Sugerowana muzyka w tle: Thomas Köner – Nuuk
Dla niektórych spacer i zima to rzeczy, które się wykluczają. Na samą myśl, że z własnej nieprzymuszonej woli mieliby wystawić nos za drzwi, doznają skurczu mięśni przywłosowych („gęsiej skórki”). Doprecyzujmy, o jaką zimę chodzi, bo w ciągu ostatnich lat o tej porze roku częściej mieliśmy temperaturę na plusie niż na spodziewanym minusie. Na naszych oczach Królowa Śniegu zaczęła przechodzić niekorzystną metamorfozę.
Przyjmijmy opcję optymistyczną (nie dla wiecznych zmarzluchów, ale dla klimatu), że ta „prawdziwa” zima – siarczysta, mroźna, taka, że palce drętwieją, policzki szczypią, para z ust bucha, a pod butami rytmicznie śnieg grucha, czyli taka jak z obrazka – jednak się pojawi. Wtedy biegiem na dwór (lub, jeśli kto woli, na pole).
Spacerujmy!
Nie tylko dla hartu i kondycji. Namawiam szczególnie na spacer dźwiękowy, gdziekolwiek, bez wymówek – w mieście, w parku, w lesie, wokół domu, o każdej porze dnia i nocy. Tego typu przechadzka różni się od tradycyjnej tym, że szczególną uwagę należy skierować na foniczne aspekty wędrówki. Celem wcale nie jest przedostanie się z jednego do drugiego punktu, pokonanie dystansu, tylko wystawienie uszu na każdy otaczający dźwięk, a co za tym idzie – poszerzenie świadomości słuchowej. Po kilku takich treningach uważne słuchanie może stać się elementem codziennej rutyny. Zaczniemy dostrzegać, że niektóre cechy środowiska przekładają się na określone warunki akustyczne. I to pięknie uwypukla się właśnie zimą, gdy pod warstwą śniegu nieruchomieje świat i nagle robi się tak jakby ciszej…
Dźwięki zamarzają
Owszem, tę ciszę na zewnątrz można tłumaczyć faktem, że ludzie bezkarnie leżą pod kocem i pochłaniają seriale. Ulice wyludniają się, ptaki oszczędzają struny głosowe na zwiastowanie wiosny, drzwi i okna mieszkań zdają egzaminy z energooszczędności. Ale za tą ciszą kryje się również nauka. Otóż warstwa puszystego śniegu zachowuje się trochę jak ekran akustyczny – porowata biała pokrywa pochłania odgłosy. Tę ciszę łatwo rozdeptać, stąpając po delikatnym puchu. Śnieg zasłużył sobie chyba na najładniejszą i najbardziej umuzykalnioną onomatopeję w języku polskim. Charakterystyczne skrzypienie to nic innego jak rozłamywanie i rozdzielanie połączeń między drobnymi kryształkami lodu pod kompresją bezlitosnych podeszew. Częstotliwości dźwięków zależą od temperatury i podobno wprawieni spacerowicze potrafią słuchowo określić, ile kresek poniżej zera wskazuje termometr. Im zimniejszy śnieg, tym głośniej skrzypi. Jednocześnie, jak wskazują badania National Snow and Ice Data Center, niewiele potrzeba, by tłumiąca powierzchnia zmieniła się w nośnik dźwięku. Wystarczy, że śnieg się roztopi, po czym przy ponownym spadku temperatury zamarznie, tworząc gładką, twardą taflę, która idealnie odbija fale dźwiękowe.
Ach, puchu marny!
Jak źle będzie to o nas świadczyć, jeśli zamarznięta cisza i skrzypienie pod butem trafią do repozytorium dźwięków zagrożonych wyginięciem. Bo o ile do niedawna archiwizowano głównie odgłosy towarzyszące szybko rozwijającym się technologiom, o tyle coraz częściej w zbiorach pojawiają się dźwięki natury. Myśl, że przyszłe pokolenia będą znały brzmienie śniegu jedynie z nagrań, wywołuje u mnie mocne skurcze mięśni przywłosowych.