Zaznanie niczym niezakłóconej dziczy to dziś najdroższa fantazja homo sapiens. O naturę nigdzie nie jest trudniej niż na talerzach – karmimy się konstruktami cywilizacji i przeżuwamy własną przyszłość pozbawioną smaku. Czy uda nam się jeszcze nasycić autentycznością?
Na cmentarzach w Kopenhadze szabruje wykwalifikowany zbieracz. Zatrudnia go Noma, swego czasu uznawana za najlepszą restaurację na świecie (aktualnie numer 2 po francuskiej Mirazur). Szef tamtejszej kuchni każdego dnia tworzy nowe menu, by za ciężkie pieniądze serwować ludzkości najwyższe rynkowe dobro – autentyczny smak przyrody.
Po dwóch stuleciach od wymarcia skandynawskiej praktyki zbieractwa, pod postacią wypraw do lasu po borówki czy zioła, potrzeba bycia karmionym przez Matkę Ziemię powraca jako luksus dostępny dla nielicznych. Odzyskiwanie mądrości i sztuki jedzenia lokalnie oraz sezonowo stało się ekspercką profesją. Wszystko na skutek spustoszenia, jakiego dokonała kolonizacja, także w wymiarze przyrodniczym. Część gatunków wywieziono na nowe kontynenty, inne zamknięto w słojach jako muzealne eksponaty symbolizujące wyniszczane społeczności.
Przed nastaniem ery szabrowniczych wypraw oraz industrializacji depozytariuszkami tajemnej wiedzy o smakach, a także zdrowotnych właściwościach fauny i flory były kobiety: zbieraczki, kucharki, znachorki, zielarki. Oświecenie odebrało im zarówno znaczącą pozycję, jak i dostęp do naturalnych zasobów. To, co niezobiektywizowane i niemierzalne, spadło na sam dół intelektualnej hierarchii.
Nakarmić duszę
Gina Rae La Cerva, młoda amerykańska geografka i antropolożka klimatyczna badająca ostatnie przyczółki niezakłóconej dzikości, wypowiedziała wojnę utartemu porządkowi wiedzy i władzy. Jej błyskotliwa i bezceremonialna książka Feasting Wild: In Search of the Last Untamed Food (Greystone Books, Vancouver 2020) łączy perspektywę badawczą z osobistą opowieścią o miłości do tego, co dzikie. To również historia o tym, jak wpływa na ludzi brak kontaktu z przyrodą.
Ta szeroko komentowana za oceanem książka rozpoczyna się nieco wywrotowo – autorka wymiotuje na oczach szefa kuchni Nomy. Wyrafinowane smaki zurbanizowanej przyrody zszokowały jej poznawczo nastawiony żołądek. Niepohamowana szczerość towarzyszy jej globalnej opowieści – La Cerva przemierza polskie i szwedzkie puszcze, wybrzeża Nowej Anglii, wiejskie targowiska w Kongo i jaskinie na Borneo, badając naturę trwającą gdzieś na peryferiach rzeczywistości zurbanizowanej i przetworzonej. Jest naukowczynią o wyostrzonym umyśle, ale też dziewczyną o wrażliwym sercu. I właśnie tak warto dziś opowiadać. Liczy się zdecydowanie więcej niż tylko szkiełko i oko.
Gina dorastała w Nowym Meksyku, biegając boso po wzgórzach i pustkowiach. Ale jej babcia Estera urodziła się w sztetlu gdzieś niedaleko Białowieży. Jako nastoletnia dziewczyna popłynęła do Nowego Jorku i nawet po dekadach spędzonych na Brooklynie nie zaprzestała spacerów w poszukiwaniu szczawiu, z którego gotowała zupę. Smak szczawiowej zabierał ją do domu, karmił duszę. W jednocześnie intymnym i uniwersalnym wymiarze jej wnuczka stara się odtworzyć, zarośniętą przez tzw. postęp, babciną ścieżkę. Wyrusza w gąszcz historii, by wyłowić z niego bezcenne, a raczej niepoddające się oszacowaniu, skarby.
Dzikość do wyceny
Jednak współczesność ekstremalnie utrudnia naturalność, a dzikości pozwala przetrwać tylko w rezerwatach – chronionych prawem i procedurami – albo w snobistycznych, kosztownych niszach dla wybranych. La Cerva należy do tego pokolenia naukowców, którzy dysponują jedynie szczątkowym dostępem do przyrody jako przedmiotu nauki. Aby zobaczyć żubra w ostatnim lesie pierwotnym Europy, badaczka musi zjeść obiad w towarzystwie polskich myśliwych, którzy raczą ją żeberkami z dzika w sosie żurawinowym, a na deser dorzucają seksistowskie uwagi. Żubra da się zobaczyć, ale jest to okaz z populacji odtworzonej przez naukowców i prezentowany przez wykwalifikowanego przewodnika. Trudno tu mówić o spotkaniu w naturalnych warunkach.
W jaskiniach Borneo geografka na próżno poszukuje jadalnych gniazd budowanych ze śliny i piór przez endemiczne ptactwo. Od XIV stulecia Chińczycy uznawali je za delikates i przyrządzali, wolno dusząc w porcelanowych misach z odrobiną imbiru. Należały do najwyższej klasy rarytasów, obok ogona nosorożca i niedźwiedzich pazurów. Do dziś utrzymuje się przekonanie, że zjedzenie takiego przysmaku wygładzi skórę, powstrzyma starzenie się, uleczy bezsenność i wzmocni libido. Gniazda z Borneo są najdroższym pożywieniem świata – rynek handlu nimi jest wart 5 mld dolarów. Ceny wciąż idą w górę, bo wycinka lasów na Borneo zabija miliardy owadów, którymi żywią się ptaki. Straceńcza transakcja: im silniej zaciskamy pętlę na szyi Matki Natury, tym bardziej cenimy jej ostatnie wytwory.
Faktografia nie wystarczy, by zrozumieć, co robimy sobie i światu. La Cerva stara się tropić te nienamacalne utraty – zacieranie pamięci, ubóstwo duchowe. Na talerzach widać je jak na dłoni. W Kongo, między wyprawami do lasu pierwotnego a rozmowami z handlarkami ze straganów z nielegalnie upolowaną dziczyzną, autorka szuka odpowiedzi na pytania o szkody, jakie powoduje zerwanie bliskich niegdyś więzi z przyrodą.
Polowanie na małpy czy pangoliny bywało dla ludzi ubogich sposobem na uniknięcie głodu. Dziś znany już tylko od święta zapach i smak upieczonego na ogniu mięsa jest rodzajem modlitwy – rytuałem łączącym ich z przodkami. Ze wspomnieniem bosonogiego życia w chatach z błota, ze wszystkim, czego nie ma już w miejscach takich jak Kinszasa – niewiejskich przestrzeniach, którym jednak daleko do wyobrażeń o mieście. O dzikie mięso coraz trudniej, kongijski rząd patrzy kłusownikom na ręce, łapówki przestają działać. Powód jest cyniczny: żywa dzika zwierzyna to najbardziej dochodowy zasób Afryki; turyści zapłacą za podziwianie bonobo więcej niż lokalna elita, która lubi je po prostu zjeść.
Lament i akt wiary
La Cerva widzi w spożywaniu dziczyzny akt nostalgii za naturalną obfitością i materialnym bogactwem przeszłości. „Jakbyśmy chcieli znów doświadczyć czasu, w którym bycie człowiekiem znaczyło coś innego niż dzisiaj, ale z możliwością powrotu do wygód udomowionej cywilizacji, kiedy tylko zechcemy” – pisze. Uważa, że wypędzając dzikie rośliny i mięsa z naszej diety, zagubiliśmy też coś nienazwanego.
Współczesne wymieranie gatunków następuje masowo i tak szybko, że tracimy współmieszkańców Ziemi, zanim zdążymy ich rozpoznać. Nie znamy skali strat, przeżywamy duchowy kryzys i osamotnienie o rozległych i niemożliwych do naukowego zdiagnozowania rozmiarach. La Cerva opisuje to tak: „[…] istnieć bez ekstazy dzikości oznacza perspektywę mdłej przyszłości”. Z oswojonego krajobrazu naszej planety trudno wyczytać, co dzieje się naprawdę. Czy doświadczamy postnaturalności, czy próbujemy rekultywować dzikość? Rekultywować, a więc na nowo stworzyć wyobrażenie o niej. Homo sapiens od zawsze przetwarza świat obiektów w pejzaż przedmiotów. Dzika przyroda od dawna już nie jest odzwierciedleniem niczego poza nami – to jedynie zaburzone odbicie naszego własnego udomowienia.
Czytanie La Cervy jest zarazem lamentem i aktem wiary. Z kolekcji obserwacji oraz przeżyć badaczki wyłania się obraz niejednoznaczny i przewrotnie optymistyczny. Dzikie obszary rozkwitają tam, gdzie nie sięga wzrok. Jednym ze swobodnie pożeranych przez naturę krajobrazów ukazanych w książce jest opuszczona fabryka broni marki Winchester w Connecticut. Jej wytwory umożliwiły wybicie amerykańskiego ptactwa, z symbolicznym dzikim indykiem na czele. Ale teraz zapomniana przez ludzi konstrukcja tonie w zieleni. Nie będzie nas, będzie las.
Podziel się tym tekstem ze znajomymi z zagranicy lub przeczytaj go po angielsku na naszej anglojęzycznej stronie Przekroj.pl/en!