O tym, że nie warto piec w domu, przekonywała warszawiaków cukiernia Ziemiańska. Po co nagrzewać tłuszcz, jeśli pączuś i tak nie wyjdzie taki sam. Po co wstawiać do piecyka blat biszkoptowy, jeśli ziemiański chłopiec przyniesie porcję ulubionego torcika (nawet pojedynczą), pod same drzwi domu i to na platerowym półmisku? Magdalena Idem wyjaśnia, jak na życie towarzyskie stolicy wpłynęli cukiernicy, także jako filantropi, bogacze i skandaliści.
To marketing z 1925 r. Pan Karol Albrecht, właściciel Ziemiańskiej i szalony automobilista, odbywa wtedy samotne podróże po Europie Zachodniej, zwozi do kraju coraz to nowe przepisy, wymyślne papilotki i techniki handlowe. Jego literacka kawiarnia i cukiernia w jednym ma już kilka filii, a miniaturowe pączusie – fanów, którzy ściągają po nie z różnych stron miasta. Pan Karol gromadzi w tym czasie sporą kolekcję polskiego malarstwa. Inwestowanie w ciastka opłaca się wtedy w Warszawie jak nigdy wcześniej. Ludzie żyją od cukierni do cukierni.
Karol Wilcherm Albrecht we wnętrzu swojej kawiarni „Mała Ziemiańska” – fotografia sytuacyjna, 1918 r.–1939 r. / zbiory Narodowego Archiwum Cyfrowego (sygn. 1-G-3)
Te słodkie wspomnienia Francesco Romanelli w filmie Nie lubię poniedziałku (dla odmiany jest rok 1971) budzi u napotkanej, przedwojennej warszawianki. Kobieta, słysząc jego włoski akcent, natychmiast uruchamia wspomnienia: „Była przed wojną kawiarnia Italia, przy Nowym Świecie. Wspaniałą kawę tam podawano po turecku. Albo Lardelli, też Włoch. Miał cukiernię naprzeciw Dworca Głównego. Boże! Co za lody, co za torty! Nie no naprawdę, lepiej pan trafić nie mógł, pokażę panu naszą Warszawę jak nikt”. I chociaż Włoch rozpaczliwie usiłuje dostać się do Maszynohurtu, by podpisać umowę dotyczącą snopowiązałek, pani z pieskiem nic sobie z tego nie robi i ciągnie gościa za ramię, żeby pokazać słodką Warszawę, którą pamięta z młodzieńczych lat. Oczywiście, jak wiadomo z filmu, Romanelli nigdzie z babcią nie dociera. Panią porywa tramwaj, a razem z nią odjeżdża perspektywa unikatowej wycieczki. Co jednak, gdyby Włoch wsiadł z nią do tramwaju? Albo poszedł na spacer po Nowym Świecie?
Na egipskich salonach
Włoskich akcentów babcia nie musiałaby długo szukać. Weźmy chociażby wspomnianego już Lardellego. Jan Jakub. A w zasadzie Giovanni Giacomo. Włoski Szwajcar, który spolszczonych imion