To wcale nie jest dla człowieka naturalne, by sam radził sobie ze swoimi emocjami. Biologia wyposażyła nas w mechanizmy pozwalające w ciężkich chwilach dawać albo przyjmować wsparcie. Korzystajmy z nich.
Gdy rozmawiam z pacjentami o regulowaniu emocji, ich pierwsze skojarzenia to najczęściej głęboki oddech i medytacja. Ci, którzy wcześniej korzystali z pomocy psychologicznej, wymieniają czasem terapię poznawczo-behawioralną i wspominają, jak krok po kroku podważali założenia stojące za ich emocjonalnymi reakcjami. […]
Jako psychiatra doceniam, że wymienione metody mogą okazać się pomocne. Skuteczność wielu z nich potwierdzają rzetelne badania naukowe. Ale jako antropolog mam wątpliwości, czy warto mierzyć się z naszymi emocjami samotnie. Od 10 lat zajmuję się psychiatrią; znacznie wcześniej zacząłem jednak podróżować po świecie, próbując zrozumieć, w jaki sposób ludzie radzą sobie z cierpieniem.
Siła zwierzania się
Przed 25 laty spędziłem parę miesięcy w małej świątyni w południowo-wschodnim Nepalu. Rodziny przyprowadzały do kapłanów bliskich w potrzebie, kiedy same nie były już w stanie im pomóc. Pogrążone w bólu osoby spędzały tam kilka tygodni, miesięcy, czasem zostawały dłużej. Każdego ranka wszyscy wspólnie modlili się, śpiewając i kołysząc się, siedząc ze skrzyżowanymi nogami lub klęcząc na podłodze. Byłem zafascynowany tą niezwykłą formą uzdrawiania. Zauważyłem, że niektórzy codziennie odwiedzali jednego z kapłanów. Opowiadali mu o tym, co ich trapiło, a on uważnie słuchał i nigdy nie okazywał zniecierpliwienia. Zdarzało się, że uczył ich mantry albo gładził ich plecy i ramiona za pomocą szczotki z piór. Ludzie wychodzili od niego z rozjaśnioną twarzą. Jedni często wracali, innych widziałem tylko raz.
Podobne interakcje obserwowałem wielokrotnie. Widziałem, jak na wsi w północnej Ugandzie pracownik służby zdrowia siedział pod drzewem i rozmawiał z kobietą odtrąconą przez sąsiadów po urodzeniu dziecka z rzadkim zaburzeniem neurologicznym. W Liberii