Czego możemy nauczyć się od plemienia Czarnych Stóp? Do czego prowadzi ich post? To karkołomne wyzwanie może wyzwolić w nas „molekułę duszy”.
Cedr, tytoń, szałwia i rosół z kury to elementy kulinarne postu Czarnych Stóp, który odbywa się także w Polsce. Wódz Ceremonii Tańca Słońca Keith Chiefmoon (Kainai Blood Reserve, Kanada) wychowywał się w tradycyjnym domu plemienia Czarnych Stóp, ucząc się od starszyzny pieśni i historii swojego ludu. W Polsce nauki u niego pobierał Piotr Matłok, inżynier, stolarz, ojciec pięciorga dzieci, którego fascynują zarówno ceremonie Indian Ameryki Północnej, jak i ich tradycyjne instrumenty, szczególnie flety, które sam robi z drewna cedrowego. Prowadzi warsztaty i rytualne ceremonie postu Czarnych Stóp.
Podkreśla, że do postu trzeba się przygotować – miesiąc wcześniej zrezygnować z mięsa, alkoholu, soli. Dobrze jest jeść dużo węglowodanów i pić elektrolity, jak również zrobić sobie lewatywy czy odbyć inne praktyki detoksykacyjne, żeby nie czuć się fatalnie, gdy organizm przerzuci się na spalanie toksyn w czasie postu.
Powrót Tęczowych Wojowników
Post odbywa się zwykle w ważnej dla poszczącego intencji. Piotr Matłok tłumaczy: „Ludzie z plemienia Czarnych Stóp byli znani jako jedni z najzagorzalszych wojowników, a także jako mądrzy wodzowie, uzdrowiciele i liderzy ceremonii, którzy przemierzali wschodnie stoki kanadyjskich i amerykańskich Gór Skalistych od setek lat. Ich nauczanie jest ściśle złączone z Duchem i tajemnicą świata całej natury. Jest też w głęboki sposób wielowymiarowe. Przewartościowuje paradygmaty zwłaszcza tym, którzy wychowali się w racjonalnych, materialistycznych kulturach zachodniej Europy i Ameryki Północnej.
Wiele proroctw rdzennych mieszkańców mówi o czasie, gdy »wszystkie kolory« staną razem w pokoju i współpracy. Niektórzy nazywają to »Powrotem Tęczowych Wojowników«. Kiedy Keith powędrował wiele lat temu do Wzgórz Słodkiej Trawy, żeby się modlić, dostał od duchów jasny przekaz: jest przygotowywany do stworzenia areny i tańca »dla wszystkich ludzi«”.
Post jest ceremonią, która przygotowuje do Tańca Słońca. Przez cztery dni nic się nie je i nie pije. W ogóle nie dotyka się wody, nawet nie myje się zębów. „Ofiarowujemy to, co jest dla nas najcenniejsze – mówi Matłok. – Oczywiście, że chce się pić i trzeba się z tym zmierzyć. Nikt nikogo nie sprawdza. To jest walka człowieka z samym sobą. Wszystkie myśli i potrzeby są zredukowane do jednego: do wody. Pod koniec trzeciego dnia myśli się już tylko o wodzie. Pragnienie sprawia, że uruchamia się nasz gadzi mózg. To jak rozmowa z duchem, który pyta: »Po co to robisz?«. Ciężka próba. Trzeciego dnia dostaje się lekko osolony wywar, cienki rosół z kury – nie widziałem, żeby jakiś wegetarianin odmówił wypicia go. Z kolei na koniec postu pije się wzmacniający, słodko-gorzki wywar z korzenia rośliny przywiezionej z rezerwatu z Kanady. Nie jest ona psychoaktywna”.
Zatarte granice
Podczas ceremonii używa się także innych roślin. Okadzenie szałwią oczyszcza i zabezpiecza duchowo, tytoń daje uziemienie. Podczas kilkudniowej głodówki bez wody mózg zaczyna wydzielać DMT, czyli dimetylotryptaminę, zwaną niekiedy „molekułą duszy”. To substancja psychoaktywna, która zaciera granice „między światami” i sprawia, że człowiek ma wizje, pozyskuje informacje i wiedzę nieosiągalną w ramach „rzeczywistości uzgodnionej”. „Biochemia organizmu sprawia, że jest to doświadczenie graniczne, jak podczas umierania” – mówi Matłok. Ma ono moc odmieniania człowieka i jego losu.
Kultura rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej, którzy mówią o sobie First Nations (Kanada) albo Native Americans (USA), zachowała się do dziś, choć oczywiście jak wszędzie na świecie część społeczności w ogóle nie jest zainteresowana rytuałami i przekazem przodków. Piotr Matłok tłumaczy: „Indianie w rezerwacie żywią się fast foodem, piją coca-colę i dużo alkoholu, który jest tam tani, państwo bowiem, obniżając podatki na używki, niestety wspiera samozniszczenie rdzennych mieszkańców. My wybieramy to, co najciekawsze z kultury Indian. Spotykamy się z ludźmi, którzy kultywują tradycje i połączenie z przodkami i naturą. Nadal śpiewają pieśni, które przetrwały kilka tysięcy lat, i uczą nas je śpiewać. W języku Czarnych Stóp nie ma słowa »dziękuję«, jest słowo »doceniam«. My doceniamy ich kulturę”.
Podziel się tym tekstem ze znajomymi z zagranicy lub przeczytaj go po angielsku na naszej anglojęzycznej stronie Przekroj.pl/en!