Skarby spod ziemi Skarby spod ziemi
i
Daniel Mróz, rysunek z archiwum nr 1251-51/1969
Promienne zdrowie

Skarby spod ziemi

Dominika Bok
Czyta się 7 minut

Mijacie je często na swojej drodze. Dziesiątki razy stąpaliście po gruncie, pod którym się kryją. Żyją w głębi ziemi. Nawet teraz, zimą, gdy ich nadziemne fragmenty obumarły i czekają wiosny, podziemne ogniwa roślin pełne są ważnych dla człowieka substancji. Nauczmy się z nich mądrze korzystać.

Korzeń (radix) to organ podziemny, który nie wytwarza liści, natomiast kłącze (rhizoma) to podziemna łodyga, przekształcony pęd, który ma zredukowane, łuskowate liście i pąki boczne pozwalające roślinie na rozmnażanie wegetatywne. W korzeniach i kłączach rośliny magazynują swoje skarby. Najlepiej wykopywać je późną jesienią, gdyż wtedy jest w nich najwięcej leczniczych mocy. Miejsce rozpoznajemy po uschniętej naziemnej części rośliny, o ile jest charakterystyczna i rozpoznawalna. W niektórych przypadkach powinniśmy zaznaczyć sobie stanowiska wcześniej, by wiedzieć, gdzie dokładnie znajduje się interesujący nas korzeń, bo kopanie w twardej, przemarzniętej glebie nie jest łatwe. Ja wbijam patyczek do szaszłyków (można go maznąć jakimś kolorem lub przewiązać nitką czy kordonkiem).

Przy roślinach jednorocznych korzeń wykopujemy pod koniec okresu wegetacji. W przypadku roślin dwuletnich – np. arcydzięgla litworu lub łopianu większego – jesienią pierwszego roku lub wiosną drugiego.

Przy roślinach wieloletnich musimy poczekać, by w korzeniu zgromadziły się substancje aktywne, zazwyczaj nie dzieje się to w pierwszym (ani drugim) roku.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Korzenie wykopujemy, czyścimy, obmywamy, pozbawiamy obumarłych części i rozdrabniamy szybko, zanim zupełnie stwardnieją. Jeżeli mamy młynek, mielimy je, jeśli nie – kroimy na drobne kawałki ceramicznym nożem.

Przechowujemy w szczelnie zamkniętych słojach lub torbach papierowych.

Acorus calamus, czyli tatarak

Ajer, tatarskie ziele, kalmus, szuwar, łącz, lepich. Roślina wieloletnia, w naszym klimacie nie wytwarza nasion i rozmnaża się wyłącznie wegetatywnie. Tatarak pochodzi z Azji Środkowej, skąd zawędrował do Europy i Ameryki Północnej. W Polsce spotykamy go na brzegach stawów, jezior, rzek, na moczarach, podmok­łych łąkach i w przydrożnych rowach. Kłącze pozyskujemy od wiosny, obuci w wadery. Surowiec zielarski w przypadku tataraku dzielimy na kłącze nieokorowane i okorowane. To drugie będzie mieć jasną barwę, białawą, nieokorowane zaś, które wolniej traci swoje cenne wartości, jest jasnobrunatne lub zielonobrunatne.

Tatarak pojawia się w wielu starych księgach medycznych, nie będę ich tu wszystkich wymieniać, wspomnę tylko cenioną i w naszej szerokości geograficznej ajurwedę. Jak nazwa wskazuje, przywieźli go ze sobą Tatarzy, czyli pojawił się w Europie dopiero w XVI w. Tatarzy używali go jako leku i środka do uzdatniania wody. W swojej matczyźnie zakwita co roku i wydaje owoc w postaci czerwonej jagody, w Europie nigdy nie daje nasion i – jak wspomniałam – rozmnaża się wegetatywnie poprzez kłącze, z którego oderwany kawałek niesiony przez wodę szuka nowego miejsca do zasiedlenia. Czy to tylko kwestia chłodniejszego klimatu, czy braku zapylających owadów – o to spierają się mądrale.

Medycyna chińska stosuje go jako lek żołądkowy i przeciwreumatyczny. Usprawnia przyswajanie pokarmów, intensyfikuje ruchy perystaltyczne jelit i reguluje przemianę materii.

Napar z kłącza uspokaja skołatane nerwy, olejek tatarakowy uśmierza bóle reumatyczne. Szampon tatarakowy stosuje się przy różnych przypadłościach na literę Ł, takich jak łupież, łojotok i łysienie. Wysuszone kłącze usuwa objawy zmęczenia i pozwala zwiększyć wysiłek fizyczny. I co może zaciekawi niektórych, według Suśruty, indyjskiego mędrca i chirurga żyjącego w VI w. p.n.e., sproszkowane kłącze tataraku dodane do marihuany jest antidotum na niektóre niepożądane skutki palenia tejże.

Daniel Mróz, rysunek z archiwum nr 1251-51/1969
Daniel Mróz, rysunek z archiwum nr 1251-51/1969

Arctium lappa, czyli pan łopian większy

To jedna z łatwiejszych do rozpoznania roślin, nawet zimową porą. Jej charakterystyczne kuliste koszyczki są chronione przez okrywę z haczykowatych łusek. To ich budowa i przyczepność stały się inspiracją do stworzenia zapięcia znanego pod nazwą rzep. Branża odzieżowa i obuwnicza nieustannie korzystają z tego wynalazku.

Co jeszcze może dać nam łopian? Ano wiele w dziedzinie pielęgnacji i upiększania. Korzeń łopianu większego (radix bardanae) zbieramy ­z roś­lin jednorocznych, bardzo późną jesienią lub bardzo wczesną wios­ną, przed kwitnieniem. Jak już sobie korzeń wykopiemy, oczyściwszy go, przecinamy wzdłuż i zanurzamy we wrzątku przed samym suszeniem, by zachować jak najwięcej cennych substancji. Na ogół suszymy, ale możemy też użyć świeżego korzenia lub soku z niego. Taki sok działa żółciopędnie, napotnie i moczopędnie.

Z suszonego przygotować możemy olej. Zwilżamy podrobiony korzeń odrobiną wódki lub spirytusu i zalewamy ciepłym tłuszczem (może to być olej winogronowy, ryżowy albo oliwa z wytłoczyn) w proporcji 1:3. Po trzech tygodniach zlewamy i mamy olej łopianowy.

Pamiętajmy, że jest on przeznaczony tylko do użytku zewnętrznego. Wcierany w skórę głowy zwalczy łupież, a może i odstraszy łysienie. Posmarujmy skórę suchą i wrażliwą, w dojrzałym wieku, a spłyci nieco zmarszczki. Zróbmy też z suszu tinkturę oraz ocet na łopianie i stosujmy do toników, szamponów, mydeł i kremów.

Odwar przyrządzamy z trzech łyżek suszonego łopianu na dwie szklanki wody. Popijany 2–3 razy dziennie dobrze robi przy cukrzycy, łuszczycy, spadku odporności i zatruciu. Tyle i aż tyle.

Plantago lanceolata, czyli babka nasza kochana

Babek mamy wiele: zwyczajne, jajowate, piaskowe, płesznikowate. Ja skupię się na jednej, lancetowatej, czyli wąskolistnej (choć zwyczajna ma te same właściwości lecznicze).

Babka lancetowata znana jest również jako języczek gęsi, barankowy lub polny albo kopiczka. Występuje na łąkach, pastwiskach, w ogrodach warzywnych.

Ta jakże pospolita i wszędobylska roślina jest jednocześnie wszechstronnie działającą uzdrowicielką. Leczono nią kiedyś przewlekle chorych, astmatyków i cierpiących na inne przypadłości układu oddechowego. Pomoże w nieżytach jelit i stanach zapalnych przewodu pokarmowego, gruźlicy oraz anemii, stanach zapalnych spojówek i powiek.

Grecy i Rzymianie mieli ją za panaceum i leczyli nią nawet czerwonkę.

Liście goją rany, wrzody, a także pomagają na wszelkie ukąszenia. Cenne są też dolne części rośliny – zbierajmy zatem nietrudne do pozyskania, gdyż dość płytko położone korzonki babki.

Z kłączy z korzeniami możemy przygotować odwar – trzy łyżki suszu zalewamy dwiema szklankami wody, gotujemy 5 minut, pijemy po ostudzeniu. Krtań, gardło i cały układ pokarmowy będą nam wdzięczne. Do stosowania zewnętrznego polecany w przypadku suchej, spękanej skóry, np. w formie okładów.

Saponaria officinalis, czyli mydlnica lekarska

Lubię, kiedy – jak to ostatnio przyuważyłam w Górach Świętokrzyskich – mydlnica gości po królewsku w ogródkach kwiatowych. Nie tylko w rowach, na miedzach czy nieużytkach, ale właśnie w ogrodach wśród innych kwiatowych piękności. Gdzie nikt nie traktuje jej jak chwastu czy polnego kwiatka, lecz z należytym szacunkiem. Bo mydlnica, proszę państwa, to zasługująca na uwagę dama – jeśli nie pierwsza, to na pewno z pierwszej dziesiątki.

Przedstawiam ją tutaj z racji korzenia, chociaż nie tylko tym się wyróżnia. Słynie ze swojej – jeśli tak można powiedzieć – saponinowatości, czyli z wysokiej zawartości saponin, co to pienią, piorą i ogólnie dla skóry są wspaniałe.

Zbiór korzeni najlepiej przeprowadzić w październiku lub listopadzie oraz w marcu, a ziela – między czerwcem a sierpniem.

W celach leczniczych zbiera się kłącza wraz z korzeniami z roślin dwu-, trzyletnich. Po oczyszczeniu i oddzieleniu od części nadziemnych suszymy je na słońcu lub w suszarni w temperaturze maksymalnie 70°C. Taki surowiec zawiera do 5% saponin i 30% cukrów. Korzenie nadają się na syropy i krople wykrztuśne, ale wykazują też działanie moczopędne i napotne. Na dużą skalę używa się ich do produkcji pasty do zębów, mydeł, proszków do prania. Macerat pieni się silnie szczególnie po dodaniu wodorowęglanu sodu. Wyizolowane saponiny stosuje się w przemyśle, ziele również tak działa, tylko słabiej.

Symphytum officinale, czyli żywokost miłościwie nam panujący

To roślina wieloletnia, zwana także żywym gnatem lub kosztywałem, która wytwarza pod ziemią czarny, mocno rozgałęziony korzeń palowy oraz prostą, grubą, czasem obłą, a czasem kanciastą łodygę z wieloma odgałęzieniami. Korzeń żywokostu, czyli Symphyti radix lub Consolidae radix, zalecany jest przy złamaniach kości. Ta druga nazwa została mu nadana w średniowieczu przez św. Hildegardę. Consolidae pochodzi od łacińskiego consolidare – łączyć, wzmacniać. Przyśpiesza gojenie ran, zwichnięć i naciągnięć, chroni

przy tym tkanki przed nieprawidłowym zabliźnieniem. Powoduje szybsze wytwarzanie kostniny, a także działa przeciwzapalnie.

Najlepiej mieć taki żywokost pod ręką, w ogródku albo oznaczonym miejscu (lubi wilgotne lokalizacje), i wykopać go łopatą na jesieni lub bardzo wczesną wiosną. Po szybkim przepłukaniu wodą należy usunąć nadziemne części. Poodcinać pojedyncze zdrowe, niezbutwiałe korzenie i ususzyć. Dobry surowiec powinien być twardy, niemal czarny, po przełamaniu jasnawy – jeśli coś pójdzie nie tak podczas suszenia, może stracić barwę i po przełamaniu robić się brunatny.

Wyciąg z korzenia jest doskonałym składnikiem maści, past, zasypek na rany, odmrożenia, owrzodzenia, odleżyny. Zmiękcza skórę. Ze względu na zawartość alkaloi­dów pirolizydynowych przestano stosować żywokost wewnętrznie, gdyż może uszkadzać wątrobę.

Z żywokostu da się przyrządzić mazidło lub papkę do wcierania. Bazą może być gliceryna albo olej, np. kokosowy, gdyż tężeje w niższej temperaturze i staje się dobrym smarowidłem.

Jeżeli po tej lekturze chcecie biec i kopać w zamarzniętej ziemi,­ to­ ­dobry znak, ale upewnijcie się, czy wiecie, do czego się dokopiecie. Jeśli nie macie szpadla pod ręką i wokół was więcej betonu niż ­naturalnego podłoża, to na dobry początek spróbujcie nauczyć się rozpoznawać wyżej opisane roś­liny­ i podczas spacerów zapamiętujcie, gdzie rosną.

Czytaj również:

Teraz berberys! Teraz berberys!
i
Berberys, zdjęcie: hedera.baltica / Flickr (CC BY-SA 2.0)
Promienne zdrowie

Teraz berberys!

Dominika Bok

Zimą jest wszędzie. Czerwienieje w krajobrazie miast i wiejskich ogródków. Spotkamy go także na przedmieściach, gdzie tworzy doborowe oddziały dzielnych żywopłotów stojących na straży sąsiadujących posesji. Karminowa czerwień owoców pozwala zauważyć go z dużej odległości, wygłodniałe ptaki zapewne są mu wdzięczne za to ubarwienie. A za co my możemy być mu wdzięczni? Właściwie za wszystko, gdyż surowcem zielarskim jest niemal każda część Berberis vulgaris.­ ­Zatem po kolei.

Fructus, czyli owoc

Zima to dobry czas na zbiór berberysowych owoców. Zawierają one kwasy organiczne (w tym głównie jabłkowy i cytrynowy), pektyny, cukry oraz kwas askorbowy, czyli witaminę C (w dużym stężeniu), poza tym witaminę E, karoten, karotenoidy i sole mineralne. Czegoż chcieć więcej od takiego małego owocka? No, można by sobie zażyczyć, by dał się łatwiej zbierać. Na gęsto rozmieszczonych i pełnych kolców gałązkach trudno to zrobić, unikając przy tym ukłucia. Dodatkowym utrudnieniem jest konieczność zbierania niewielkich jagód pojedynczo, co wymaga cierpliwości i uważnoś­ci. Ale wysiłek zostanie nagrodzony, gdy przygotujemy sobie z owoców dobroczynne preparaty na skórę i nie tylko. Można z nich zrobić właściwie wszystko – zarówno sok czy dżem, jak i nalewkę.

Czytaj dalej