Gmina Mrozy, 12 lutego 2019 r.
Pytają Państwo, czym jest dla mnie świadome życie. Na początku chcę poinformować, że nie będąc ateistą ani nawet agnostykiem, obstawiam jak w dobrym kasynie, że to wszystko, co składa się na naszą świadomość – i w ogóle bycie tu na Ziemi – ma głęboki kosmiczny Sens, choć podejrzewam też, że nigdy nie uda się nam przed śmiercią tego Sensu ostatecznie zgłębić.
Rozróżniam również dwa rodzaje premedytacji: złą i dobrą. Zła to planowanie wszelkich bezeceństw, od zbrodni począwszy, a na drobnych machlojkach skończywszy. Dobra z kolei to umiejętność ograniczonego planowania życia opierającego się na sercu, rozumie, doświadczeniu i – przede wszystkim – intuicji. Jeśli w swych rozważaniach o świadomości oświetlam te dwa zasadniczo odmienne rodzaje premedytacji reflektorem zakładu Pascala, czuję, że praktycy premedytacji pierwszej ograniczają w sobie (także z premedytacją lub bezwiednie) potężny potencjał własnej intuicji, zamieniając się w „pewniaków”. „Pewniak” to w moim pojmowaniu dość ironiczne określenie osoby mającej pewność tam, gdzie mieć jej raczej nie ma prawa, a tu idzie o pewność bezkarności.
Sam mistrz Pascal jawi mi się zresztą też jako swego rodzaju „pewniak”, który przedstawia fałszywą alternatywę, że albo Bóg jest, albo Go nie ma, i który mówi, że ja mogę wybrać tylko jedno z dwojga. Z pewną taką nieśmiałością twierdzę, że istnieje jeszcze trzeci wariant, czyli Wielkie Nie Wiem – coś, co jest według mnie podstawą wszystkich wielkich systemów Wschodu, z taoizmem i zen na czele. Nie utożsamiam się w stu procentach z żadnym z tych systemów, ale jestem im głęboko wdzięczny za uświadomienie mi tej środkowej drogi, bo gdy w to Wielkie Nie Wiem całościowo się zanurzam, wprawia mnie Ono w euforyczną radość. Ta radość to motor ciągłego rozwijania samoświadomości w codziennym pokonywaniu wszelkich problemów, przed jakimi stawia mnie życie.
Z przekazów ludzi odratowanych ze śmierci klinicznej wynika, że w jej trakcie stanęło im przed oczami duszy całe życie; całe, czyli także wszystkie ziemskie piekła, których za życia byli udziałowcami, a niejednokrotnie sprawcami. Czyż może być dla nas tu żyjących lepszy opis tzw. sądu ostatecznego? W każdym razie mnie w zupełności on wystarcza – NIE, żeby się bać, bo nie mam już wpływu na to, co było, ale żeby bardziej świadomie i uważnie żyć dalej.
Na takim dopiero fundamencie rozpocząć można dalszą budowę naziemną. Dotyczy ona zarówno życia prywatnego, jak i społecznego. Jak strupy starych ran odpadają od życiorysu wszelkie ruchy w dosłownym tego słowa znaczeniu nieopłacalne, takie jak zachowania na pokaz, nadmierne gromadzenie przedmiotów, nieokiełznana skłonność do stałego oceniania innych czy małe uczuciowe szachrajstwa w życiu z najbliższymi. Zachowania określane dotychczas przez moralistów z wysokiego stolca jako moralne okazują się po prostu opłacalne i najskuteczniejsze.
Nagle pojawia się olśnienie, że nie ma większej, graniczącej wręcz z hedonizmem przyjemności niż trywialne życie w prawdzie. A wtedy prostują się także inne, bardziej skomplikowane ścieżki, np. ta społeczna. Na świecie nie jestem sam, żyję wśród ludzi, a często wręcz dzięki nim. Prawda nie zawsze jest oczywista, ale zawsze oczywiste i możliwe jest zwątpienie oparte na intuicji, która na opisanych wyżej fundamentach niewiarygodnie rośnie.
Rośnie i nie pozwala uciekać od podstawowych pytań, które pojawiają się w przypadku takich tematów społecznych, jak samospalenie Piotra Szczęsnego, zabójstwo działacza PiS-u w Łodzi i prezydenta Gdańska, przyczyny tzw. mowy nienawiści i wiele, wiele innych kwestii, które sprawiają, że nasza rozrośnięta do granic życiowego rekordu intuicja cała aż się trzęsie z niepewności, co będzie dalej.
Tfu, tfu, a nawet jeśli… to i tak nie przestaję ufać, że to wszystko ma jakiś niezgłębiony, kosmiczny sens. Obstawiam, że pełnię tego sensu mam szansę poznać jedynie w chwili ostatniej; ta chwila samoczynnie może stać się ostatnią, np. tuż po przeczytaniu ostatniej sylaby tego tekSTU.
Tytuł tekstu został dodany przez redakcję.