Pokonane przez regulaminy
„Zrobiłyśmy to, co uważałyśmy za słuszne. Szkoda, że nam to odebrano. Następnym razem już bym się jednak tak nie zachowała” – mówiła triatlonistka Georgia Taylor-Brown kilka dni po dyskwalifikacji na zawodach w Tokio. To był test przed igrzyskami olimpijskimi (triatlon jest w programie od 2000 r.), gospodarze sprawdzali m.in. klimatyzowane namioty oraz zraszacze, które mają pomóc wytrwać kibicom w potwornych upałach. Zawody zaczęły się o 7.30, ale temperatura szybko przekroczyła 30°C, wilgotność osiągnęła 80%. W obawie o zdrowie zawodników i zawodniczek zmieniono nawet program. Po półtorakilometrowym pływaniu i 40 km na rowerze do przebiegnięcia było tylko 5 km (w triatlonie olimpijskim biega się 10 km). Wyzwanie było jednak ekstremalne: Francuzka Cassandre Beaugrand wylądowała w szpitalu z udarem słonecznym. Taylor-Brown na ostatnią prostą wpadła razem z koleżanką z reprezentacji Wielkiej Brytanii Jess Learmonth. Obie były tak wykończone, że nie chciały rywalizować, złapały się za ręce i razem przekroczyły linię mety. Organizatorzy po przyłożeniu fotokomórki uznali, że pierwsza była jednak Learmonth, ale później powołali się na przepis, który mówi, że jeśli zawodniczki nie starają się wyprzedzić, należy je zdyskwalifikować. To nowa reguła, została wprowadzona w 2016 r., gdy na finiszu zawodów w Meksyku Jonny Brownlee wspierał się na ramieniu brata Alistaira. Ten ostatni stracił wówczas szansę na zwycięstwo, puścił przodem Henriego Schoemana, by zająć się Jonnym. Dziś jakakolwiek pomoc rywalowi jest karana dyskwalifikacją.
Tam, gdzie pieniądze znikają
Pranie brudnych pieniędzy, sprzeniewierzenie publicznych funduszy, łapówkarstwo – to część zarzutów w stosunku do Nicolae Juravschiego. 55-letni Mołdawianin kiedyś był wybitnym kajakarzem, dwukrotnie zdobywał złoto igrzysk olimpijskich. Dziś jest parlamentarzystą i szefem Mołdawskiego Komitetu Olimpijskiego. I wszystko wskazuje na to, że okrada tamtejszy sport. W 2017 r. olimpijczycy ujawnili, że z wynoszącego 1,5 tys. dolarów stypendium dostają co miesiąc tylko tysiąc. Reszta – jak deklarował Juravschi – miała pójść na odżywki, sprzęt i inne rzeczy potrzebne do tego, by przygotować się do igrzysk. „Problem w tym, że nie dostaliśmy ani odżywek, ani sprzętu, ani niczego innego” – mówiła wówczas biegaczka narciarska Alexandra Camenșcic. Federacje biatlonowa oraz taekwondo ogłosiły natomiast, że do igrzysk muszą przygotowywać się za własne pieniądze, choć to obowiązek Komitetu. Ostatnio wybuchł jeszcze większy skandal. Grupa trenerów i sportowców oskarżyła bowiem Juravschiego o zawłaszczenie miliona euro. Wszystko miało się wydarzyć podczas sprzedaży ziemi należącej do Komitetu Olimpijskiego. Rzeczoznawcy wyceniali ją na 1,5 mln euro, Juravschi sprzedał ją za 460 tys. euro. Biuro prasowe Komitetu uznało donos sportowców za oszczerstwo. Nie zanosi się na to, by Juravschi stracił pracę. Mołdawia to według Transparency International jeden z najbardziej skorumpowanych krajów w Europie. W 2015 r. z tamtejszego systemu bankowego wyprowadzono miliard dolarów (około 15% PKB).
Nigeryjskie imperium sprinterskie
Przyzwyczailiście się, że najlepsi sprinterzy rodzą się na Jamajce? Bo Usain Bolt, Shelly-Ann Fraser-Pryce, bo złota sztafeta na mistrzostwach świata i igrzyskach olimpijskich, bo rekordy świata? Bo jest ich tak dużo, że nie mieszczą się w reprezentacji Jamajki, więc zmieniają obywatelstwo i biegają dla Japonii, Bahrajnu, Szwajcarii, Turcji, Kanady? Wszystko to prawda, ale potęgą może też czuć się Nigeria, która wychowała trzech aktualnych rekordzistów kontynentów na 100 m. Najlepszy wynik w historii Europy wykręcił Francis Obikwelu – 9,86 s (wyrównał go później Francuz Jimmy Vicaut). On do 22. urodzin startował dla Nigerii, ale później obraził się na działaczy, bo zostawili go samemu sobie, gdy leczył groźną kontuzję – musiał opłacić pobyt w szpitalu i operację. Kiedy doszedł do zdrowia, wystarał się o portugalski paszport. Podczas igrzysk w Atenach w 2004 r. zdobył srebro i pobił rekord Starego Kontynentu. Rekordzistą Azji jest z kolei Femi Ogunode (wspólnie z Chińczykiem Su Bingtianem – 9,91 s). Miał 17 lat, gdy działacze nie wzięli go na igrzyska do Pekinu w 2008 r. Jak twierdzi sprinter, był to skutek korupcji i nepotyzmu w reprezentacji. Nie wiadomo, czy ma rację, wiadomo, że gdy dostał ofertę od Kataru, długo się nie zastanawiał. Rekord Afryki od 2006 r. należy natomiast do Olusojiego Fasuby (9,85 s). Ten wynik jest jednak najbardziej zagrożony – Divine Oduduru w tym sezonie osiągał już 9,86 s i pewnie go wkrótce pobije. Pytanie, jak długo 22-letni Nigeryjczyk będzie jeszcze biegał w reprezentacji kraju, w którym się urodził.
E-sport, ale problem z realu
„Ja jestem uczciwy. Zapłacili za 3:0, będzie 3:0” – mówił sędzia Jaskóła w Piłkarskim pokerze Janusza Zaorskiego, który, jak wiadomo, miał także walory dokumentalne. Futbol (i cały sport) wciąż z ustawianiem meczów walczy, zaraza się jednak zdigitalizowała i szerzy się też w e-sporcie. Wszystkie najpopularniejsze gry przeżyły już afery z ustawianiem meczów. Kilka miesięcy temu australijska policja zatrzymała sześciu graczy w wieku od 19 do 22 lat, którzy umawiali się na wyniki w strzelance Counter-Strike: Global Offensive, a potem obstawiali u bukmacherów. W sumie zrobili 20 zakładów, teraz grozi im nawet 10 lat więzienia. Przyłapany w 2016 r. Lee Seung-Hyun (ksywa „Life”) spędził za kratami półtora roku, zapłacił 60 tys. dolarów grzywny i został dożywotnio zdyskwalifikowany za ustawianie rywalizacji w StarCraft II. Skandal wybuchł olbrzymi, bo „Life” uchodził za najlepszego gracza w StarCrafta na świecie. Wszystko wskazuje jednak na to, że to dopiero początek. E-sport wciąż ewoluuje, w tym roku wygeneruje ponad miliard dolarów przychodu (26% więcej niż w 2018 r.), a jego publiczność sięgnie 453 mln (wzrost 15-procentowy), pule nagród są coraz większe (w tegorocznej edycji turnieju The International w Dota 2 do wygrania były 34 mln dolarów). A im więcej będzie pieniędzy i im bardziej e-sport będzie zyskiwał na popularności, tym żywiej będą się nim interesowali ci, którzy zarabiają na legalnych i nielegalnych zakładach. W niedawnej ankiecie aż 78% graczy uznało ustawianie meczów za największe zagrożenie dla e-sportu.
Mistrzostwa, jakich nie było
Wyobrażacie sobie Euro 2012 w Polsce i na Ukrainie bez reprezentacji Polski? Albo Nowe Horyzonty bez ani jednego polskiego filmu? W podnoszeniu ciężarów wszystko jest możliwe. Po ubiegłorocznych mistrzostwach świata w Turkmenistanie na dopingu przyłapano dziewięcioro tajlandzkich sztangistów i sztangistek, dwie mistrzynie olimpijskie z Rio de Janeiro z 2016 r. To nie pierwszy raz, w 2011 r. niedozwolone środki przyjmowało siedem Tajlandek. Za recydywę tamtejszej federacji groziła czteroletnia dyskwalifikacja i milion dolarów grzywny. Tajlandia uniknęła kary, dobrowolnie wycofując się z przyszłorocznych igrzysk w Tokio. Wizerunkowo był to dobry ruch, Międzynarodowy Komitet Olimpijski do niedawna zastanawiał się nad wykluczeniem podnoszenia ciężarów z igrzysk, ale utrzymał tę dyscyplinę w programie, bo uznał, że władze zaczęły walczyć z dopingiem. W tych okolicznościach dopuszczenie Tajlandii do startu w Tokio byłoby strzałem w stopę. Problemem pozostały tegoroczne mistrzostwa świata w Pattai. Nie dało się ich przełożyć, bo zostało za mało czasu (decyzje podejmowano wiosną), zwłaszcza że organizatorzy podpisali już umowy z telewizjami i sponsorami. Ostatecznie Tajlandia zorganizowała mistrzostwa, lecz nie wystawiła reprezentacji. Odbiło się to, rzecz jasna, na frekwencji i nie miało nic wspólnego z budowaniem popularności dyscypliny. To trochę tak, jakby początek Tour de France zaplanowano w ogródku dopingowicza wszech czasów Lance’a Armstronga, ale jednocześnie zabroniono by mu w nim wystartować.
Indie walczą o strzelectwo
„Nie chcemy być traktowani jak chłopcy do bicia. Czasy, gdy byliśmy kolonią, już się skończyły, teraz jesteśmy piątą gospodarką świata” – pisał szef Indyjskiego Komitetu Olimpijskiego Narinder Batra i zagroził, że Indie zbojkotują Igrzyska Wspólnoty Narodów w 2022 r. w Birmingham. W odbywającej się co cztery lata imprezie startują byłe kolonie brytyjskie. Program stale się zmienia, gospodarze wybierają z dyscyplin „obowiązkowych”, „opcjonalnych” i „uznawanych”. Chodzi o to, by uniknąć sytuacji, w której jakiś sport jest gdzieś niepopularny albo brakuje obiektów, by go zorganizować. Birmingham wybrało 19 konkurencji, pominęło strzelectwo. To nie jest dyscyplina obowiązkowa, ale poza edycją w Edynburgu w 1970 r. znajdowało się w programie każdych igrzysk, począwszy od 1966 r. W Indiach decyzja wywołała wściekłość, bo tamtejsi sportowcy medale ze strzelnicy wynosili wiadrami. W 2018 r. w Gold Coast 16 razy stali na podium (to 25% wszystkich medali zdobytych przez Indie). Birmingham tłumaczy się jednak kosztami – najbliższa strzelnica jest w oddalonym o ponad 200 km Bisley. Bojkot stał się sprawą polityczną, trudno wyobrazić sobie igrzyska bez Indii, gdzie mieszka ponad połowa z 2,4 mld ludzi należących do Wspólnoty Narodów. Poproszony o interwencję brytyjski minister sportu Nigel Adams zaproponował jednak tylko zorganizowanie niezależnych od igrzysk mistrzostw w strzelectwie. Wtedy Indie przygotowały 184-stronicowy raport i zadeklarowały, że pokryją koszty zawodów w Bisley. Gdy zamykaliśmy to wydanie „Przekroju”, przeciąganie liny wciąż trwało.
Przegraj w imię polityki
Irański dżudoka Saeid Mollaei uciekł do Niemiec, tam będzie przygotowywał się do igrzysk w Tokio – tak skończyła się historia, w której przez lata sport był ofiarą. Od rewolucji islamskiej w 1979 r. irańscy dżudocy unikają rywalizacji z izraelskimi w imię solidarności z Palestyną. Wycofują się bez powodu, symulują kontuzje, objadają się, by nie zmieścić się w limicie wagowym. Tak na igrzyskach w Atenach w 2004 r. na dyskwalifikację zapracował Arash Miresmaeili, gdy dowiedział się, że w pierwszej walce zmierzy się z Izraelczykiem Ehudem Vaksem. Musiał zmieścić się w 66 kg, wniósł na wagę 2 kg więcej. Prezydent Iranu Mohammad Chatami mówił wówczas, że zachowanie Miresmaeiliego zostanie zapamiętane jako jeden z największych irańskich triumfów, obdarował dżudokę 125 tys. dolarów – tyle samo wynosiła premia dla złotych medalistów olimpijskich. Ci, którzy chcieli walczyć uczciwie, byli dyskwalifikowani przez irańskie władze. Mollaei przez lata walczył tak, by nie wpaść na Izraelczyka Sagiego Mukiego, czołowego zawodnika w kategorii 81 kg. Na ostatnich mistrzostwach świata w Tokio obwieścił jednak trenerom, że tym razem nie będzie się podkładał. Błyskawicznie upomniał go minister sportu. Gdy dotarł do półfinału (z Mukim mógł spotkać się dopiero w finale), szef komitetu olimpijskiego powiedział mu, że służby specjalne były w domu jego rodziców. Ojciec usłyszał, że ma powstrzymać syna, jeśli „nie chce problemów”. Mollaei przegrał półfinał, po mistrzostwach ogłosił, że boi się wrócić do Iranu. Na igrzyskach w Tokio chce wystartować jako bezpaństwowiec.
Sumitki kruszą mur
Nie tylko chłopcy trenują i mają frajdę z sumo. Mam nadzieję, że pewnego dnia kobiety zaczną walczyć zawodowo” – mówiła Rie Ishibashi po zwycięstwie w Wanpaku, ogólnojapońskich mistrzostwach dla dzieci od 9 do 12 lat. Wybaczcie banał, ale to dowód na to, że czasami świat zmienia się na naszych oczach. Rok temu pisaliśmy w tym miejscu o pielęgniarce, która wbiegła na dohyō, czyli ring, by ratować nieprzytomnego burmistrza Kioto Ryozo Tatamiego. Organizatorzy przez głośniki wyganiali ją, bo według tradycji dohyō jest miejscem świętym, na które kobiety pod żadnym pozorem nie mają wstępu. Gdyby jednak pielęgniarka nie zareagowała, Tatami mógłby umrzeć. Po opublikowaniu filmiku z Kioto wybuchł skandal, 17 tys. ludzi podpisało się pod petycją, by odebrać krajowej federacji sumo (JSA) status organizacji interesu publicznego, które są zwolnione z podatków. Nie wiadomo, czy to skłoniło konserwatywną JSA do zmian – organizacja nigdy nie wytłumaczyła się z seksistowskich zasad. Podobno chodzi o to, że według tradycyjnej religii japońskiej shintō kobiety były nieczyste przez menstruację (wszystkie – te, które jej nie mają, również), dlatego nie mogą rywalizować w sumo. Tak czy inaczej, w tym roku JSA pierwszy raz w 34-letniej historii zaprosiła dziewczynki na mistrzostwa Wanpaku. Na zawody w Tokio przyjechało 180 najlepszych młodych sumitek z całego kraju wyłonionych w eliminacjach regionalnych. Do wpuszczenia kobiet na zawodowe ringi wciąż daleka droga, ale pierwszy krok został już zrobiony.
Dopingowy głuchy telefon
13 mln funtów odszkodowania domaga się francuski piłkarz Mamadou Sakho od Światowej Agencji Antydopingowej (WADA). 29-letni obrońca w kwietniu 2016 r. został zdyskwalifikowany na 30 dni za stosowanie higenaminy, pomagającej w spalaniu tłuszczu. Sakho przyjmował ją w suplemencie diety, a przyłapany został po meczu Ligi Europy z Manchesterem United. Później zaczęło się coś, co przypomina zabawę w głuchy telefon. Laboratorium, które zbadało piłkarza, usłyszało od WADA, że higenamina jest na liście środków zabronionych. Zaalarmowana rządząca europejską piłką UEFA natychmiast ukarała dopingowicza. Po dokładniejszym sprawdzeniu okazało się jednak, że według reguł piłkarskich (listy zabronionych środków różnią się w zależności od dyscypliny) higenamina nie jest środkiem dopingowym. Sakho w pozwie argumentuje, że dyskwalifikacja kosztowała go miejsce w kadrze na mistrzostwa Europy (Francuzi zdobyli na Euro 2016 złoty medal) i w pierwszej jedenastce Liverpoolu, co z kolei doprowadziło do transferu do Crystal Palace. Zdaniem piłkarza spadły przez to jego zarobki i wartość na rynku transferowym, podupadł też jego wizerunek. Różnica faktycznie jest ogromna – Liverpool to jeden z najlepszych klubów w Europie, natomiast Crystal Palace zalicza się do przeciętniaków w lidze angielskiej. Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana: Sakho kilka miesięcy po dyskwalifikacji został wyrzucony z Liverpoolu (w Crystal Palace gra do dziś), ale z powodów dyscyplinarnych. Podczas przedsezonowego tournée w USA spóźniał się na posiłki i zbiórki, aż trener Jürgen Klopp odesłał go do domu, a później w ogóle zrezygnował z tego zawodnika.
Chińczycy uczą się skakać
Przed igrzyskami w Londynie w 2012 r. Brytyjczycy uczyli się grać w siatkówkę i piłkę ręczną, bo musieli wystawić w tych dyscyplinach reprezentacje. Teraz grać w piłkę uczą się Katarczycy (z sukcesami, w styczniu zostali mistrzami Azji), którzy zorganizują najbliższy mundial. Z podobnym wyzwaniem mierzą się Chińczycy, przygotowujący reprezentację w skokach narciarskich na igrzyska w Pekinie w 2022 r. Oni budują od zera, w poprzednim sezonie tamtejsi skoczkowie zdobywali punkty tylko w trzecioligowych zawodach FIS Cup. U kobiet było lepiej, ale 36. miejsce Li Xueyao w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata trudno uznać za sukces. Najdłuższy skok w historii Chin oddała Chang Xinyue – 125 m. Rekord Polski Kamila Stocha jest ponad dwukrotnie dłuższy – 251,5 m. Sytuacja jest zatem zła, ale za to rozmach gigantyczny. Chińczycy wynajęli Mikę Kojonkoskiego, niegdyś uchodzącego za najlepszego trenera na świecie, byłego trenera reprezentacji Polski Heinza Kuttina, a potem rzucili juniorki i juniorów do Europy. W norweskim Øyer ćwiczy dwadzieścioro dwoje skoczkiń i skoczków w wieku 15–20 lat, druga grupa mieszka w fińskim Kuopio. Większość wcześniej trenowała już jakiś sport, ale niektórzy dopiero w Europie pierwszy raz zobaczyli śnieg. W pozostałe do igrzysk dwa lata nie da się stworzyć potęgi, lecz wygląda na to, że skoki przetrwają także po zgaszeniu znicza. W kraju na skocznie wchodzą już kilkuletnie dzieci, lada chwila obiektów do treningów będzie jeszcze więcej, w oddalonym o 200 km od Pekinu Zhangjiakou za 60 mln dolarów powstają skocznie olimpijskie.