Grażyna Pstrokońska-Nawratil – kompozytorka, która opowiada muzyką o naturze. A inspirują ją podróże: Islandia, lasy deszczowe, Japonia…
Z Grażyną Pstrokońską-Nawratil spotykam się w jej domu na wrocławskim Oporowie. Dzień jest deszczowy. Tylko dlatego nie rozmawiamy w ogrodzie, który jest dla niej dumą i azylem. Oprowadza mnie po nim wraz z mężem Wiktorem przez okno: są kwiaty, jest altana. Orzech pośrodku – niezdrowy, ale w jego głębokim cieniu można usiąść w upały. Dużo drzew owocowych – czereśnie, śliwki, jabłonie. Od frontu sosna i tuja.
Jan Pelczar: Jak dla kompozytora brzmi las?
Grażyna Pstrokońska-Nawratil: Szumi, trzeszczy, hałasuje. Pękają drzewa. W skupieniu można posłuchać, jak woda kursuje, np. w brzozach. Las ma piętra: poszycie, krzewy, drzewka, drzewa. Coraz starsze, liściaste, iglaste. Każde brzmi inaczej. W Przemiłowie, gdzie mamy kawałek ziemi na zboczu góry, rośnie osika. Jej listki emitują perkusyjny efekt.
Drzewa różnią się brzmieniem?
Proszę popatrzeć na liść dębu i na liść klonu, na gałązkę sosny. Wszystko jest inne – forma, struktura. Gdy się doda dynamiczny ruch, wiatr, każde z nich różnie zabrzmi. Liście inaczej brzmią, jak są zielone, a inaczej podeschłe, jesienne. Wystarczy się wsłuchać.
Które mają większy urok?
Uwielbiam brzozy, dodają sił. Lubię się do nich przytulać. Właśnie wycięli we Wrocławiu na „Górce Miłości” moje ukochane brzozy, które wysychały. To boli.
Wycinka też może stać się inspiracją.
Byłam zafascynowana lasami tropikalnymi. W jednym z filmów o puszczy amazońskiej zobaczyłam drastyczną scenę – 400-letnie drzewo, wystające ponad las jak mamut, zostaje w kilka minut zgładzone piłą łańcuchową. W agonii pada, podrywa się, odbija o niższe drzewa. To zabrzmiało tak, że wiedziałam: muszę to zapisać, wystawić drzewu muzyczny pomnik. Tak powstały Lasy deszczowe na flety i orkiestrę.
Ile wieków zajęło, by kompozytorzy nauczyli się naśladować to