Tezy ascezy Tezy ascezy
i
ilustracja: Mieczysław Wasilewski
Promienne zdrowie

Tezy ascezy

Tomasz Wiśniewski
Czyta się 17 minut

Można głodować, żeby cierpieć lub przestać cierpieć; umartwiać się, aby uniknąć duchów albo nawiązać z nimi kontakt. Okazuje się, że wstrzemięźliwość działa na wszystko, czego tylko człowiek zapragnie.

Słowo „asceza” wywodzi się z greckiego askesis oznaczającego „ćwiczenie”, „trening”. U Homera pojawiło się w odniesieniu do sztuki lub rzemiosła; u Platona – do ćwiczeń gimnastycznych. Staro­grecki atleta oddawał się askesis, by osiąg­nąć fizyczną sprawność. Różne nurty filozoficzne i religijne doprowadziły do modyfikacji znaczenia tego terminu, tak że zaczął dotyczyć treningu duchowego: doskonalenia intelektu czy duszy przez praktykowanie cnoty.

Badania porównawcze dowodzą, że pewne praktyki ascetyczne występują w większości znanych tradycji religijnych. Choć asceci stawiają sobie rozmai­te cele, często sięgają po te same środki: wydaje się, że spektrum możliwych praktyk ukierunkowanych na osiągnięcie świętości jest ograniczone. Najczęściej są to głodówki, powściągliwość seksualna, ubóstwo oraz wystawianie się na wszelkie próby, tak fizyczne (od utrzymywania się w określonej pozycji w praktykach jogicznych po biczowanie), jak i psychiczne (od medytacji przez nieustanne powtarzanie imienia Boga w umyśle po – przypadek mnichów buddyjskich – kontemplowanie „obrzydliwości jedzenia” czy przebywanie na cmentarzu i obserwowanie zwłok). Motywacje praktyków są jednak skomplikowane i nieskończenie zróżnicowane.

Inicjacje i szamanizm

Zważywszy na to, że nie powinno się stawiać znaku równości między współczes­nymi religiami „pierwotnymi” a prehistorycznymi, można jedynie mgliście spekulować na temat początków ascezy. Z perspektywy antropologicznej uważa się, że praktyka ta wyrasta z przestrzegania zakazów tabuicznych oraz chęci oczyszczenia. To jednak spore uproszczenie. Niekiedy w ascezie celowo sięga się właśnie po łamanie tabu i dokonuje transgresji: indyjski pustelnik żyje „jak pies” czy „jak krowa”, żywiąc się odpadkami, przebywa w miejscach nieczystych i bulwersuje obserwatorów. Ascetyzm prowadzi skomplikowaną grę z normami kulturowymi. Praktycy mogą być łysi albo przeciwnie – zarośnięci. Mogą ubierać się schludnie lub jak żebracy bądź w ogóle zrezygnować z odzieży.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

W religiach plemiennych często spotykamy takie praktyki, jak okresowy post, odosobnienie czy abstynencja seksualna, których celem jest osiągnięcie pewnych korzyści religijnych. Motywacją bywa często unikanie wpływu szkodliwych demonów. Przykładowo, gdy przyjmuje się, że demon choroby może wejść do ciała przez usta razem z pokarmem, powstrzymanie się od jedzenia będzie rodzajem profilaktyki magiczno-medycznej, przeciwdziałaniem możliwemu atakowi złośliwych istot. Przygotowując się do małżeństwa czy rytuałów inicjacyjnych, członkowie społeczności dbają też o to, by na różne sposoby zachować czystość rytualną (w podobny sposób, w jaki katolik przystępuje do komunii dopiero po spowiedzi, oczyszczony z grzechów).

W kontekście ascezy szczególną uwagę zwracają praktyki inicjacyjne, choćby te rejestrowane wśród rdzennej ludności amerykańskiej. Młodzi mężczyźni z ludów siouańskich żyjących w Ameryce Północnej oczyszczali się przez kąpiel parową i trzydniowy post. Unikali kontaktu z innymi, zwłaszcza z kobietami, ewentualnie umartwiali się – wszystko po to, by uzyskać wizję ducha opiekuńczego, mającego pojawić się we śnie pod postacią zwierzęcą. Łatwo dostrzec w tym podobieństwo do praktyk znanych z chrześcijaństwa czy religii indyjskich. Istnieje jednak zasadnicza różnica: tego rodzaju działania w religiach „pierwotnych” raczej nie są dobrowolne. Młodzi mężczyźni z ludów północnoamerykańskich po prostu muszą przejść inicjację, aby stać się pełnoprawnymi członkami społeczności.

Pod tym względem interesująca jest także postać szamana, np. „modelowego” szamana syberyjskiego. Jego również obowiązuje dyscyplina, w tym restrykcje dietetyczne. Ma on silne ciało i wytrenowaną umiejętność maksymalnej koncentracji, potrafi czuwać mimo zmęczenia, a jego życie seksualne podlega ograniczeniom. Takie przygotowanie ma ułatwić mu wejś­cie w trans czy, ściślej mówiąc, nawiązanie kontaktu ze światem duchów.

W książkowej opowieści o Helenie Valero, porwanej jako dziecko przez Indian Yanoama i żyjącej z nimi w lasach amazońskich przez ponad 20 lat, znajduje się dokładny opis przebiegu tradycyjnej edukacji czarownika. Młody człowiek nie mógł zbliżać się do kobiet, nawet do swojej matki. Zakazane były kąpiele i dotykanie stopą ziemi. W trakcie nauki właściwie nie mógł nic jeść, a już na pewno musiał wykluczyć mięso (ewentualnie spożywał trochę miodu), natomiast wciągał nosem duże ilości proszku oszałamiającego. Wszystko to doprowadzało do tak dużego osłabienia, że chłopiec jedynie leżał na hamaku: nie potrafił ustać na nogach, a w pewnym momencie nie miał już nawet siły mówić. Starsi szamani pozostawali jednak nieczuli na lamenty jego matki: byli pewni, że jeśli przerwie naukę, duchy odwrócą się od niego na zawsze i nie osiągnie mocy ich przywoływania – kluczowej dla swojego powołania.

W kontekście szamanizmu należy podkreślić dwa wątki. Po pierwsze, osiąganie stanów i umiejętności „nadnaturalnych” jest tu postrzegane jako efekt stosowania praktyk ascetycznych. Po drugie, tego rodzaju dyscyplina dotyczy raczej „elit religijnych”, a nie całego społeczeństwa. Wciąż można się jednak zastanawiać, na ile zachowanie szamana jest dobrowolne. Niekiedy bowiem nie wybiera on swojej drogi, ale jawi mu się ona jako „przeznaczenie”. W pewnych odmianach szamanizmu, gdy ktoś odmawia zaakceptowania swojego losu, nękają go duchy, które zsyłają „chorobę szamańską” tak długo, aż się zgodzi albo umrze.

Post po królewsku

Niektórzy uważają, że ascetyzm w sensie ścisłym wykształcił się dopiero w bardziej złożonych systemach religijnych. Cechuje je bowiem nie tylko rezygnacja z pewnych rozkoszy i przyjemności obecnych w świecie, lecz także idea odrzucenia tego, co ziemskie – ten wątek spotykamy w niektórych nurtach chrześcijaństwa czy powedyjskich religiach indyjskich, a nie ma go w religiach „pierwotnych” obejmujących wizję życia w symbiotycznej więzi ze światem i naturą.

Możliwe, że aby ascetyzm mógł się w pełni ukształtować, konieczny był rozwój filozofii i teologii oparty na piś­mie oraz kumulacji wiedzy, którą ono umożliwiło. Istnieje hipoteza głosząca, że ruch ten jest wynikiem oporu wobec zbyt abstrakcyjnego i doktrynalnego nauczania religijnego: to objaw pragnienia wiedzy opartej na doświadczeniu, choćby najbardziej drastycznym. Z drugiej strony widać właśnie, że aby do takiej ascezy doszło, potrzebny jest pewien rozbudowany kontekst teologiczny. Przykładowo, spotykane w gnostycyzmie, chrześcijaństwie czy dźinizmie praktyki opierają się w dużym stopniu na filozoficznie opracowanej, ostrej opozycji ciała i duszy, która w religiach „pierwotnych” też raczej nie występuje.

Dodajmy przy okazji, że badacze i badaczki opisywali interesujące zjawisko nazywane w literaturze „ascezą królewską”. Wierzono, że od zachowania władcy zależy nie tylko życie polityczne, lecz także trwanie świata (np. postępowanie faraona ma wpływ na bieg gwiazd i to, czy wyleje Nil), stąd wynikała konieczność zachowania przez panującego restrykcyjnych przepisów, od których odchylenie groziło katastrofą. Królowie asyryjscy rytualnie golili głowy i pościli. W Babilonii monarcha przestrzegał określonej diety, był też publicznie policzkowany przez kapłana. Japoński mikado, ubóstwiony cesarz, musiał przesiadywać wiele godzin bez ruchu (nie mógł poruszać nawet oczami). W rzeczywistości jednak asceza królewska jest również rodzajem ascezy religijnej – wiązała się z faktem, że władcy pełnili funkcje sakralne – przy czym nie dotyczyła jednostki, ale całego społeczeństwa lub wręcz kosmosu.

Na Zachodzie

Praktyki ascetyczne pojawiły się w dwóch najistotniejszych dla historii zachodniej duchowości nurtach: w religii helleńskiej i hellenistycznej oraz w judaizmie.

Starożytni Grecy dbali o czystość rytualną przed udziałem w misteriach: osiągano ją przez post, milczenie, odosobnienie i unikanie aktywności seksualnej (z tego powodu często czynności rytualne powierzano dzieciom, starcom lub dziewicom). Można też zauważyć wśród Greków pewne formy ascezy z wyboru. Epimenides, pouczony w tej sprawie przez nimfy, spożywał jedynie produkty pochodzenia roślinnego. Ponoć Heraklit żywił się trawą i listowiem. Pitagoras jadł wyłącznie chleb, miód i wosk pszczeli. W samej szkole pitagorejskiej zalecano wstrzemięźliwość seksualną – jak podaje Diogenes Laertios w Żywotach i poglądach słynnych filozofów na pytanie, kiedy najlepiej uprawiać miłość, filozof miał odpowiedzieć: „Tylko wtedy, gdy chcesz się osłabić”. Biczowanie się występowało w kultach ekstatycznych, podobno praktykowały je bachantki.

Pełnowymiarowy ascetyzm był już obecny wśród neopitagorejczyków i neoplatoników – tam, gdzie wykształciła się uczona, mitologiczna, radykalna opozycja między tym, co cielesne i duchowe. Gdy ciało zaczęto postrzegać jako „więzienie duszy”, logicznym wnioskiem stało się unikanie wszelkich uciech ciała. Plotyn powstrzymywał się od współżycia, jedzenia mięsa i gardził rzeczami ziemskimi – nawet kiedy chorował, nie chodził do lekarza. W swoim przekonaniu, rozwijając umiejętność dostrzegania nad­zmysłowego piękna, nie tylko odnajdował ślady boskości w świecie, lecz także sam upodabniał się do boga.

Nie sposób precyzyjnie ustalić, kiedy dokładnie zrodziły się pierwsze ruchy ascetyczne w judaizmie. Pojawiający się w Starym Testamencie zakaz samookaleczania (Kpł 19,28) sugerowałby, że poprzedzało go występowanie takich praktyk. Na górze Synaj Mojżesz pościł przez 40 dni – prawdopodobnie bez postu jego doniosłe objawienie byłoby niemożliwe. Biblia zawiera wiele przykładów zwyczajów ascetycznych: gdy prorok Eliasz z boskiej inspiracji żył samotnie przy potoku Kerit, Bóg kazał krukom go żywić (1 Krl 17,1–7) – kolejny przykład „nadnaturalnych” zjawisk towarzyszących ascezie. W późniejszym judaizmie odwoływano się już do bardziej zaawansowanych form wyrzeczenia: esseńczycy zrezygnowali z własności prywatnej, a Jan Chrzciciel nosił włosiennicę oraz żywił się jedynie szarańczą i miodem.

Chrześcijaństwo, często postrzegane jako twórcze spotkanie grecko-rzymskiego „pogaństwa” z judaizmem, zawiera oryginalne elementy mitologiczne i teologiczne warunkujące ascezę. Chrystus umarł na krzyżu – fakt ten nie jest bez znaczenia dla kierunku rozwoju opartej na tej religii duchowości. W perspektywie chrześ­cijańskiej samo cierpienie zaczęło mieć dużą wartość, jak w przypadku słynnych męczenników z pierwszych stuleci, których szybko otoczono kultem. Niejednokrotnie w dziejach wyznawcy Chrystusa próbowali naśladować jego mękę poprzez umartwienie, tak aby doszło do mistycznej unii z cierpiącym Bogiem. Zauważmy też, że samo Wcielenie – idea kluczowa dla chrześcijańskiej teologii – jest przykładem swego rodzaju bos­kiej ascezy: nieskończony Bóg wyrzekł się swojej postaci, stając się skończonym człowiekiem. Kenoza, owo samoponiżenie, to teologiczne uzasadnienie wszelkiego dobrowolnego samoograniczenia. Jeszcze jeden istotny argument za praktykowaniem chrześcijańskiej powściągliwości tkwił w Pawłowej idei odrzucenia tego, co ziemskie, na rzecz królestwa Bożego.

Z różnych zakątków chrześcijańskiego świata znamy przykłady religijnej ekstrawagancji inspirowanej Ewangelią. Od pierwszych mnichów egipskich, ojców pustyni, przez stylitów spędzających życie na słupach, po mnichów irlandzkich chodzących w zwierzęcych skórach i mieszkających na drzewach czy prawosławnych jurodiwych przesiadujących na schodach cerkwi lub wylegujących się w mrowiskach. W nowszych czasach, po upadku zachodniego monastycyzmu, chrześcijańska asceza jest na pewno rzadziej spotykana, ale praktyki umartwiania się raz po raz wracają. Jeśli ktoś chce kupić kolczaste bransolety, robione na wymiar „koszule pokutne” czy odpowiednie „batożki”, tak by wymazać grzechy albo zapanować nad pożądaniem, bez trudu odnajdzie odpowiednie sklepy internetowe, również w Polsce.

Na Wschodzie

Najstarsze teksty wedyjskie wspominają o intrygującej kategorii ludzi nazywanych keśin: żyli poza społeczeństwem, opisywano ich jako „długowłosych”, „odzianych w wiatr”, „milczących”. Ponadto pili z tego samego pucharu co bóg Rudra, a płyny, które spożywali, dla innych były trucizną, co otwiera badaczom pole do spekulacji dotyczących możliwości przyjmowania substancji halucynogennych. Przypisywano im umiejętność wychodzenia poza własne ciało i doświadczania ekstazy (tym samym Ryg­weda zawiera pierwszy znany ludzkości opis ekstazy religijnej), a także czytania w myślach innych. Wedyjski keśin ściś­le przypomina późniejszych indyjskich ascetów i joginów, co pozwala stwierdzić, że mamy tu do czynienia z bardzo starą tradycją liczącą aż kilka tysięcy lat.

Braminizm też inspirował do ascezy. Sami bogowie stosowali ćwiczenia ascetyczne, w literaturze indyjskiej zwane tapas: w kosmologii braminizmu również świat powstał w rezultacie tapasu Pradźapatiego. Kapłani czuwali przy świętych ogniach, oddawali się ćwiczeniom oddechowym i postowi. W hinduizmie stosuje się podział życia na etapy, z których istotne dla naszego tematu są dwa ostatnie. Wanaprastha to etap polegający na wycofaniu się na starość z życia społecznego i wędrowaniu do świętych miejsc bądź pustelni; następujący po nim etap sannjasa wiąże się z zaprzestaniem podróżowania, wyrzeczeniem się wszelkich dóbr. Sannjasin, czyli wyrzeczeniec, pragnący wyrwać się z koła życia i śmierci, poskramia pragnienia, ćwiczy cnotę i niejako składa ofiarę z samego siebie. W pewnym fascynującym rytuale, siedząc przy ogniu, odprawia swój własny pogrzeb, podczas którego grzebie swoje dawne życie.

Sama etymologia słowa „joga” zdradza ascetyczne ambicje: odwołuje się do sankryckiego rdzenia yuj oznaczającego „ujarzmiać”, „kontrolować”. Istnieje bogata indyjska literatura starożytna opisująca różne praktyki oddechowe, metody osiągania koncentracji, wizji, techniki polegające na powtarzaniu mantr czy wizualizowaniu rozpuszczającego się w świetle ciała. Tutaj znów można znaleźć zgodność z szamanizmem i zachodnimi tradycjami: w Indiach asceza także ma prowadzić do zdobycia nadnaturalnych mocy. Jogasutry Patańdźalego wymieniają kolejne siddhi – moce, które uzyskuje zaawansowany jogin: przechodzenie przez ściany, czytanie w umysłach, bilokacja itp. Jednakże ich posiadanie nie jest celem praktyki jogicznej, przeciwnie: pojawienie się takich umiejętności, które utrudniają osiągnięcie właściwego celu, stanowi raczej powód do ubolewań.

Wspominaliśmy o opozycji ciało–dusza jako sprzyjającej praktykom ascetycznym. Joga tantryczna dowodzi, że taki dualizm nie jest konieczny, a nawet jeśli występuje, nie musi prowadzić do kategorycznego potępienia ciała i cielesności. Choć tantra stosuje rozmaite ćwiczenia duchowe, nie odrzuca w zupełności pragnień, lecz uświęca je i wykorzystuje w celach mistycznych. Joga tantryczna nie neguje seksualności, a wręcz czyni z niej właśnie element praktyki ascetycznej.

Buddyzm, dźinizm, sufizm

Mimo obecności tajemniczych ascetów w Wedach dobrze udokumentowany, szeroko rozpowszechniony ascetyzm pojawia się w Indiach dopiero w VI w. p.n.e., wraz z buddyzmem i dźinizmem. Interesujący pogląd na ten temat przedstawił znany indolog Richard Gombrich. Stwierdził on, że było to związane z dokonującym się w tym stuleciu upadkiem rolniczego stylu życia, urbanizacją i nadejściem nowych stosunków polityczno-społecznych. O ile dawna religijność kładła nacisk na rytualne określenia przebiegu życia przez organizację rytów inicjacji, małżeństwa czy pogrzebu, o tyle nowe ruchy są już osobistymi „ścieżkami wyzwolenia”. Zdaniem Gombricha z jednej strony rozwijający się handel i migracja ludności prowadziły do powstawania nowych idei, z drugiej zaś życie miejskie położyło większy akcent na jednostkę i przyczyniło się do rozwoju indywidualizmu. Urbanizacja była kolejnym krokiem w kształtowaniu się odseparowanego ja, a tym samym ja religijnego. Potwierdzeniem tezy badacza jest fakt, że pierwsi przedstawiciele buddyzmu i dźinizmu pochodzili właśnie z miast: być może teoria tego naukowca ma również zastosowanie do ascezy zachodniej?

Z żywotów Buddy dowiadujemy się, że praktykował on umartwienie, ale porzucił je, uznając za nieskuteczne i rozczarowujące. Doszedł do wniosku, że aby ustabilizować swój umysł, musi jeść i mieć siłę. Według ciekawej teorii indologa Johannesa Bronkhorsta prawdziwą innowacją w dziedzinie medytacji, jaką wniósł buddyzm, były osiągane przez praktykę przyjemne stany. Zdaniem tego badacza nie ma żadnych dowodów na to, by wcześniej postrzegano ćwiczenia ascetyczne w ten sposób; raczej przeciwnie – pisma niebuddyjskie sugerują, że tego rodzaju czynności należały wyłącznie do nieprzyjemnych, a ich cel polegał na zatrzymaniu koła karmicznej egzystencji, na pewno nie były nim spokój umysłu ani też wgląd i poznanie. Buddyzm zakazuje mnichom i mniszkom umartwiania. Niemniej ewoluował on w różnych kierunkach, tak iż w niektórych wariantach buddyjskich mamy wręcz do czynienia z formami religijnego samobójstwa. Przypomnijmy, do jak niesamowitego odkrycia doszło w roku 2015: podczas skanowania tysiącletniego chińskiego posągu medytującego mnicha wykryto, że w środku znajdowały się… szczątki medytującego mnicha, mistrza Liuquan, który zagłodził się na śmierć i dokonał automumifikacji. Podobne przypadki występowały jeszcze w XIX w. w Japonii. Praktyka nazywana tam sokushinbutsu była całkiem popularna i do tej pory można w niektórych świątyniach oglądać mumie tych, którzy w ten sposób postanowili osiągnąć doskonałość.

Równie spektakularne formy wyrzeczenia należy kojarzyć z dźinistami. Ci, podobnie jak katolicy, naśladują swoich świętych w cierpieniu, tyle że ich cenią bardziej niż bogów. Już rodzice Wardhamany Mahawiry, założyciela dźinizmu, mieli dokonać rytualnego zagłodzenia, by uniknąć kolejnych narodzin. Po ich śmierci wielki nauczyciel też wkroczył na drogę ascezy; zgodnie z mitem, kiedy wyrwał sobie włosy z głowy, ukląkł przed nim sam bóg Indra. Mahawira stosował 12 rodzajów umartwień i medytację, dzięki którym ostatecznie wyzwolił się z przekleństwa życia i śmierci – gdy nadszedł czas, odszedł przez zagłodzenie. Jego przykład jest wciąż żywy dla wyznawców dźinizmu: odłam digambarów (nazwa ta wywodzi się od określenia oznaczającego „odziani w przestwór”) ceremonialnie wyrywa sobie włosy z głowy i często wybiera taką samą metodę śmierci jak historyczny mistrz. Ten będący celem wszystkich ascetów zwyczaj to sallekhana – proces przemyślany, rozłożony w czasie i starannie opracowany. W początkowej fazie polega on na stopniowej rezygnacji ze spożywania takich produktów, jak świeże i zsiadłe mleko, cukry, warzywa liściaste; kolejne miesiące to dalsze ograniczenia prowadzące ostatecznie do śmierci – postrzeganej nie jako samobójstwo, lecz piękny triumf nad śmiercią. Współczesna młoda dźinijska mniszka, będąca w trakcie sallekhana, z którą rozmowę przytacza William Dalrymple w swojej książce Dziewięć żywotów, podkreślała, że absolutnie nie robi tego w wyniku rozczarowania i rozpaczy nad aktualnym życiem; śmierć otwiera przed nią nowe istnienie, nowe perspektywy i możliwości, które ją tylko ekscytują.

Na ascetyzm muzułmański wyraźnie wpłynęły religijność indyjska i chrześcijańska. Podania sufickie także wspominają o zdumiewających formach wyrzeczenia, szczególnie między VIII a XI stuleciem. As-Saffar al-Isfahani miał przez 40 lat nie podnieść głowy ku niebu. Kah­mas ibn al-Hasan przez 40 lat opłakiwał swój dawny występek, jakim była drobna kradzież. Abu Jazid al-Bistami milczał przez 13 lat. Pewien anonimowy sufi przed pójściem spać nakładał na głowę przedmioty, które go raniły. Być może pod wpływem dźinistów mistycy muzułmańscy poruszali się tak, by unikać krzywdzenia jakichkolwiek istot: Abu al-Ala al-Ma’arri chodził w tym celu w specjalnych drewniakach, był też wegetarianinem. Według pewnej muzułmańskiej formuły „sprawiedliwy” nie je częściej niż raz dziennie. Głodówki miały niejednokrotnie prowadzić sufich do problemów zdrowotnych, a nawet utraty życia.

Śmierć ego czy pycha?

Przenikliwą krytykę ascezy przeprowadził Aldous Huxley w swojej Filozofii wieczystej. Zauważył, że ćwiczenie się w wytrwałości, praktykowanie wyrzeczenia i czystości mogą cechować człowieka, który pozostaje na wskroś zły. O ile celem ćwiczeń duchowych jest zniszczenie ego, paradoksalnie asceza może je wzmacniać, zwiększać i prowadzić do grzechu pychy, wywyższania się nad innych, wcale nie wiodąc do prawdziwej życzliwości czy miłości. Spektakularne publiczne umartwianie się może budzić podziw, ale może też wiązać się z duchem rywalizacji i bicia rekordów czy być po prostu rezultatem pomyłki, gdy środki prowadzące do określonego celu potraktowane zostały jako cel sam w sobie.

Te spostrzeżenia brytyjskiego filozofa na pewno warto mieć na uwadze. Zarazem możliwe, że osąd Huxleya jest zbyt surowy wobec tych, którzy odeszli do pustelni i nie mieli przed kim demonstrować swojego wyrzeczenia. Zresztą od tak postawionych zarzutów asceta nigdy nie będzie w stanie się wybronić, bo jak można udowodnić prawdziwe motywy ludzkiego zachowania? Wspomniana wcześniej dźinijska mniszka stwierdziła, że doświadcza wolności, jakiej wcześniej jako osoba świecka nie potrafiła sobie nawet wyobrazić. To oczywiste, że ci, którzy nie oddają się wymagającym ćwiczeniom, nie odczują doznań będących ich rezultatem.

Do interesującej dyskusji dotyczącej ascezy doszło w Europie podczas reformacji. Pojawiły się argumenty, że cele, jakie stawia sobie jej adept, są nie do zrealizowania, ponieważ człowiek sam z siebie, bez pomocy łaski Bożej, nie byłby w stanie niczego zdziałać. Przejawem pychy i arogancji jest przekonanie, że samym „czynem” oraz inicjatywą można osiąg­nąć zbawienie – do tego potrzebna jest nieznana, niepoznawalna i niedająca się kontrolować wola wszechmocnego Boga.

Mówiąc o protestantyzmie i ascezie, trudno nie wspomnieć o teorii Maxa Webera, według której wraz z pojawieniem się ascetycznej etyki protestanckiej doszło do narodzin… kapitalizmu. Samokontrola, racjonalne działanie, poskramianie wszelkiej afektywności i skupienie się na pracy będącej wyrazem chwały Bożej, kumulacja bogactwa, któremu nie towarzyszy hedonizm – zdaniem Webera wszystko to zasługa pobożności i ascezy protestanckiej, które doprowadziły do globalnego przewrotu w gospodarce i kulturze. Zauważmy, że w myśl tej koncepcji do owych istotnych przemian miała doprowadzić głęboka wiara religijna, a nie włoskie odrodzenie, francuskie oświecenie czy inne świeckie inicjatywy.

Myśl Webera o wpływie protestanckiej ascezy „wewnątrzświatowej”, czyli stosowaniu zasad ascezy do życia w społeczeństwie, rozwijali inni badacze. Socjolog wiedzy Robert K. Merton podejrzewał, że specyfika protestancka miała swój wpływ również na wybuch nowożytnej rewolucji naukowej. Skoncentrowanie się nie na autorytetach (np. kościelnym), lecz na włas­nym doświadczeniu; idący za tym nacisk na racjonalność i empiryzm; idea „zepsutej” natury i grzesznej cielesności, niepostrzeganych jako święte i doskonałe, czyli idea zachęcająca do wpływania na materię świata i manipulowania nią bez ryzyka profanacji – wszystko to są uwarunkowania, bez których, zdaniem badacza, nowoczesna nauka i technologia nie mog­łyby powstać. Merton przywoływał też ciekawe statystyki – według nich w latach 1666–1883 na liście członków paryskiej Académie des sciences znajdowało się tylko 18 katolików i aż 80 protestantów. Także wśród kluczowych postaci brytyjskiego Royal Society z okresu powstania tej instytucji znalazły się głównie osoby duchowne bądź wyjątkowo religijne.

Z bóstwem czy bez bóstwa?

Badacze i badaczki dokonują jeszcze jednego istotnego rozróżnienia: na ascezy teistyczne i nieteistyczne. Zależnie od tego, czy w centrum danej religii znajduje się osobowe bóstwo, czy nie, zmienia się sens samej praktyki.

W obu kategoriach zadawanie sobie bólu może stanowić formę pokuty. Jednakże w chrześcijaństwie czy islamie jego cel polega na otwarciu się na wybaczenie udzielane przez osobowe bóstwo. W duchowości indyjskiej zaś jest to akt bardziej mechaniczny, najczęściej usuwający „zadłużenie” metafizyczne.

W tradycjach monoteistycznych – chrześcijaństwie, judaizmie oraz islamie – ważnym celem ćwiczeń duchowych jest mistyczna unia z bóstwem. Inaczej w ascezach nieteistycznych, wywodzących się z kultur indyjskich: w buddyzmie, jodze lub dźinizmie nie może chodzić o zjednoczenie z bóstwami, które są niekiedy postrzegane jako mniej doskonałe niż człowiek, lecz o oświecenie, poznanie, wgląd, wyzwolenie z koła życia, cierpienia i śmierci, wyjście ze świata złudzeń.

Tutaj ujawnia się kolejna interesująca różnica między tradycjami teistycznymi a nieteistycznymi: w tych drugich „oświecenie” pozostaje trwałą zdobyczą – raz osiągnięte, zostaje już na zawsze; w pierwszych zaś doświadczenie mistyczne jest jedynie chwilowe i choć niewysławialne oraz wielkie, nie gwarantuje jeszcze zbawienia, czyli ostatecznego celu religijnych dążeń. W ramach owych tradycji tego, co najważniejsze, w doczesnym życiu nie da się osiągnąć.

Wspomnieliśmy, że Aldous Huxley, dokonując przeglądu rozmaitych światowych tradycji mistycznych, stwierdził, że ich ambicją jest „śmierć ja”. Można zauważyć, że wielki pisarz i filozof sam był pod wpływem pewnych nurtów filozofii indyjskiej. Niemniej to spore uproszczenie, jeśli wziąć pod uwagę choćby indyjskie duchowości nieteistyczne, zawierające znacznie więcej wariantów, odmiennie definiowanych: celem praktyki ascetycznej może być uświadomienie sobie tożsamości własnej jaźni z metafizyczną podstawą bytu albo totalnego rozłamu między niezmienną jaźnią i nieustannie zmieniającą się rzeczywistością lub wreszcie faktu, że żadna jaźń nie istnieje. Cele religijnych starań mogą być bardzo różne, tak jak różne są wyznania, w których występują. Nadzwyczajna wielorakość tych praktyk nie powinna nam jednak przesłonić podstawowej, zdumiewającej prawdy: że starania te występowały zawsze i wszędzie.

Daniel Mróz – rysunek z archiwum nr 974/1963 r.
Daniel Mróz – rysunek z archiwum nr 974/1963 r.

Czytaj również:

Ona, pies i las Ona, pies i las
i
Aby ochronić jezioro Twitchell (i siebie!) przed turystami, Anne LaBastille opisywała je jako Black Bear Lake (Jezioro Czarnego Niedźwiedzia); zdjęcie: Courtesy of the Adirondack Experience
Marzenia o lepszym świecie

Ona, pies i las

Ewa Pluta

Większość dorosłego życia Anne LaBastille spędziła w leśnej chatce, z dala od ludzkich siedlisk. Spełniając swoje młodzieńcze marzenie, udowodniła, że można współistnieć z dziką przyrodą, nie próbując za wszelką cenę jej oswajać.

Oglądam zdjęcia: na pierwszym planie widać kobietę i psa. Kobieta stoi w wodzie, przy pomoście, myje jasne włosy, piana spływa jej na twarz, oczy ma zamknięte. Pies stoi nad nią, kudłate ciało zajmuje niemal połowę kadru. Podpis pod zdjęciem brzmi: „Za każdym razem, kiedy myję włosy w jeziorze, Pitzi zlizuje szampon z mojej głowy, delektując się mydlinami”. Drugi plan wypełnia ciemna plama lasu.

Czytaj dalej