Pojęcie trudne do pojęcia Pojęcie trudne do pojęcia
i
rysunek: Adam Macedoński
Pogoda ducha

Pojęcie trudne do pojęcia

James Gleick
Czyta się 16 minut

Słynny historyk nauki opisuje, jak filozofowie i naukowcy zmagają się z definicją czasu, i wyjaśnia, dlaczego to zadanie przyprawia o ból głowy.

Ludzie nie przestają pytać, czym jest czas – jakby prawidłowa kombinacja słów pozwalała otworzyć okno i wpuścić do środka światło. Pożądamy zgrabnej maksymy, definicji jak z ciasteczka z wróżbą. Czas to „krajobraz ludzkiego doświadczenia”, mówi Daniel Boorstin. „Czas to tylko pamięć w trakcie powstawania”, uważa Nabokow. „Czas jest tym, co się dzieje, kiedy nic innego się nie ­zdarza” – Dick Feynman. „Czas to wymyślony przez naturę sposób na to, by zdarzenia nie następowały jednocześnie”, twierdzi Johnny Wheeler albo ­Woody Allen.­ Martin Heidegger mówi: „Czas nie istnieje”.

Czemu to takie trudne, tak upokarzająco trudne: skupić się na pojęciu czasu i nie rozproszyć się podczas jego badania? Jakiż to wysiłek, jaka szarpanina, jaka irytująca katorga!
Władimir Nabokow

Czym jest czas? „Czas” to słowo. Słowo to odnosi się do czegoś albo do jakichś ­rzeczy, jednak zaskakująco często nasze rozmowy schodzą na boczny tor i nie wiemy już, czy spieramy się o słowo, czy o rzecz lub rzeczy. Po 500 latach posługiwania się słownikami nauczyliśmy się zakładać, że każde słowo musi mieć definicję – jaką ma więc czas? „Nieprzestrzenne kontinuum, w którym zdarzenia występują w najwyraźniej nieodwracalnej kolejności od przeszłości, poprzez teraźniejszość, do przyszłości” (American Heritage Dictionary of the English Language, wydanie piąte). Komitet leksykografów debatował nad tymi 16 słowami i musiał się zastanawiać niemal nad każdym z nich. „Nieprzestrzenne”? Tego słowa nie znajdziemy w wymienionym słowniku, ale niech będzie, czas to nie przestrzeń. „Kontinuum”? Prawdopodobnie czas jest ciągły, ale czy wiadomo to na pewno? Sformułowanie „najwyraźniej nieodwracalnej” wygląda na wykręt. Wydaje się, że autorzy próbują nam powiedzieć coś, co według nich być może już wiemy. Nie chodzi im o to, by udzielić nam informacji, lecz by zachować pewną dyscyplinę i staranność.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Autorzy definicji słownikowych próbują unikać błędnych kół, czyli sytuacji, kiedy do definiowania słów używa się słów definiowanych. W przypadku czasu nie da się tego uniknąć. Leksykografowie z Oxford English Dictionary poddają się. Nadają słowu „czas” (chodzi jedynie o rzeczownik, nie o wykrzyknik „już czas!” czy o nieokreślony spójnik) ­35 różnych znaczeń i niemal 100 znaczeń niższego rzędu, takich jak: „miejsce w czasie”, „rozciągłość w czasie”, „określony odcinek czasu”, „dostępny czas”, „zajęta przez coś ilość czasu” i „czas traktowany jako środek do hipotetycznych lub wyobrażonych podróży w przeszłość i w przyszłość”. Zabezpieczyli się ze wszystkich stron. Chyba najlepsze jest znaczenie nr 10: „Podstawowa ilość, dzięki której okresy albo interwały istnienia uważa się za spójne i która jest używana do obliczania ich trwania”. Nawet ta definicja zawiera ostatecznie błędne koło. Trwanie, okres i interwał są zdefiniowane za pomocą pojęcia czasu. Leksykografowie dobrze wiedzą, czym jest czas, dopóki nie próbują go zdefiniować.

„Czas”, tak jak wszystkie słowa, ma granice, przy czym nie chodzi mi o twardą i niemożliwą do przeniknięcia skorupę, lecz o porowatą powłokę. Wyraz ten dziwnie funkcjonuje w różnych językach. Londyńczyk może powiedzieć: He did it fifty times, at the very least (Robił to przynajmniej pięćdziesiąt razy), podczas gdy w Paryżu, gdzie do czasu odnosi się słowo temps, „pięćdziesiąt razy” to cinquante fois. Na piękną pogodę paryżanin powie jednak: C’est beau temps (Piękny czas). Z kolei dla nowojorczyka czas i pogoda to coś całkiem odmiennego. A to dopiero początek. W wielu językach istnieją różne słowa, których używa się w pytaniach: What is the time? (Która godzina?) i What is time? (Czym jest czas?).

W 1880 r. Wielka Brytania wprowadziła ustawową definicję czasu: Statutes (Definition of Time) Act. Jak mówi sam dokument, ma on „rozwiać wątpliwości co do znaczenia związanych z tym pojęciem określeń, które występują w ustawach parlamentu, aktach urzędowych i innych instrumentach prawnych”. Ustawa została uchwalona przez „Jej Znakomitą Wysokość Królową, za i zgodnie z poradą oraz za zgodą Lordów Duchowych i Świeckich [Lordów Doczesnych!] oraz Izbę Gmin”. Gdyby tylko ci mądrzy ludzie mogli rozwiązać problem za pomocą ustawy! Rozwianie wątpliwości dotyczących znaczenia czasu to ambitny cel. Okazuje się jednak, że nie zajmowali się pytaniem „Czym jest czas?”, lecz „Która godzina?”. Zgodnie z ich rozstrzygnięciami czasem w Wielkiej Brytanii miał być czas Greenwich.

***

Czym jest czas? U zarania słowa pisanego z pytaniem tym zmagał się Platon. Według niego czas to „ruchomy obraz wieczności”. Filozof nazwał również części czasu: „dnie i noce, i miesiące, i lata”. Ponadto:

Kiedy mówimy, że to, co się stawało, stało się, że to, co ma się stać, staje się, że to, co się będzie stawało, stanie się i że co nie istnieje, tego nie ma, posługujemy się nieadekwatnymi wyrażeniami. Lecz może nie nadszedł jeszcze odpowiedni moment, aby rozstrzygnąć wszystkie te problemy z całą ­dokładnością.

Arystoteles wpadł w podobne tarapaty. „Zacznijmy zatem: niniejsze rozważania nasuwają podejrzenie, że czas albo w ogóle nie istnieje, albo jest pojęciem mglistym i niewyraźnym. Bo oto jedna jego część przeminęła i już jej nie ma, podczas gdy inna dopiero będzie i jeszcze jej nie ma”. Przeszłość już nie istnieje, przyszłość jeszcze się nie narodziła, a czas składa się z „nieistniejących części”. Z drugiej strony – twierdził – jeśli spojrzeć na to inaczej, czas wydaje się skutkiem zmiany albo ruchu. Jest „miarą” zmiany. „Wcześniej” i „później”, „szybciej” i „wolniej” – to pojęcia, które „definiuje się” za pomocą czasu. „Szybko” to dużo ruchu w krótkim czasie, a „wolno” to niewiele ruchu w długim czasie. Jeśli zaś chodzi o sam czas, „czas nie jest definiowany za pomocą czasu”.

Platon/Wikimedia Commons (CC BY-SA 4.0)

Później Augustyn – podobnie ­jak Platon – przeciwstawił czas wieczności.

W odróżnieniu od Platona nie był jednak w stanie przestać myśleć o czasie. Miał na jego punkcie obsesję. Próbując określić, czym jest czas, mówił, że doskonale wie, czym on jest, dopóki nie musi zajmować się jego określaniem. Odwróćmy proces myślenia Augustyna: odstawmy na bok definicje i skupmy się na tym, co wiemy. Nie da się zdefiniować czasu za pomocą czasu – ale nie powinno to nas paraliżować. Gdy przestaniemy szukać maksym i definicji, okaże się, że wiemy naprawdę dużo.

Wiemy, że czas jest niedostrzegalny. Niematerialny. Nie można go zobaczyć, usłyszeć ani dotknąć. Gdy mówimy, że doświadczamy przemijającego czasu, posługujemy się jedynie figurą retoryczną. Spostrzegamy coś innego: tykanie stojącego na kominku zegara, bicie własnego serca, inne objawy licznych, przebiegających poza progiem świadomości, rytmów biologicznych – jednak wychwycenie tego, czym jest czas, leży poza zasięgiem naszych zmysłów.

Czasu doświadczamy inaczej niż przestrzeni. Zamknij oczy, a przestrzeń zniknie: możesz być wszędzie, możesz być duży albo mały. Czas – tymczasem – mija. „Słucham nie samego czasu, lecz krwi płynącej w moim mózgu, a potem żyłami szyjnymi ku sercu, z powrotem do siedziska wszystkich udręk, które nie mają związku z czasem”, pisze Nabokow. Możemy odliczać czas nawet odcięci od świata, pozbawieni percepcji sensorycznej. W rzeczy samej, nawykowo kwantyfikujemy czas („wyobrażamy go sobie jako ilość”, mówi Hooke). Prowadzi to do zdroworozsądkowej definicji: Czas jest tym, co mierzą zegary. Ale czym jest zegar? Instrumentem do pomiaru czasu. I znowu wąż pożera własny ogon.

Jeżeli pojmujemy czas jako ilość, to najwyraźniej jesteśmy w stanie go magazynować. Oszczędzamy czas, rezerwujemy go, przeznaczamy go na coś i tracimy. Dziś robimy to dość obsesyjnie, ale idea ma przynajmniej 400 lat. W 1612 r. Francis Bacon pisał: „Wybrać czas to oszczędzić czas”. Konsekwencją oszczędzania czasu jest jego marnowanie.

Na przemian jesteśmy władcami czasu i jego ofiarami. Korzystamy z czasu, by za chwilę być na jego łasce. „Trwoniłem czas mój, czas mnie teraz trwoni – mówi Ryszard II – bo czas mnie uczynił swym zegarem”. Jeśli mówimy, że jakieś działanie „pochłania” czas, co oznaczałoby, że jest on ograniczoną substancją, a potem twierdzimy, że coś „wypełnia” czas, czyli jest on czymś w rodzaju pojemnika, to czy nie popadamy w sprzeczność? Wszystko się nam plącze? Łamiemy zasady logiki? Nic z tych rzeczy. Przeciwnie: to dowód na to, że jesteśmy sprytni w kwestii czasu oraz że możemy mieć w głowie jednocześnie więcej niż jedną ideę. Język jest niedoskonały; poezja – doskonale niedoskonała. Możemy w tej samej chwili twierdzić, że coś zabiera nam czas i że ten czas na czymś nam upływa.

***

Newton, który stworzył pojęcie masy, wiedział, że czas jej nie ma, że nie jest substancją, a jednak stwierdził, że czas „płynie”. Napisał to po łacinie: tempus fluit. Rzymianie mówili tempus fugit, „czas ucieka”. Tak czy inaczej, w średniowieczu motto to zaczęło się pojawiać na angielskich zegarach słonecznych.

Newton z trudem rozróżnił dwa rodzaje czasu. My możemy je nazwać „czasem fizycznym” i „czasem psychologicznym”. Jemu jednak brakowało tych pojęć i musiał się trochę namęczyć. Pierwszy typ – i uwaga, będzie to zalew przymiotników ­– nazwał „czasem absolutnie prawdziwym i matematycznym” (tempus absolutum verum et mathematicum). Drugi rodzaj, czas postrzegany przez przeciętnego człowieka – pospólstwo – nazwał czasem „względnym” oraz „pozornym”. Pojęcie prawdziwego czasu – matematycznego ­– wywiódł z technologicznego osiągnięcia swojej epoki: zegarów wykonujących stałe pomiary. Wraz ze swoimi zegarmistrzami oparł się na pomyśle Galileusza, który odkrył, że bujające się wahadło o odpowiedniej długości dzieli czas na regularne odcinki. Newton mierzył czas za pomocą własnego tętna. Wkrótce potem lekarze zaczęli mierzyć puls za pomocą zegarków. Starożytni do pomiaru czasu używali nieba: Słońca, gwiazd, Księżyca – wiedzieli, że mogą na nich polegać. Dzięki nim mamy nasze dni, miesiące i lata.

Na horyzoncie pojawia się kolejne błędne koło. Co było wcześniej: kura czy jajko? Czas to miara ruchu. Ruch mierzymy za pomocą czasu. Newton próbował uniknąć tego problemu za pomocą formalnego rozstrzygnięcia. Uczynił z czasu absolutnego aksjomat. Potrzebował rzetelnego szkieletu dla swoich zasad mechaniki. Zasada pierwsza: ciało pozostaje w spoczynku lub porusza się ze stałą prędkością, dopóki nie działa na nie jakaś siła zewnętrzna. Czym jednak jest „stała prędkość”? To stosunek drogi do czasu. Gdy Newton przyjmował, że czas „płynie równo” (æquabiliter fluit), chodziło mu o to, że na jednostkach czasu można polegać. Godziny, dni, miesiące, lata są wszędzie i zawsze takie same. W efekcie wyobrażał sobie Wszechświat jako zegar, kosmiczny zegar, perfekcyjny i matematyczny. Według niego jeżeli dwa ziemskie zegary wskazują inną godzinę, to dlatego, że coś w nich szwankuje, a nie dlatego, że Wszechświat tu i tam zwalnia albo przyspiesza.

Fizycy i filozofowie często zadają dziś pytanie, czy czas jest w ogóle „rzeczywisty” – czy „istnieje”. To temat poruszany na konferencjach i sympozjach, a także analizowany w książkach. Umieściłem oba pojęcia w cudzysłowie, ponieważ same w sobie są bardzo problematyczne. Poza tym nie ustalono jeszcze do końca natury realności. Wiemy, co znaczy stwierdzenie, że jednorożce nie są realne. Albo Święty Mikołaj. Gdy naukowcy mówią, że czas nie jest rzeczywisty, mają jednak na myśli coś innego. Nie jest tak, że stracili wiarę w swoje zegarki i kalendarze. Określenia „rzeczywisty” używają w odniesieniu do tego, co absolutne lub fundamentalne.

Nie każdy zgodzi się z tym, że fizycy lubią debatować nad realnością czasu. Sean Carroll pisze: „Może to zaskakujące, ale fizycy niezbyt się troszczą o rozstrzygnięcie, która idea jest rzeczywista, a która nie”. Moim zdaniem chodzi mu o to, że należy pozostawić tę sprawę filozofom.

Obserwator – fizyk albo filozof ­– stoi na zewnątrz i zagląda do środka. Zawiesza ludzkie doświadczenie czasu w celu abstrakcyjnej obserwacji. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość zostają zamknięte w łupinie orzecha.

A co – dla odmiany – z naszymi trwałymi wrażeniami? Czujemy czas w kościach. Pamiętamy przeszłość i czekamy na przyszłość. Fizyk zauważa jednak, że jesteśmy zawodnymi, niegodnymi zaufania organizmami i łatwo nas oszukać. Nasi przednaukowi przodkowie widzieli, że Ziemia jest płaska, a Słońce kręci się wokół niej. Czy nasze doświadczanie czasu może być tak samo naiwne? Może, ale ostatecznie naukowcy muszą brać pod uwagę dane zmysłowe. Muszą sprawdzać swoje modele, konfrontując je z doświadczeniem.

rysunek: Adam Macedoński

Einstein stwierdził: „Dla ludzi takich jak my, wierzących w fizykę, różnica między przeszłością, teraźniejszością a przyszłością jest tylko uparcie obecną iluzją”. „Wierzących w fizykę” – wyczuwam w tym nutę smutku. Powtarza to za nim Freeman Dyson: „W fizyce podział czasoprzestrzeni na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość jest iluzją”. Sformułowania te wyrażają pewną pokorę, która często umyka w cytatach. Einstein pocieszał pogrążonych w smutku siostrę i syna, poza tym prawdopodobnie myślał o własnej śmiertelności. Dyson wyrażał wiarę w związki między ludźmi z przeszłości i przyszłości: „Są naszymi sąsiadami we Wszechświecie”. Są to piękne myśli, ale nie miały one być ostatecznymi rozstrzygnięciami na temat natury rzeczywistości. Jak powiedział Einstein przy innej okazji: „Czas i przestrzeń to sposoby myślenia, a nie warunki, w jakich żyjemy”.

***

Według mnie najskuteczniejszymi fizykami są ci, którzy zachowują względem swojego stanowiska pewną skromność. Niels Bohr napisał w jednej ze swoich licznych książek: „W naszym opisie natury celem nie jest ujawnienie prawdziwej esencji zjawisk, lecz jedynie śledzenie, na tyle, na ile to możliwe, związków między wielorakimi aspektami naszego doświadczenia”. Feynman powiedział w wywiadzie dla BBC: „Mam przybliżone odpowiedzi na różne pytania, wiedzę, którą uznaję za prawdopodobną, i przekonania mniej lub bardziej graniczące z pewnością, ale niczego nie jestem pewien całkowicie”. Fizycy tworzą modele matematyczne, będące generalizacjami i uproszczeniami – u podstaw niepełne i oderwane od złożonej rzeczywistości. Modele ujawniają tkwiące w chaosie schematy i wykorzystują je. Same modele są ponadczasowe – istnieją, nie zmieniając się. Układ kartezjański, z osią czasu i odległości, zawiera swoją przeszłość i przyszłość. Rysunek czasoprzestrzeni Minkowskiego jest bezczasowy. Funkcja falowa jest bezczasowa. Modele te są idea­l-­ne i zamrożone. Możemy je pojąć za pomocą umysłów albo komputerów. Natomiast świat jest pełen niespodzianek.

William Faulkner powiedział kiedyś: „Celem każdego artysty jest zatrzymanie ruchu, który nazywamy życiem, za pomocą sztucznych środków, i utrzymanie go w takim stanie”. Naukowcy też to robią, czasami jednak zapominają, że środki, których używają, są sztuczne. Można powiedzieć: „Einstein odkrył, że świat jest czterowymiarowym kontinuum czasoprzestrzeni”, lepiej jednak ująć to skromniej: „Einstein odkrył, że możemy opisać świat jako czterowymiarowe kontinuum czasu i przestrzeni oraz że model taki pozwala fizykom obliczyć niemal wszystko, a na dodatek – w pewnym zakresie – ze zdumiewającą dokładnością”. Nazwijmy to dla wygody „czasoprzestrzenią”. Dodajmy „czaso­przestrzeń” do arsenału metafor.

Możemy powiedzieć, że fizyczne równania nie rozróżniają między przeszłością a przyszłością, poruszaniem się w czasie w przód i w tył. Stawiając taką tezę, odwracamy jednak wzrok od tego, co dla nas najcenniejsze. Odkładamy na bok albo pozostawiamy innym dziedzinom nauki zagadki ewolucji, pamięci, świadomości i życia jako takiego. Elementarne procesy może i są odwracalne, ale złożone – odwracalne już nie są. W świecie przedmiotów czas nieustannie płynie.

Jednym z teoretyków XXI w., który zaczął kwestionować dominującą teorię tzw. Wszechświata blokowego, był urodzony w 1955 r.w Nowym Jorku Lee Smolin, ekspert z zakresu grawitacji kwantowej i założyciel Perimeter Institute for Theoretical Physics w Toronto. Przez większą część swojej kariery reprezentował konwencjonalne (jak na fizyka) poglądy na temat czasu, potem jednak je zmienił. „Nie wierzę już, że czas jest nierzeczywisty ­– deklarował w 2013 r. – Przeszedłem właściwie na drugą stronę: uważam, że czas jest rzeczywisty i że nic bardziej nas nie przybliża do poznania prawdy o przyrodzie niż realność czasu”. Odrzucanie czasu to próżność. Sztuczka, którą fizycy zastosowali wobec samych siebie.

„Fakt, że zawsze doświadczamy jakiejś chwili i że doświadczamy jej w strumieniu innych chwil, wcale nie jest iluzją” – napisał Smolin. Bezczasowość, wieczność, czterowymiarowy blok czasoprzestrzeni – to wszystko iluzje. Bezczasowe prawa natury są jak doskonałe trójkąty równoboczne. Istnieją, co do tego nie ma wątpliwości, ale tylko w naszych umysłach.

Determiniści wierzą oczywiście, że wybór jest iluzją. Smolin był gotów traktować tę trwałą iluzję jako rodzaj dowodu, którego nie należy bez zająknienia odrzucać i który wymaga wyjaśnienia.

Dla Smolina sposobem na uratowanie czasu jest przemyślenie na nowo samej idei przestrzeni. Skąd się bierze przestrzeń? Czy istniałaby we Wszechświecie niezawierającym materii? Autor argumentuje, że czas to fundamentalna własność natury, a przestrzeń to własność dodatkowa. Innymi słowy – jest taką samą abstrakcją jak „temperatura”: objawiającą się, mierzalną, ale tak naprawdę będącą konsekwencją czegoś głębszego i niewidocznego. W przypadku temperatury podstawą są mikroskopowe ruchy grup cząstek. Tym, co odczuwamy jako temperaturę, jest średnia energia tych cząstek. Tak samo jest z przestrzenią: „Przestrzeń, z punktu widzenia mechaniki kwantowej, nie jest wcale bytem podstawowym, lecz wyłania się z głębszego porządku”. (Smolin ma podobny pogląd na temat samej mechaniki kwantowej, która – ze wszystkimi swoimi zagadkami i paradoksami, takimi jak „koty jednocześnie żywe i martwe, bezmiar istniejących równolegle wszechświatów” – okaże się, według niego, uogólnieniem głębszej teorii).

***

Aby docenić oparty na idei sieci pogląd dotyczący względności przestrzeni, wystarczy rzucić okiem na powiązania w świecie cyfrowym. Powszechnie uważa się, że Internet, podobnie jak 100 lat wcześniej telegraf, „anihiluje” przestrzeń. Dzieje się tak, ponieważ zbliża do siebie najodleglejsze węzły sieci, przekraczając wymiary fizyczne. Zamiast sześciostopniowej skali podziału mamy skalę sięgającą miliardów połączeń. Jak ujął to Smolin:

Teraz żyjemy w świecie, w którym technologia przekroczyła granice typowe dla życia w przestrzeni kilkuwymiarowej. Z punktu widzenia telefonów komórkowych żyjemy w przestrzeni, która ma 2,5 miliarda wymiarów i w której prawie wszyscy ludzie są swoimi najbliższymi sąsiadami. Internet oczywiście stworzył tę samą sytua­cję. Przestrzeń oddzielająca nas ­od siebie zaniknęła dzięki sieci połączeń.

Może teraz łatwiej nam zrozumieć, jak sprawy naprawdę się mają. W to właśnie wierzy Smolin: że czas jest fundamentalny, a przestrzeń jest iluzją – „rzeczywiste związki formujące świat to dynamiczna sieć”, a sama sieć, wraz ze wszystkim, co się w niej znajduje, może i musi ewoluować w czasie.

Smolin przedstawia plan dalszych badań oparty na założeniu „wyróżnionego czasu globalnego”, który rozciąga się na cały Wszechświat, i definiuje granicę między przeszłością a przyszłością. Wyobraża sobie grupę obserwatorów, rozrzuconych po Wszechświecie, oraz preferowany stan spoczynku, na którego tle można mierzyć ruch. Nawet jeśli „chwila teraźniejsza” nie musi być taka sama dla różnych obserwatorów, zachowuje ona swoją wartość dla kosmosu. Tacy obserwatorzy, z nieustannym poczuciem chwili obecnej, to jeden z tematów, które warto dalej badać.

Wszechświat funkcjonuje, jak funkcjonuje. Postrzegamy zmianę, postrzegamy ruch i próbujemy zrozumieć ten wielki, rozrastający się nieład. Problemem, który wydaje się naprawdę poważny, jest świadomość. I wracamy do punktu wyjścia, czyli do podróżnika w czasie Wellsa, według którego jedyną różnicą między czasem a przestrzenią jest to, że „nasza świadomość biegnie wzdłuż tego właśnie wymiaru” – nieco wcześniej to samo powiedzieli Einstein i Minkowski. Problem jaźni to kwestia, którą fizycy kochają i której zarazem nienawidzą. Z jednej strony to nie jest ich dziedzina – mogą ją zostawić (zwykłym) psychologom. Z drugiej jednak próby wykluczenia obserwatora – kogoś, kto mierzy, zbiera informacje – z chłodnego opisu natury okazały się niemożliwe. Nasza świadomość nie ogląda niczego w jakiś magiczny sposób z zewnątrz – jest częścią Wszechświata, nad którym się zastanawia.

Umysł jest czymś, czego doświadczamy bezpośrednio i co jednocześ­nie samo doświadcza. Jest on podmiotem upływającego czasu. Tworzy na bieżąco wspomnienia. Modeluje świat i ciągle porównuje utworzone modele z poprzednimi. Niezależnie od tego, czym może się okazać świadomość, nie jest ona poruszającą się latarką oświetlającą kolejne wycinki czterowymiarowego kontinuum czasoprzestrzeni. To dynamiczny system, istniejący w czasie, zmieniający się w czasie, zdolny do wchłaniania bitów informacji z przeszłości i ich przetwarzania, a także do przewidywania przyszłości.

Augustyn miał rację. Współczesny filozof J.R. Lucas w swoim Traktacie o czasie i przestrzeni nawiązuje do jego wypowiedzi: „Nie możemy powiedzieć, czym jest czas, ponieważ już to wiemy, a słowa nigdy nie dorównają temu, co wiemy”. Podobnie uważał Budda (przynajmniej w tłumaczeniu Borgesa): „Człowiek minionej chwili żył, ale nie żyje i żyć nie będzie. Człowiek przyszłej chwili będzie żyć, lecz nie żył i nie żyje. Człowiek obecnej chwili żyje, lecz nie żył i żyć nie będzie”. Wiemy, że przeszłość odeszła – zakończyła się. Podpisano ją, zapieczętowano i dostarczono. Mamy do niej fragmentaryczny dostęp, ograniczony wspomnieniami i dowodami materialnymi: skamieniałościami, rysunkami na poddaszach i starymi księgami wieczystymi. Wiemy, że naoczni świadkowie są niewiarygodni, a zapisy można fałszować albo błędnie odczytywać. Niezarejestrowana przeszłość przestaje istnieć. A jednak doświadczenie mówi nam, że przeszłość się wydarzała i w dalszym ciągu wydarza. Z przyszłością jest inaczej. Przyszłość dopiero nadejdzie, jest otwarta. Nie wszystko może się wydarzyć, ale wiele rzeczy – owszem. Świat to wieczny plac budowy.

Czym jest czas? Wszystko się zmienia, a czas pozwala nam za tym nadążyć.
 


 

Czytaj również:

Wy macie zegary, ja mam czas Wy macie zegary, ja mam czas
i
Zegary: zegarmistrz siedzący przy stole warsztatowym z długą walizką i zegarem wspornikowym za sobą, 1748 r./Wellcome Collection (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Wy macie zegary, ja mam czas

Rozmowa z zegarmistrzem Janem Szymańskim
Katarzyna Sroczyńska

Sztuka naprawiania zegarów wymaga serca, wiedzy i doświadczenia. Potrafią to nieliczni – strażnicy czasu, którzy rozumieją tajemne rytmy przyrody i zdają sobie sprawę, że zegar niejedno ma imię. O fascynującym „zawodzie tysiąca narzędzi” z Janem Szymańskim rozmawia Katarzyna Sroczyńska.

Jan Szymański: Niedawno jakiś miły facet zaproponował mi odkupienie starego zegara i poprosił o wycenę. Powiedział, że chce go sprzedać właśnie mnie. Ja mu na to, że mnie teraz nie stać. Nalegał, żebym jego ofertę poważnie rozpatrzył. No i zgodziłem się. W domu otwieram, bo to był duży ścienny zegar, patrzę, a tam w tajemnym miejscu mój gmerek, czyli podpis, sprzed ponad 40 lat! Ja ten zegar naprawiałem jako młody chłopak!

Czytaj dalej