Razem raźniej! Razem raźniej!
i
Fragment obrazu „Chrystus wręcza klucze świętemu Piotrowi”, Vincenzo Catena, ok. 1520 r., Museo del Prado/Wikimedia Commons (domena publiczna)
Pogoda ducha

Razem raźniej!

Brandon Kohrt
Czyta się 15 minut

To wcale nie jest dla człowieka naturalne, by sam radził sobie ze swoimi emocjami. Biologia wyposażyła nas w mechanizmy pozwalające w ciężkich chwilach dawać albo przyjmować wsparcie. Korzystajmy z nich.

Gdy rozmawiam z pacjentami o regulowaniu emocji, ich pierwsze skojarzenia to najczęściej głęboki oddech i medytacja. Ci, którzy wcześniej korzystali z pomocy psychologicznej, wymieniają czasem terapię poznawczo-behawioralną i wspominają, jak krok po kroku podważali założenia stojące za ich emocjonalnymi reakcjami. […]

Jako psychiatra doceniam, że wymienione metody mogą okazać się pomocne. Skuteczność wielu z nich potwierdzają rzetelne badania naukowe. Ale jako antropolog mam wątpliwości, czy warto mierzyć się z naszymi emocjami samotnie. Od 10 lat zajmuję się psychiatrią; znacznie wcześniej zacząłem jednak podróżować po świecie, próbując zrozumieć, w jaki sposób ludzie radzą sobie z cierpieniem.

Siła zwierzania się

Przed 25 laty spędziłem parę miesięcy w małej świątyni w południowo-wschodnim Nepalu. Rodziny przyprowadzały do kapłanów bliskich w potrzebie, kiedy same nie były już w stanie im pomóc. Pogrążone w bólu osoby spędzały tam kilka tygodni, miesięcy, czasem zostawały dłużej. Każdego ranka wszyscy wspólnie mod­lili się, śpiewając i kołysząc się, siedząc ze skrzyżowanymi nogami lub klęcząc na podłodze. Byłem zafascynowany tą niezwykłą formą uzdrawiania. Zauważyłem, że niektórzy codziennie odwiedzali jednego z kapłanów. Opowiadali mu o tym, co ich trapiło, a on uważnie słuchał i nigdy nie okazywał zniecierpliwienia. Zdarzało się, że uczył ich mantry albo gładził ich plecy i ramiona za pomocą szczotki z piór. Ludzie wychodzili od niego z rozjaśnioną twarzą. Jedni często wracali, innych widziałem tylko raz.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Podobne interakcje obserwowałem wielokrotnie. Widziałem, jak na wsi w północnej Ugandzie pracownik służby zdrowia siedział pod drzewem i rozmawiał z kobietą odtrąconą przez sąsiadów po urodzeniu dziecka z rzadkim zaburzeniem neurologicznym. W Liberii policjant, którego córka cierpiała na chorobę psychiczną, wysłuchiwał kolegi, który zwierzał się, jak ciężko było mu zmuszać ludzi do przestrzegania kwarantanny podczas rozprzestrzeniania się eboli. Na Haiti nauczyciel opowiadał kapłanowi houngan, jak wydostał się spod gruzów, kiedy budynki w pobliżu rozpadły się przez trzęsienie ziemi w 2010 r. W takich rozmowach uczestniczą zresztą nie tylko reprezentanci tzw. zawodów służebnych. Przecież pasażerowie nieraz opowiadają taksówkarzom o problemach z dziećmi, a żony narzekają mężom na swoich współpracowników.

Regulowanie emocji w celu zmniejszenia stresu to podstawowa technika, którą stosujemy nie tylko wobec samych siebie, lecz także w interakcji z innymi. Nieustannie pocieszamy i jesteśmy pocieszani – nieważne, czy chodzi o drobne rozczarowania, czy o traumatyczne wydarzenia, które zmieniły nasze życie. Niestety główne nurty psychiatrii i psychologii, jak również ruch samopomocowy bazują na niesłusznym założeniu, że nasze dobre samopoczucie wymaga opanowania umiejętności samodzielnego radzenia sobie z emocjami.

Wzajemne wsparcie

Kiedy zaczynałem kształcenie kliniczne, uważałem, że radzenie sobie z cierpieniem to umiejętność techniczna, którą powinien opanować każdy specjalista. Aby skutecznie pomagać innym w regulowaniu emocji, należało najpierw odpowiednio przeszkolić psychologów czy duchownych. Obserwując, jak regulacja przebiega w różnych kulturach, doszedłem jednak do wniosku, że wszyscy wykształciliśmy już tę umiejętność – przybiera ona niezliczone formy. A skoro to tak powszechna kompetencja, powinniśmy ją rozważyć w perspektywie ewolucyjnej.

Razem z Katherine Ottman, moją koleżanką z George Washington University, spróbowaliśmy ustalić, co teoria ewolucji mówi na temat interpersonalnego leczenia i regulowania emocji. Do współpracy zaprosiliśmy antropologów – Catherine Panter-Brick (Yale University) i Melvina Konnera (Emory University) – oraz czołowego eksperta w dziedzinie globalnego zdrowia psychicznego, Vikrama Patela (Harvard University). Do tej pory medycyna ewolucyjna i psychiatria ewolucyjna zajmowały się głównie pochodzeniem chorób fizycznych i psychicznych – naukowcy zauważyli rozdźwięk między presją doboru, która kształtuje to, kim jes­teśmy, a czynnikami środowiskowymi, dietetycznymi czy społecznymi, które na nas oddziałują. Jednak kwestia uzdrowienia psychicznego nie była dotąd przedmiotem równie wnikliwej analizy. Dlaczego – niezależnie od wykonywanej profesji – każdego dnia poświęcamy minuty, a w skali całego życia godziny czy nawet tygodnie na pocieszanie innych w cierpieniu? Dlaczego na przestrzeni całej historii naszego gatunku, niezależnie od kultury, wspieramy się nawzajem?

Z pozoru pytania te nie różnią się od stawianych wcześniej przez badaczy altruizmu: dlaczego – z perspektywy ewolucyjnej – w ogóle robimy coś miłego dla innych? Kultura popularna zazwyczaj sprowadza przetrwanie najsilniejszych jednostek do etosu absolutnego indywidualizmu. Tymczasem już w latach 60. i 70. XX w. biolodzy ewolucyjni opracowali modele, które wskazują, że pomagamy innym przez wzgląd na coś więcej niż tylko łączące nas DNA. Naukowcy uznali, że kierujemy się zasadą „coś za coś”. Współczesna teoria ewolucji wskazuje raczej, że zachowania altruistyczne pozwalają danej grupie społecznej przetrwać w konkurencji z innymi. Dzięki współpracy członkowie zbiorowości zdobywają i ochraniają zasoby. Jeśli te zostaną zmonopolizowane przez jedną osobę, może ona odnieść krótkoterminową korzyść, ale w ogólnym rozrachunku stanie się bardziej podatna na zagrożenia – jej działania osłabią grupę jako całość. W naszej historii ewolucyjnej nastąpił moment, kiedy największym zagrożeniem stały się nie drapieżne zwierzęta, lecz inni ludzie. Podobną wewnątrzgatunkową rywalizację można zaobserwować też u innych ssaków społecznych, zwłaszcza u naczelnych. Jane Goo­dall opisywała formowanie się i rozpad grup wśród szympansów; częste w ich społeczności przymusowe wykluczenia oraz wewnątrzgrupowe pojednania.

Taka dynamika społeczna nieodłącznie wiąże się zarówno z pozytywnymi, jak i negatywnymi emocjami. Gniew, zazdrość, wstyd, poczucie winy, samotność i żal to uczucia często wywoływane przez zmianę statusu danej osoby w grupie albo w ważnych relacjach osobistych. Jeś­li uznamy, że procesy emocjonalne mają związek z napięciami społecznymi, oznacza to, że mogą one odgrywać istotną rolę w odbudowie więzi międzyludzkich. Z pewnością istnieje mechanizm informujący nas o przynależności do danego kręgu i w ten sposób pomagający nam utrzymać wspólnotę. Uczucia działają trochę jak zbiorowy system odpornościowy: kiedy relacje są zagrożone, pojawia się emocjonalna reakcja zapalna. Jednak istnieją sposoby, by tę reakcję stłumić, a tym samym uniknąć stanu gromadnej sepsy. Sposoby, by przywrócić ludzi do wspólnoty po tym, jak więzi zostały zerwane.

Moja praca z dziećmi-żołnierzami stanowi tu dobitny przykład. Doświadczenie powrotu do domu często okazuje się dla nich o wiele bardziej bolesne niż sama wojna. Dominuje poczucie winy, wstyd i długotrwały gniew. Rodziny, nauczyciele i pozostali członkowie społeczności obawiają się powracających lub mają wyrzuty sumienia, że nie udało się im uchronić małoletnich przed udziałem w konflikcie. Aby symbolicznie oddzielić dzieci od popełnionych przez nie czynów, w Nepalu, Ugandzie, Mozambiku i Sierra Leone odprawiano tradycyjne rytuały uzdrawiania, z wykorzystaniem gestów reprezentujących negatywne uczucia i ból opuszczające ciało. W Nepalu uzdrowiciele symbolicznie owijali serca oraz umysły dzieci-żołnierzy, aby ukoić ich cierpienie. Czasem jednak ważniejsza okazywała się potrzeba regulacji emocji u innych. Przeszkoliliśmy członków społeczności, by pomagali nauczycielom, którzy obawiali się powrotu młodych żołnierzy do szkoły; rozmawiali też z rodzinami przytłoczonymi ambiwalentnymi uczuciami radości i strachu. Pracownicy służby zdrowia pomogli im dostrzec, że nie są w tym sami. Kiedy doroś­li zrozumieli swoje emocje, mogli zacząć naprawiać relacje z dziećmi.

Wygląda na to, że tak jak w różnych kulturach język funkcjonuje w podobny sposób, tak samo istnieje ogólna gramatyka wzajemnego wsparcia w obliczu psychicznego cierpienia. Z perspektywy ewolucyjnej logiczne wydaje się, że nasz społeczny układ odpornościowy rozwinął się w sposób przypominający język, czyli zachowanie społeczne, które wspomaga funkcjonowanie grup oraz wymaga obecności słuchacza i mówcy. Regulacja emocji to równie dynamiczny, interpersonalny proces.

Liczni antropolodzy podkreślali, jak wiele łączy psychoterapię oraz inne formy pomocy psychologicznej, a także podstawowe elementy uzdrawiania szamańskiego. W latach 60. psychiatra Jerome Frank i antropolog Claude Lévi-Strauss niezależnie od siebie opisali uniwersalne elementy terapii. Następnie antropolog James Dow, który przez kilkadziesiąt lat badał praktyki lecznicze w Meksyku i na Karaibach, wykorzystał strukturę głęboką – pojęcie z dziedziny językoznawstwa – aby określić powtarzające się kroki: uzdrowiciel i cierpiący posługują się wspólnym zestawem symboli; szaman przekonuje cierpiącego, że problem można wyjaśnić; następnie, wykorzystując emocje, łączy cierpienie z danym symbolem; wreszcie manipuluje symbolami, aby doprowadzić do zmiany emocjonalnej i ukoić ból.

Uderzające, jak ten opis pokrywa się z tym, co wiemy na temat empatii u ssaków, w tym u innych naczelnych. Według prymatologa Fransa de Waala i psycholożki Stephanie Preston emocje są przenoszone z cierpiącego zwierzęcia na innego członka grupy. Działa tu mechanizm zarażania afektywnego: następuje transfer emocji poprzez dźwięki, mimikę czy inny język ciała. Potem bodźce są odbierane i przetwarzane przez neurony lustrzane oraz w wyniku innych procesów neurologicznych. W rezultacie zarówno zwierzę cierpiące, jak i pocieszające czują to samo. To drugie jest w stanie regulować swój ból i wykorzystać równowagę psychiczną, aby nieść pociechę i pomóc temu pierwszemu poprzez swoją fizyczną obecność, pielęg­nację czy inne kojące interakcje. De Waal i Preston dodają jeszcze jeden ważny etap tego procesu: w miarę jak zestresowane zwierzę uspokaja się, transfer emocjonalny pozwala pocieszającemu odczuć ulgę – rodzaj nagrody, która utrwala zachowania pomocowe na przyszłość.

Moc kontaktu

Takie przejawy emocjonalnego pocieszania prawdopodobnie rozwinęły się, ponieważ zwierzęta zaczęły informować o swoim niepokoju w bardziej złożony sposób. Gdy kotawiec sawannowy zauważy węża i przestraszy się go, inne małpy powinny zinternalizować ten strach, zamiast czekać, aż same zobaczą niebezpieczeństwo. Jednak rozwój więzi emocjonalnych sprawia, że ekstremalna reakcja behawioralna nie zawsze będzie potrzebna, nawet jeśli może wydawać się inaczej. Członkowie grupy muszą zarządzać swoimi reakcjami w ramach społecznego systemu odpornościowego. Neuronauka wskazuje, że za regulowanie emocji odpowiedzialny jest płat czołowy: tłumi on lub modyfikuje aktywność w bardziej „prymitywnych” obszarach mózgu związanych ze strachem i niepokojem, np. w ciele migdałowatym. Tymczasem równie istotną rolę odgrywają tu relacje międzyludzkie. Jak mawia psychiatra James Griffith, przyjaciele, rodzina oraz inne grupy społeczne to „rozszerzone płaty czołowe” – pomagają nam uspokoić się i poradzić sobie ze stratą, z traumą czy przemocą.

Bez trudu zauważymy te procesy w naszym codziennym życiu: widok człowieka w rozpaczy potrafi doprowadzić nas do łez, a cudzy strach budzi naszą czujność wobec potencjalnego zagrożenia. Gdyby smutek, panika czy gniew bez przeszkód przechodziły z jednego członka grupy na drugiego, ten mechanizm „zarażania emocjami” mógłby wywołać kompletny chaos czy wręcz zbiorową agresję. Jednak takie reakcje nie zdarzają się często, ponieważ potrafimy spojrzeć na cudze cierpienie z dystansu, nawet jeśli je współodczuwamy. Nadajemy cierpieniu sens, organizujemy je i łagodzimy.

Możemy wtedy odpowiednio zareagować i na różne sposoby komunikować, jak ukoić ból. Czasem wystarczy sama obecność, bycie obok czy uścisk. Kontakt fizyczny inicjuje głębokie reakcje biochemiczne, które redukują stres. Możemy też wykorzystać procesy poznawcze: porozmawiać o tym, co stanowi pociechę i daje nadzieję w danej sytuacji, albo wspólnie rozwiązać problem. Sednem wszystkich tych interakcji jest bycie razem. Niektóre techniki psychoterapeutyczne, a także rytuały szamańskie czy religijne potrafią nawet dokonać symbolicznej transformacji stresu. Wśród moich współpracowników w Ugandzie jest Byamah Mutamba; rodzice nazwali go „Mutamba”, co w języku runyakitara oznacza „ten, który leczy samotność” – trudno o trafniejsze imię dla utalentowanego psychiatry. W dużym uproszczeniu podstawowe przesłanie psychoterapii brzmi: nie jesteś sam. […]

Czasy indywidualistów

Mechanizm zarażania afektywnego odgrywa istotną rolę w obrębie danej zbiorowości, lecz w przypadku rywalizacji między grupami może okazać się destrukcyjny. Gdybyś odczuwał smutek na widok cierpienia na twarzy przeciwnika, niekoniecznie przysłużyłoby się to twoim współtowarzyszom. Tu, niestety, do gry wkracza nasza biologia. Chociaż oksytocyna – jako neuroprzekaźnik – odgrywa ważną rolę w budowaniu więzi i empatii wobec członków naszej grupy, to jednocześnie sprawia ona, że z przyjemnością patrzymy na cierpienie osób należących do innego kręgu. W ten sposób biologia doprowadza nas do odczuwania schadenfreude [radości z cudzego nieszczęścia – przyp. tłum.]. Badania neuropsychologiczne z wykorzystaniem metod neuroobrazowania wykazują, że nie zarażamy się emocjami ludzi, których uznajemy za obcych. Co więcej, kiedy ogarnia nas niepokój, przygnębienie lub strach, ograniczamy krąg zaufanych osób. Z kolei kiedy czujemy radość, jesteśmy bardziej otwarci wobec innych. W sytuacji zagrożenia utrzymujemy więź emocjonalną wyłącznie z wąskim gronem najbliższych, a często i tak nie dopuszczamy do wiadomości, że podzielają oni nasz los.

Ze względu na ewolucję kulturową kwestia przynależności do wspólnoty jest w przypadku ludzi szczególnie złożona. U wielu innych gatunków decyduje o tym fenotyp biologiczny – te same cechy fizyczne, zapachy czy stałe wzorce zachowań. Tymczasem, dzięki ewolucji kulturowej, ludzie mają do dyspozycji cały zestaw cech, które wyznaczają przynależność do grupy i wspólne doświadczenia życiowe – przede wszystkim język, ale też ubiór, zachowanie oraz inne symbole. Liczne badania naukowe dowodzą na przykład, że pracownicy służby zdrowia, w tym specjaliści od zdrowia psychicznego, często nie wykazują empatii wobec pacjentów – chodzi tu głównie o białych lekarzy pracujących z czarnoskórymi pacjentami.

Ku różnorodności

Co z ewolucyjnego punktu widzenia powinniśmy zatem zrobić? Z pewnością należy zwiększać różnorodność pracowników służby zdrowia psychicznego. Jeśli wspólna tożsamość grupowa pozytywnie wpływa na empatię, medycy muszą wyglądać jak społeczność, której służą. […]

Do globalnych strategii naprawy tej sytuacji zalicza się szkolenie ludzi niebędących specjalistami w dziedzinie zdrowia psychicznego, by mogli częściowo wyręczyć psychiatrę bądź psychologa. Programy te opierają się na założeniu, że wszyscy mamy potencjał, aby wspierać się nawzajem. Podczas gdy kształcenie kliniczne zazwyczaj koncentruje się na technikach konkretnego typu leczenia, laików uczy się wielu podstawowych umiejętności pomagania. Dzięki temu odzyskują kompetencje, które drzemią w każdym z nas i nie są zarezerwowane jedynie dla osób z wieloletnim doświadczeniem zawodowym.

Panter-Brick uczestniczyła w Jordanii w programie, w którego ramach syryjscy uchodźcy otrzymują pomoc w celu zmniejszenia stresu i wspierania odporności wśród współtowarzyszy. Patel przewodniczy globalnemu ruchowi na rzecz podobnych inicjatyw z udziałem pracowników służby zdrowia oraz niespecjalistów w krajach o niskich i średnich dochodach, a teraz rozszerza te działania na USA. Okazuje się, że programy te – początkowo wprowadzone z konieczności – promują empatyczną opiekę. Swój sukces zawdzięczają wspólnemu pochodzeniu i doświadczeniom życiowym pocieszających oraz pocieszanych.

Równocześnie i ja, i moi koledzy zdajemy sobie sprawę, że dobieranie wspierających oraz wspieranych ze względu na tożsamość to nie jedyne ani nawet nie preferowane rozwiązanie. Każdy z nas może mieć więcej wspólnego z kimś z innej części świata niż z własnym sąsiadem, przynajmniej jeśli chodzi o indywidualny sposób przeżywania cierpienia. Opieranie systemu na założeniu, że osoby pocieszana i pocieszająca powinny wyglądać tak samo, może okazać się problematyczne – i to nie tylko dlatego, że ludzie decydujący o tym, jak ten system będzie wyglądał, mogą nie mieć pojęcia, kto z kim poczuje się emocjonalnie związany. Trzeba więc zastanowić się, jak lepiej wspierać empatię i więzi wśród pracowników służby zdrowia, niespecjalistów pracujących w społecznościach oraz ogółu społeczeństwa.

W tym miejscu spotykają się teoria ewolucji i psychologia społeczna. Ta pierwsza podpowiada, skąd biorą się pewne zachowania grupowe, natomiast druga oferuje sposoby wykorzystania tych informacji do zmiany dynamiki społecznej. W latach 50. psycholog Gordon Allport stworzył ku temu podstawy w projekcie, który zbiegł się z ruchem praw obywatelskich oraz integracją rasową w szkołach. Allport i jego współpracownicy zasugerowali, że kontakt międzygrupowy może przełamać uprzedzenia i bariery, jeśli grupy mają wspólny cel (pobrzmiewają tu echa teorii ewolucji). Opracowali pomysły na pracę zespołową, aby skłonić białych i czarnoskórych uczniów do wspólnych działań, a także podkreślić to, co ich łączy. (Naukowcy mniej wysiłku włożyli jednak w integrację nauczycieli, co było szeroko krytykowane).

Emocjonalna podróż

Od czasów Allporta badacze poświęcili znacznie więcej uwagi temu, w jaki sposób budować empatię, gdy grupy się łączą. W ciągu ostatniej dekady próbowałem zrozumieć, jak wspierać empatię, którą lekarze, pielęgniarki i pracownicy społeczni odczuwają wobec pacjentów żyjących z chorobami psychicznymi w takich miejscach, jak Nepal, Etiopia czy Liberia. Uczymy chorych, aby opowiadali swoje historie, m.in. przy użyciu fotografii dokumentujących ich życie. Opowieści te zabierają pracowników służby zdrowia w emocjonalną podróż, zachęcając do empatii i – miejmy nadzieję – zmieniając sposób, w jaki nawiązują kontakt z pacjentami. Historie te pokazują, jak wiele łączy medyków z osobami, które leczą, i że bardzo zależy im na tych samych kwestiach: opiece nad dziećmi i członkami rodziny, bezpieczeństwie ekonomicznym, uczestnictwie we wspólnych działaniach oraz dostrzeganiu piękna w codziennym życiu. Jeśli pracownicy służby zdrowia czują to ponadindywidualne człowieczeństwo – wspólnotę pewnych cech w ramach grupy – są w stanie lepiej ukoić cierpienie swoich pacjentów. Empatia i „zarażanie się” emocjami przebiegają szybciej, po czym następuje pocieszenie i rozwiązanie problemu, a medycy otrzymują psychologiczną nagrodę za pomoc drugiej osobie.

Każdy z nas powinien pomyśleć o zbiorowej regulacji emocjonalnej w kategoriach ewolucyjnych. Przede wszystkim warto sobie przypomnieć, że przyjmowanie wsparcia od innych nie jest oznaką słabości: to podstawa tego, co robimy i kim jesteśmy.


Pierwotnie tekst ukazał się w serwisie Aeon.co. Tytuł, lead, śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji „Przekroju”.

Czytaj również:

Niech piętrzą się piętra Niech piętrzą się piętra
i
zdjęcie: Arturo Castaneyra/Unsplash
Ziemia

Niech piętrzą się piętra

Łukasz Nowacki

Ponoć świat staje się piękniejszy, gdy dojrzali ludzie sadzą drzewa, choć wiedzą, że nie usiądą w ich cieniu. Dojrzały ogród pracuje i dla nas, i dla przyszłych pokoleń.

Jest wiele rodzajów ogrodów. Ogrody angielskie, francuskie, wiejskie, japońskie, geometryczne, naturalistyczne… Ale jeden szczególny rodzaj ogrodu porusza moją wyobraźnię najbardziej, a serce wypełnia niepojętym uczuciem ekscytacji. Tym ogrodem jest permanentny, karmiący, wielopiętrowy ogród leśny, pieczołowicie rozwijany na bazie wieloletnich gatunków roś­lin, pielęgnowany wytrwale przez swojego opiekuna przy olbrzymim wsparciu zwierząt i grzybów. Dla mnie jest to ogród magiczny, ponadczasowy, symbolizujący pewnego rodzaju stabilność i odporność na wszelkie zawirowania, jakie niesie ze sobą niepewna przyszłość. Gdybym miał porównać taki ogród do jakiejś postaci, byłaby to z pewnością osoba mądra, doświadczona przez życie zarówno pozytywnie, jak i negatywnie. Ktoś o niezwykle bogatym wnętrzu, obdarzony niecodzienną kreatywnością. I gdybym miał takiego kogoś określić jednym słowem, powiedziałbym, że jest to osoba dojrzała.

Czytaj dalej