Duch + Ciało, Promienne zdrowie

Rozpoczynanie od nowa

Tomasz Stawiszyński
Czyta się 6 minut

Wszyscy doskonale wiemy, że nie uda się nam spełnić co najmniej większości noworocznych postanowień. Niemniej jednak z godnym podziwu uporem podejmujemy ich za każdym razem całe mnóstwo.

Co ciekawe, niemal bez wyjątku mają one charakter dyscyplinujący. Najczęściej – ciało. Chodzi na przykład o to, żeby za rok – bo moment podejmowania noworocznych postanowień to zarazem moment weryfikacji postanowień zeszłorocznych – ciało ważyło mniej kilogramów. Wskutek mniejszej podaży pokarmu, przestrzegania reżimu określonych ćwiczeń fizycznych, względnie stosowania jakichś jeszcze innych technik mających na celu powiększenie (poprzez pomniejszenie) jego dobrostanu. A także – żeby ciało przyjmowało mniej albo wcale papierosowego dymu, alkoholu, słodyczy oraz innych używek.

Oczywiście, to niejedyny obszar noworocznych zobowiązań. Są także zobowiązania obejmujące sferę ducha, psychiki, intelektu czy jakkolwiek to nazwać. Ludzka pomysłowość w tym zakresie nie zna granic. Nie podejmuję się więc tutaj choćby pobieżnego wyliczenia, jakie to skomplikowane zakłady z samymi sobą, jakie to wyzwania, horyzonty i poprzeczki jesteśmy w stanie wymyślić w ramach tego corocznego rytuału. W którym – jak się wydaje – chodzi przede wszystkim o sam akt corocznego postanawiania, składania obietnic, czynienia planów, nie zaś o to, żeby je naprawdę wypełniać.

O ten moment, kiedy niejako zerują się wszystkie nasze uwarunkowania, nawyki, zależności. Kiedy na sekundę, pomiędzy 23.59 starego roku a 00.01 nowego roku, znika nasza indywidualna historia.

I pojawia się owa nieskalana tabula rasa, na której najbliższe 365 dni zapisze jakieś zupełnie nowe reguły i jakości.

***

A przynajmniej takie mamy poczucie. Takie głębokie przekonanie. Za każdym razem. Że tym razem się uda.

Ale oczywiście – nigdy się nie udaje.

I o to właśnie chodzi: żeby się nie udawało.

Wyobrażenie nowego początku – stare jak sama ludzka kultura czy raczej kultury, obecne pod taką czy inną postacią w każdej bodaj archaicznej i nowoczesnej mitologii – jest wszak jednym z zasadniczych składników współczesnego kapitalizmu.

Tego wielkiego, wszechobejmującego systemu zachowań, przekonań, działań i pragnień, w którym – chcąc nie chcąc – wszyscy funkcjonujemy, i przez który wszyscy jesteśmy kształtowani w stopniu tak wielkim, że aż trudnym do jednoznacznego oszacowania.

***

Dzisiejszy rynek oferuje tyleż dóbr materialnych, co – nazwijmy to – duchowych. Służących różnorakim działaniom na własnych ciałach, emocjach i motywacjach, które noszą zbiorczą nazwę tworzenia siebie albo budowania siebie. W czasach, kiedy jednostka – a w każdym razie większość jednostek – ponosi pełną odpowiedzialność za porażkę albo sukces swojego „życiowego projektu” czy raczej w czasach, w których dominuje ideologia głosząca taką wyłączną odpowiedzialność, rozmaite „techniki siebie”, jak to nazywał Michel Foucault, stają się niesłychanie popularne. Obiecują bowiem sukces i powodzenie w świecie rynkowej dżungli.

Trzeba tylko – i one właśnie to skutecznie umożliwiają – zmienić siebie. Zaprowadzić nowe porządki. Nowe reguły. Trzeba innymi słowy – z ich pomocą – zacząć wszystko od nowa.

***

Żeby jednak pragnienie rozpoczęcia wszystkiego od nowa było naprawdę silne i przemożne, jeden dodatkowy warunek musi koniecznie zostać spełniony. A mianowicie: musi pojawić się przekonanie, że stan, który zamierzamy zmienić, jest stanem jakoś ułomnym, niewłaściwym, niepożądanym i w związku z tym zmiany bezwzględnie wymagającym. W innym wypadku – po cóż by było go zmieniać?

To jest zasadnicza składowa tego kulturowo-rynkowego środowiska. Definiowanie coraz większych połaci naszych zachowań, cech, sposobów przeżywania, emocji, a nawet myśli jako tak czy inaczej patologicznych, wymagających jakiegoś rodzaju terapeutycznej albo coachingowej interwencji. A w każdym razie – jakichś praktyk o charakterze autodyscyplinującym, które, jeśli nie przyniosą pożądanego skutku (a zazwyczaj nie przynoszą), muszą zostać zastąpione profesjonalną pomocą oferowaną przez odpowiednich fachowców, albo odpowiednią fachową literaturę.

Żeby zatem chcieć zmienić siebie i podjąć w związku z tym określone postanowienia – muszę najpierw uznać, że nadaję się do zmiany. Żeby postanowić, że wreszcie zacznę siebie kochać – to inne popularne dzisiaj hasło, o którym skądinąd nie bardzo wiadomo co właściwie miałoby znaczyć – muszę najpierw nabrać do siebie odpowiednio silnej niechęci.

***

A – i jeszcze jedno.

Te wszystkie sposoby na lepsze życie, lepszą sylwetkę i lepsze wszystko, nie mogą być zanadto skuteczne. A przynajmniej – nie na długą metę. Bo jeśli faktycznie wykazywałyby długofalową skuteczność, przestalibyśmy generować popyt. Po prostu – bylibyśmy z siebie zadowoleni, a zatem nie potrzebowalibyśmy wiecznie się odchudzać, przechodzić na kolejne diety, poszukiwać kolejnych programów treningowych.

Weźmy przykład popularnych dziś niebywale poradników. Gdyby faktycznie dawały to, co obiecują – powiedzmy: metodę na zmianę swojego życia i zyskanie przyjaciół (odwołując się do klasyki) – rynek poradnikowy momentalnie by upadł. Jego racją bytu jest bowiem nieustanne podsuwanie czytelnikom kolejnych – zawsze „przełomowych” i „rewolucyjnych” – nowości. Żeby jednak czytelnicy po nie sięgali – muszą czuć nieustanną frustrację. Nieustanny brak. Nieustanne niespełnienie.

Ukojenie tych doskwierających odczuć – oto obietnica współczesnej kultury poradnikowo-treningowej. Obietnica bez pokrycia już na starcie – dodajmy – bo nikt przecież świadomie nie podcina gałęzi, na której siedzi. Nikt nie pozbywa się kury, która znosi diamentowe jaja.

***

Tym sposobem wróciliśmy do postanowień noworocznych. Których – jak wiadomo – i tak nie spełnimy.

Może więc – zróbmy taki myślowy eksperyment – w ogóle nie warto ich podejmować? Może przekonanie leżące u podstaw tej palącej potrzeby nieustannego korygowania siebie, jest kompletnie fałszywe, arbitralne i – przede wszystkim – krzywdzące?

Może to raczej obowiązujące w naszej kulturze ideały, do których między innymi za pośrednictwem noworocznych postanowień staramy się ze wszystkich sił zbliżyć – ideały szczupłej sylwetki, zdrowia psychicznego, fizycznego i tak dalej – może to właśnie te ideały, nie zaś my, którzy nie potrafimy im sprostać, wymagają gruntownej korekcji?

 

Czytaj również:

Duch + Ciało, Pogoda ducha

Kolonizacja uwagi

Tomasz Stawiszyński

Z pewnością to widzieliście. W telewizji albo w Internecie. Wszyscy o tym dyskutowali, a linki rozchodziły się w mediach społecznościowych z prędkością błyskawicy. Sergio Canavero, ekscentryczny włoski chirurg, zapowiedział niedawno, już po raz kolejny, że – tym razem na pewno i bezspornie – dokona wreszcie… przeszczepu głowy. A raczej: przeszczepu tułowia. Ostatecznie, w przypadku sukcesu takiej operacji, głowa pozostaje aktywną beneficjentką całego przedsięwzięcia, natomiast właściciel tułowia zostaje oficjalnie uznany za zmarłego.

Oczywiście wiadomo, że cały ten przeszczep to kompletna blaga. Zgodnie ze stanem współczesnej wiedzy i technologii medycznej nie da się przeprowadzić takiego zabiegu. Co więcej, nie wiadomo, czy w ogóle kiedykolwiek będzie to możliwe.

Czytaj dalej