką Stopę. Jego pokurczone ciało leży na podłodze. Gdy je podnoszą i kładą na łóżku, widać wyraźnie, że jedna jego stopa jest bosa, a na drugiej tkwi ciężki but. Ten kadr znaczy więcej niż słowa i doskonale oddaje to, co myśli Duszejko w powieści, choć w książce Prowadź swój pług przez kości umarłych Olgi Tokarczuk, na podstawie której powstał scenariusz filmu, ta scena wygląda nieco inaczej. Janina dostrzega stopy sąsiada, gdy zdejmuje z nich brudne onuce. „Zawsze miałam wrażenie, że stopy są naszą najbardziej intymną i osobistą częścią ciała, wcale nie genitalia, nie serce, czy nawet mózg, narządy bez istotnego znaczenia, które zbyt wysoko się ceni. To w stopach kryje się cała wiedza na temat Człowieka, tam spływa z ciała ważki sens tego, kim naprawdę jesteśmy i jak odnosimy się do ziemi. W dotknięciu ziemi, na jej styku z ciałem mieści się cała tajemnica – że jesteśmy zbudowani z pierwiastków materii i jednocześnie jej obcy, oddzieleni. Stopy – to są nasze wtyczki do kontaktu. A teraz te nagie stopy były dla mnie dowodem jego innego pochodzenia. Nie mógł być Człowiekiem. Musiał być jakąś formą bezimienną, jedną z tych, które – jak mówi nasz Blake – rozpuszczają metale w bezmiar, zmieniają porządek w chaos. Może był czymś w rodzaju demona. Istoty demoniczne zawsze rozpoznaje się po stopach, inaczej pieczętują ziemię”.
Wielka Stopa to kłusownik i człowiek do gruntu zły (chciałoby się napisać: do ziemi, do miejsca, którego dotykają jego stopy!). Już sam przydomek, jaki nadaje mu Duszejko, nie jest zapewne przypadkowy, bo asymetria kończyn lub jedna stopa większa od drugiej – tak jak w przypadku Edypa czy Ryszarda III u Szekspira – wskazuje na niedoskonałość, skażenie złem, które po pewnym czasie ujawni swoją niszczycielską siłę. Opis można zastąpić krótkim obrazem. Pytanie, czy umiemy go zdekodować – dla jednych scena pasująca do poetyki filmu, dla innych element semantycznego kodu: demonizm, związek ze śmiercią, z przekraczaniem granicy światów. W islamie do dziś chodzenie w jednym sandale jest uznawane za znak szatana.
Chodzenie jako doświadczenie
Na ile to, po czym chodzimy, wpływa na nasze postrzeganie, można poczuć, zwiedzając wystawę stałą w krakowskiej Fabryce Emalia Oskara Schindlera. Podłoże (bo nie jest to tylko podłoga) zmienia się. Zaczynamy patrzeć pod nogi.
„Pierwszym elementem, który konstytuuje daną przestrzeń, jest umowna »podłoga«. Moglibyśmy w Fabryce Schindlera usunąć wszystkie ściany, sufity, a zostawiając podłogi, i tak zachowamy rytm opowieści. Człowiek zawsze stoi na jakiejś podłodze – ona określa miejsce, jest najbardziej bezpośrednio doświadczana. Ściany mijamy, sufit nam gdzieś migoce, a podłogę, nawet jeśli na nią nie patrzymy, wyczuwamy” – mówi Łukasz Czuj, reżyser i twórca wystaw narracyjnych, który zaprojektował tę przestrzeń wspólnie ze scenografem Michałem Urbanem.
Ulica wybrukowana płytkami ze zwielokrotnionym znakiem swastyki, skrzypiący parkiet, linoleum, kamienie z wyrobiska. To, co pod nogami, znaczy i boli. Czasem dosłownie, bo kiedy chodzimy po miękkiej gumowej powierzchni, mimowolnie tracimy pewność siebie, czujemy narastający niepokój. Autorzy wystawy potraktowali opowieść o czasach okupacji jak spektakl. Do budowania narracji i dramaturgii wykorzystali rytm kroków, stukanie o bruk. I chociaż nie była ona pomyślana do tego, by przejść ją boso, to i tak gęstą sieć znaczeń czujemy wyraźnie przez podeszwy butów. Monika Bednarek, która kieruje tym oddziałem Muzeum Krakowa, zapewnia: „Nie zdarzyło nam się, by ktoś w ten sposób odwiedzał wystawę – to znaczy boso – ale gdyby miał na to ochotę, nie widzę przeszkód”.
O tym, że dotykanie powierzchni pod stopami jest doświadczeniem szczególnym, a chodzenie boso może być nawet sposobem na życie, przekonują członkowie Stowarzyszenia Warmińskich Chłopów Bosych, którzy stworzyli w Praslitach obok Dobrego Miasta specjalny bosy labirynt. 250 m unikatowych ścieżek sensorycznych pomyślano tak, by dostarczyć różnych bodźców: kamienie, szyszki, kora, surowe drewno. Jeśli dodamy do tego poranną rosę, deszcz lub śnieg, na pewno możliwości odczuwania jest nieskończenie wiele. Ściany labiryntu obsadzono roślinami pnącymi się w górę, by w przyszłości mylić tropy tych, którzy będą mieli ochotę w nim zabłądzić.
Bliżej ziemi
Boso uziemia też w sensie energetycznym – o czym opowiadał w jednym z wywiadów Leszek Możdżer, dla którego wchodzenie na scenę bez butów jest częścią scenicznego kostiumu. Dzięki bosym stopom rezonuje całe ciało, można wychwycić drgania podłoża, słyszeć w sposób pełniejszy, bo percepcja dźwięku nie ogranicza się tylko do tego, co odbieramy zmysłem słuchu.
Nagie stopy w przestrzeni publicznej mogą być narzędziem emancypacji. W 2016 r. świat obiegły zdjęcia bosej Julii Roberts na czerwonym dywanie w Cannes – aktorka protestowała przeciwko restrykcyjnym zasadom noszenia wysokich szpilek podczas festiwalu. Rok wcześniej kilku kobietom odmówiono wstępu na pokaz filmu o przeciwstawieniu się patriarchalnej wizji świata tylko dlatego, że miały zbyt niskie obcasy. Takich sytuacji pojawiło się więcej. Argumentem dla organizatorów nie były nawet względy zdrowotne. Można dyskutować o przemocy wobec kobiet, systemie, który formatuje tak, że dla wielu z nich jest źródłem cierpień, ale najlepiej robić to z kobietami w czerwonych sukniach z dekoltem, na kilkunastocentymetrowym obcasie – bez refleksji, że tradycyjny dress code powiela te same opresyjne schematy. Notabene festiwal w Cannes zmusza też mężczyzn fotoreporterów do noszenia eleganckich strojów, które przeszkadzają im w pracy.
W teatrze obowiązuje niepisana zasada, że aktor nie wchodzi na scenę w swoich butach. Współczesny teatr tańca, tak mocno zakorzeniony w ciele i jego impulsach, zwykle dzieje się boso, co dla wielu artystów światowej sceny muzycznej jest integralną częścią wizerunku. To konsekwencja drogi twórczej i postawy życiowej. Bosa ekologia ma związek z naturą i energią ziemi. Jeśli idziesz na koncert Florence and the Machine, jesteś, kim chcesz – chłopakiem w wianku na głowie, ze złotym brokatem we włosach i na powiekach, bo kilkugodzinny bosy show to opowieść o tym, jak ważna jest wspólnota, która nikogo nie wyklucza. Liczy się to, czy szanujesz innych i zasoby, które masz do dyspozycji, a gołe stopy w tej kwestii sprowadzają nas na ziemię. Wyjście poza schemat służy temu, żebyś poczuł się wolny, nawet za cenę tego, że nazwą cię freakiem.
Coraz częstszą praktyką w start-upach Doliny Krzemowej jest pozwalanie pracownikom na chodzenie w pracy bez butów, w skarpetkach albo nawet bez nich. To, jaki łapiemy kontakt z podłożem, ma związek z tym, jak żyjemy i pracujemy. Zakorzenia, stabilizuje, uwalnia do większej kreatywności. W tym przypadku przełamanie formy służy jednak zarabianiu jeszcze większych pieniędzy, generowaniu zysków, ale nie tych w wymiarze osobistym. Departament Zdrowia Publicznego San Francisco w opinii wydanej na ten temat zaznaczył, że takie zachowanie w żaden sposób nie narusza zasad BHP.
„Zazwyczaj to, co jest najkorzystniejsze, ma pośród ludzi najmniejszą wartość i znaczenie, nie zważa się na to, lekceważy i gani. Tak się rzecz ma z chodzeniem boso. Chodzenie boso ma dla ludzkiego organizmu duże znaczenie, tak że gdyby każdy poznał jego wartość i znaczenie, nigdy by w zupełności nie zaprzestał chodzić boso”. To Hildegarda z Bingen, na której zapiski powołują się Chłopi Bosi. Jeśli wierzyć ich doświadczeniu, chodzenie boso daje coś jeszcze: „dobre miasta, dobre wioski, dobrych ludzi, dobre słowa, dobre myśli”.
Na pytanie, gdzie jeszcze w tradycji kultury wchodziło się bez butów, prof. Lebeuf odpowiada: „Na basen, do łóżka, do raju”… Niektórzy robią go sobie już tu, na ziemi.