Stoicka radość ze sportu Stoicka radość ze sportu
Złap oddech

Stoicka radość ze sportu

Piotr Stankiewicz
Czyta się 3 minuty

Mistrzostwa świata w Rosji dobiegły końca – szczęśliwie dla jednych, mniej szczęśliwie dla innych, o naszych nie wspominając. Wiadomo, czym jest mundial: ponadprzeciętną oglądalnością w czasie finału, pustkami na polskich ulicach w czasie nieszczęsnego meczu z Senegalem. Z perspektywy stoika natomiast wygląda to tak, że w czasie mundialu istnieje znaczne prawdopodobieństwo, iż stoik dostanie pytanie, czy ogląda mecze, czy to stoickie, czy przypadkiem nie powinien bojkotować i tak dalej. Są to pytania, których stoik musi wysłuchiwać ze stoickim spokojem.

Może też jednak przejść do kontrataku. Na przykład odbić piłeczkę: owszem, oglądanie sportu zawodowego – i nadmierne emocjonowanie się nim – budzi wątpliwości (nie tylko stoickie zresztą, ale w ogóle ogólnoetyczne). Linia stoickiego ataku pójdzie po linii frontu amatorskiego, tego, który mogę uprawiać ja, ty, każdy z nas. I tutaj w pole przeciwnika możemy wejść całkiem głęboko.

Starożytni stoicy uwielbiali – nie przypadkiem przecież – metafory sportowe. Pisali o zapaśnikach w Olimpii, o podnoszeniu ciężarów, o ćwiczeniu wytrzymałości i zręczności ciała. Widzieli w fizyczności odbicie swojej filozofii, jest przecież mnóstwo punktów stycznych między praktyką ciała a praktyką ducha. Rozczarujesz się jednak, Czytelniku, jeżeli liczysz w tym miejscu na porcję banałów o zdrowym duchu w ciele i w ogóle, że trzeba ćwiczyć wytrwale i często. To oczywiście jest wszystko prawda, ale są też dwie rzeczy subtelniejsze.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Przede wszystkim – tak w stoicyzmie, jak i w sporcie amatorskim – chodzi nie o czcze przechwałki czy puste odhaczanie treningów, ale o wejście w pewien tryb życia, o stałe utrzymywanie się w aktywności. W stoicyzmie nie chodzi o skuteczność na jednym wąskim polu czy przy jednej spektakularnej akcji. Podejście jest całościowe: całe nasze życie ma być czymś udanym, dobrym i pięknym. I taki jest przecież cel sportu amatorskiego: nie chodzi o jeden rozpaczliwy zryw, żeby przebiec ten maraton i umrzeć. Chodzi o ogólną poprawę: zdrowia, kondycji, psychiki. Tutaj stoicyzm i sport amatorski idą pod rękę. Praktyka i doświadczenie w jednym bardzo ułatwią zajęcie się drugim.

Po drugie, w sporcie zawodowym parcie na zwycięstwo i wynik są solą wszystkiego, a jeśli nie solą, to nieuniknioną konsekwencją. W sporcie amatorskim już niekoniecznie. Tutaj wszystko jest bliższe życia i bliższe codziennej praktyki. Nie oszukujemy się, że robimy to dla złotych medali. Wiemy, widzimy i czujemy, że rywalizacja jest dodatkiem, czymś arbitralnym. I w ogóle, że arbitralne są wszelkie zawody, wszelkie porównywanie się. Amator nie ma przecież szans na zwycięstwo na wielkiej imprezie (nawet powiatowej), ale nie przeszkadza mu to. To właśnie w sporcie amatorskim spełnia się idea de Coubertina – liczy się udział, a nie zwycięstwo. Stoicy przyklaskują. Bo starać się mieć dobry udział jest rzeczą od nas zależną. Natomiast zwycięstwo – już nie.

Czytaj również:

Ścięgno Bolta Ścięgno Bolta
i
na zdjęciu: Usain Bolt/ Creative Commons
Promienne zdrowie

Ścięgno Bolta

Piotr Stankiewicz

Usain Bolt, ośmiokrotny mistrz olimpijski i jedenastokrotny mistrz świata, nie dobiegł do mety w ostatnim wyścigu w swojej karierze. Po zaledwie 30 metrach ostatniej zmiany sztafety 4 x 100 na mistrzostwach w Londynie Bolt zaczął kuleć, po czym padł na bieżnię. Kontuzja. I co stoicy na to powiedzą?

To jest smutna ilustracja jednego z największych paradoksów: jak mało rzeczy na tym świecie od nas zależy. Możemy trenować, możemy się starać, możemy robić wszystko… po czym wystarczy jedno naderwane włókienko w mięśniu, żeby ośmieszyć wszystkie nasze zamiary. Rzeczy niezależne są poza nami i ponad nami – niepoliczalne, święte i nienaruszalne. Nie ma z nimi dyskusji. W starciu z tym, co od nas nie zależy, nie możemy nic. Z góry i na zawsze jesteśmy na pozycji słabszej. Za mocno powiedziane? To wyjaśnijcie Boltowi, że mimo wszystko mógł „zacisnąć zęby” i „dobiec do końca”. Nie mógł.

Czytaj dalej