W poszukiwaniu ciszy – część pierwsza W poszukiwaniu ciszy – część pierwsza
i
Portret Jeanne Hébuterne, Amedeo Modigliani (domena publiczna)
Marzenia o lepszym świecie, Złap oddech

W poszukiwaniu ciszy – część pierwsza

Julia Fiedorczuk
Czyta się 4 minuty

Pisać o ciszy – paradoksalne zajęcie. „Kiedy wymawiam słowo Cisza / niszczę ją” – pisała Szymborska w wierszu Trzy słowa najdziwniejsze.

Cóż można powiedzieć o ciszy oprócz tego, że mamy jej coraz mniej, podobnie jak nocy (nadmierne oświetlenie nocne, utrzymujące się przez liczne sztuczne źródła światła, jest przyczyną „zanieczyszczenia świetlnego” utrudniającego nie tylko astronomiczną obserwację nieba, ale też życie zwierząt i roślin przystosowanych do życia w ciemności w czasie nocy)? W cywilizowanym świecie prawie nigdy nie bywa ciemno – i nigdy naprawdę cicho. Jak wszystko, co naturalne oraz rzadkie, cisza staje się ekskluzywnym towarem – wyjeżdżamy z miasta, żeby znaleźć się z dala od zgiełku, „wyciszyć się” i odpocząć. Cisza to luksus – bycie „poza zasięgiem” (Internetu, telefonu) to już po prostu zbytek, mało kto może sobie na niego pozwolić, i coraz mniej takich miejsc, gdzie „odcięcie się” bywa możliwe.

Moja sytuacja, kiedy zaczynam pisać ten felieton: wczesny ranek, lato, mazowiecka prowincja, ciepło, na razie przyjemnie, potem będzie gorąco i pewnie zbyt duszno. Pootwierałam okna, słyszę ptasie głosy – rzadkie, bo to już nie wiosna – a także cichy, niemal kojący pomruk samochodów przejeżdżających w oddali. Jestem jak Nathaniel Hawthorne w dziewiętnastowiecznej Nowej Anglii, któremu odległy gwizd lokomotywy pomagał docenić względną ciszę lasu, wzmagając poczucie oddalenia od cywilizacji. Nienatrętne odgłosy pojazdów stanowią coś w rodzaju ramy dla przyrody, dla spokoju tego poranka. Mogę sobie powiedzieć: oto jestem z boku, wyjechałam, jest dobrze.

Nagle na tym sielankowym tle rozlega się głośne warczenie kosiarki, do której po chwili przyłącza się druga, a potem kolejna – hałas natychmiast wypełnia sobą całą przestrzeń i myślę, że nie trzeba być świrem, żeby w takiej chwili poczuć irytację (eufemistycznie rzecz ujmując!), wziąwszy pod uwagę, że ten zawzięcie koszony teren przypomina raczej pustynię niż trawnik. Nici z kojącego poranka. Zamykam okna i wracam do pracy z podciętymi skrzydłami. Pisać o ciszy przy akompaniamencie kosiarek – czy to coś mówi o świecie?

Bo przecież nie chodzi tylko o przerwaną sielankę, o fakt, że taki czy inny hałas wdziera się w czyjś spokój, rujnując skupienie. Hałas o zbyt dużym natężeniu po prostu szkodzi ludziom oraz innym Istotom, powodując, między innymi, stres, zaburzenia krążenia i rytmu serca, zaburzenia snu, kłopoty z nawigacją (u niektórych zwierząt), dezorientację, uszkodzenie słuchu, obniżenie zdolności uczenia się (u dzieci). Antropogeniczny hałas jest jedną z form zanieczyszczenia środowiska, zarówno lądowego, jak i morskiego. Jego źródłem są przede wszystkim maszyny oraz pojazdy, ale też urządzenia domowe czy głośna muzyka. Jak dowodzą badania kanadyjskiego kompozytora i badacza pejzażu dźwiękowego Raymonda Murraya Schafera, hałas może też stanowić manifestację siły – wśród amatorów szybkich pojazdów są przecież tacy, którym zależy na zdominowaniu otoczenia za pomocą dźwięku, stąd na przykład moda na sportowy wydech w samochodach. Hałasowanie bywa formą agresji wobec innych ludzi, a także zwierząt, wtedy cały pejzaż akustyczny staje się polem walki – pomyślmy o tym następnym razem, zanim włączymy głośną muzykę na plaży albo wynajmiemy quada, żeby nim jeździć po lesie.

Ale może wcale nie lubimy ciszy? Może denerwują nas tylko dźwięki wydawane przez innych, bo sami wolelibyśmy pozostawać w centrum uwagi, nadając?

„Współczesny człowiek utracił opcję ciszy” – przekonywał William S. Burroughs, jeden z najwybitniejszych i najbardziej ekscentrycznych pisarzy amerykańskich drugiej połowy dwudziestego wieku, którego paranoiczne tyrady o wirusie słowa brzmią dziś zatrważająco adekwatnie. W The Ticket That Exploded pisał:

„Spróbuj powstrzymać bezdźwięczną mowę. Spróbuj osiągnąć choćby dziesięć sekund wewnętrznej ciszy. Natkniesz się na uparty organizm, który zmusi cię do mówienia. Ten organizm to słowo”.

Zdaje się, że Burroughs rozumiał to dosłownie: słowo jest wirusem z kosmosu opanowującym nasze ciała i żerującym na naszym życiu. „Współczesny człowiek” to według autora Nagiego lunchu człowiek całkowicie zniewolony, zmanipulowany oraz zaprogramowany przez słowo. Słowo zamienia nas w automaty. Automaty do mówienia. Jeśli czytać to jako metaforę, okaże się przerażająco trafna: spróbujmy osiągnąć dziesięć sekund wewnętrznej ciszy – co się dzieje?

„Słowo” byłoby zatem wszczepionym przez technocywilizację „wirusem” przymuszającym ciała do hałasowania. Zaczęłam od hałasów emitowanych na zewnątrz i odbieranych przez innych jako głośne dźwięki, podczas gdy w przytoczonym fragmencie Burroughs pisze o hałasie wewnętrznym – o nadprodukcji sensów. Może jednak nie byłoby od rzeczy rozpatrywać te dwa hałasy jako przejawy tej samej głębszej skłonności? Jest to skłonność do generowania nadmiaru – treści, towarów i, co za tym idzie, odpadów. Cywilizowany człowiek tym najbardziej różni się od zwierzęcia, że jako jedyny produkuje śmieci, z którymi przyroda nie może sobie poradzić. Hałas to odpad, czyli problem dla ekosystemu. Ale czy nie jest nim także automatycznie reprodukowane słowo (zdanie, opinia) – powielane we własnej głowie, na Facebooku, na ścianie budynku, na okładce gazety?

Stać się źródłem ciszy – dla siebie i innych Istot – nawet kiedy huczy kosiarka, czy tak się da?

 

Czytaj również:

Przestrzeń dla radości Przestrzeń dla radości
i
zdjęcie: Art of Living
Złap oddech

Przestrzeń dla radości

Rozmowa z Ravi Shankarem z fundacji Art of Living
Sylwia Niemczyk

Spokój mamy w sobie, podobnie jak radość. O trudnych czasach i sposobach na nie mówi Gurudev Sri Sri Ravi Shankar – nauczyciel duchowy, założyciel fundacji Art of Living.

Spotykamy się późnym wieczorem w Tarasce pod Łodzią, gdzie znajduje się polski ośrodek Fundacji Art of Living. Gurudev Sri Sri Ravi Shankar właśnie skończył kilkugodzinny wykład, jednak na jego twarzy zupełnie nie widać zmęczenia. Od wielu lat jest nieustannie w drodze – uczestniczy w spot­kaniach, warsztatach medytacyjnych i oddechowych na całym świecie, w Polsce był już kilkakrotnie. Ze względu na swoją działalność pokojową (m.in. w Kolumbii, Ukrainie czy Iraku) oraz charytatywną od lat wymieniany jest jako kandydat do Pokojowej Nagrody Nobla.

Czytaj dalej