Tęcze równoległe
i
rysunek: Marek Raczkowski
Żywioły

Tęcze równoległe

Szymon Drobniak
Czyta się 9 minut

Ptaki stroszą pióra mieniące się nadfioletem, jaszczurki lgną do rozjarzonych podczerwienią kamieni. Świat barwny zwierząt wykracza daleko poza dostępne człowiekowi spektrum.

Wszechświat pławi się w fotonach. Jest jak pękata, lśniąca wiśnia zanurzona w słodkim likierze – ocieka promieniowaniem, strzela na wszystkie strony okruchami świat­ła. Światła najdzikszego: kosmiczne obiekty, potwory ulepione z superciężkich materii, plujące na wszystkie strony każdym możliwym promienistym smakiem. Leżę pod tym kosmosem, na twardej drodze zapomnianej przez koła samochodów. Pobliska Puszcza Białowieska oddycha nocą, do ziemi dociska mnie kopuła ciepłego lipcowego powietrza. I wchłaniam wszechświat oczami, przez dwie łapczywie rozkurczone dziurki wykłute w tęczówkach.

Trudno się nim nie zachwycić. Nawet mimo tego, że moje oczy wpuszczają do swojego światłoczułego wnętrza tylko oszczędne porcje fotonów – o wiele za mało, by zobaczyć na niebie rozjarzone pukle mgławic i trupio blade wiry antycznych galaktyk. To trochę zabawne, że mówimy o takim spoglądaniu jako o patrzeniu „gołym okiem”. Moje oko jest gołe, o tak, golusieńkie pod parasolem kosmosu w swojej galaretowatej pękatości, miękkie i bezbronne, a wokół niego kręci się cała moja zmysłowa mapa. I napawam się tym widzeniem, wsysam fotonowy koktajl – nawet jeśli to raptem marne echo tego, czym tak naprawdę świeci świat.

Widzisz

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Na srebrnej błonie
i
zdjęcie: Immo Wegmann/Unsplash
Doznania

Na srebrnej błonie

Szymon Drobniak

Nauka, magia i technika, czyli pochwała analogowej fotografii.

To ironia losu, że tak bezemocjonalnie myślimy dziś o fotografii, która przecież kiedyś miała zamykać dusze ludzi w znieruchomiałych obrazach. Tak mocno ufamy nauce stojącej za każdym zdjęciem – a może po prostu już tyle czasu upłynęło od schwytania pierwszej twarzy w kadrze zdjęcia – że mniej troszczymy się o naciśnięcie spustu migawki niż o przekręcenie włącznika na zmywarce do naczyń. Chyba nawet nabożniejszą czcią obdarzamy mokry tumult w trzewiach owej zmywarki niż to, co wstrzyknięte do wnętrza aparatu fotony robią na jego cyfrowej matrycy.

Czytaj dalej