Żyjemy w systemie, który gloryfikuje konkurencję. Chociaż nasz dobrostan często zależy od osiągnięć i wygranej walki o pozycję społeczną, wszyscy możemy stać się ofiarami obsesji doskonałości.
Kilka lat temu w Stanach Zjednoczonych przeprowadzono ogólnokrajowe badanie sondażowe w grupie 10 tys. uczniów. Okazało się, że prawie 80% z nich uważa własne dokonania i uzależnione od nich szczęście za najważniejszą rzecz w życiu. Tylko 20% uznało, że najbardziej liczy się troska o inne osoby.
Młodzi dążą do sukcesu nawet za cenę zdrowia psychicznego. W raporcie Robert Wood Johnson Foundation presję związaną z osiąganiem odpowiednich wyników w nauce zaliczono do czynników środowiskowych poważnie zaburzających dobrostan nastolatków – obok ubóstwa, doświadczenia traumy lub dyskryminacji czy problemów towarzyszących używaniu Internetu i mediów społecznościowych. Dane zgromadzone w próbie 40 tys. studentów z Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych i Kanady w latach 1989–2016 świadczą o tym, że perfekcjonizm jest wśród nich powszechny, co pozwala tłumaczyć, dlaczego obecnie młodzi ludzie coraz częściej borykają się z depresją i zaburzeniami lękowymi.
Skok pod poprzeczką
Przytaczane dane nie zaskakują. Młodzi ludzie podążają po prostu śladem dorosłych. Widzą, że traktujemy sukcesy i wydajność jako powód do dumy, nagradzamy za wysoką średnią ocen i dobre wyniki w sporcie. Zachęcamy młodzież do podejmowania jak najliczniejszych aktywności pozalekcyjnych, bo to zawsze świetnie wygląda w papierach. Owszem, powtarzamy dzieciom, że najbardziej cenimy dobroć i empatię, ale na co dzień wcale tego nie pokazujemy.
Jeśli chcemy pomóc młodym, musimy zacząć od siebie i zastanowić się nad naszym życiem. Ustawiliśmy sobie poprzeczkę oczekiwań tak wysoko, że nie da się jej przeskoczyć. Chcemy dobrze zarabiać, odnosić sukcesy w życiu zawodowym, wychować idealne potomstwo, mieszkać w pięknych domach, prowadzić intensywne życie towarzyskie, a do tego jeszcze udzielać się społecznie.
Tymczasem presja związana z osiąganiem celów, które sobie wyznaczamy, rodzi stany lękowe. W badaniu przeprowadzonym w 2018 r. przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne 40% mieszkańców Stanów Zjednoczonych zadeklarowało, że czuje większy niepokój niż rok wcześniej. Wskutek pandemii koronawirusa nasze lęki jeszcze bardziej się nasiliły.
Angażujemy się w zbyt wiele przedsięwzięć, przez co jesteśmy przeciążeni. Mimo wyczerpania powtarzamy sobie, że musimy się starać jeszcze bardziej. I odmawiamy sobie odpoczynku.
Badania sugerują ponadto, że w ostatnich latach mamy do czynienia z erozją empatii. Upowszechnia się za to narcyzm. Poświęcamy całą uwagę osiąganiu celów i zapominamy o tym, by dostrzegać drugiego człowieka. Traktujemy otaczających nas ludzi jako konkurentów, których trzeba wyprzedzić lub pokonać.
Tabletki z dobroci
Nasza obsesja na punkcie osiągnięć prawdopodobnie powoduje stany lękowe i niszczy tkankę społeczną. Jeśli zależy nam na dobrostanie, musimy zdefiniować na nowo, czym jest sukces.
Przede wszystkim należy sobie uświadomić, że nie jest on równoznaczny z trwałym poczuciem szczęścia. Zależy nam na tym, by nasze dzieci jak najlepiej radziły sobie w życiu, sądzimy bowiem, że dzięki temu będą szczęśliwe. Jako syn niezamożnych imigrantów doceniam oczywiście dobre intencje przyświecające takiej postawie.
Zasadniczo jednak wiele osób za bardzo idealizuje sukcesy i zapomina, że towarzyszą im rozmaite wyzwania. Przykładowo ludzie, którzy piastują odpowiedzialne stanowiska, muszą się liczyć z tym, że inni uważniej patrzą im na ręce.
Kiedy byłem młodszy, również miałem zbyt wysokie mniemanie o sukcesach w życiu zawodowym. Sądziłem, że gdy zostanę lekarzem, osiągnę szczęście. Życie szybko wyprowadziło mnie z błędu. Lekarze bardzo często doświadczają wypalenia zawodowego, ponieważ muszą zajmować się pracą administracyjną czy wypełniać stosy rozmaitych dokumentów. Frustruje ich brak autonomii i boją się pozwów sądowych. Wszystko to wpływa na sposób, w jaki praktykują medycynę.
Warto więc, by twoim celem stało się polepszanie życia innych. Jeśli za miarę sukcesu przyjmiesz takie wskaźniki, jak stan konta, władza czy sława, zapewne czeka cię rozczarowanie. Szczęście będzie ci się wymykać z rąk, bo zawsze będziesz się porównywać z osobami, które mają więcej pieniędzy, lepsze stanowiska i uznanie otoczenia.
Ilekroć czuję frustrację związaną z wykonywaniem zawodu lekarza, próbuję skupić się na moich pacjentach. Powtarzam sobie, jak wielkim przywilejem jest to, że mi ufają i są gotowi podzielić się ze mną swoimi historiami. Każdy pacjent jest czyimś współmałżonkiem, rodzicem, dzieckiem lub przyjacielem. Jeżeli ulżę cierpieniu psychicznemu choć jednej osoby, będzie to miało pozytywny wpływ na innych ludzi w jej otoczeniu.
Warto też rozprawić się z mitem, jakoby dobroć stanowiła przeszkodę w osiąganiu sukcesów. Panuje powszechne i fałszywe przekonanie, że dobroć to słabość. Jest dokładnie na odwrót. Z badań wynika, że dzieci, które troszczą się o innych, osiągają więcej. Dobroć i sukces bynajmniej się nie wykluczają. Człowiek może dążyć do realizowania własnych celów, a zarazem przyzwoicie traktować osoby dookoła.
Chęć osiągania celów nie musi być zła – może mieć pozytywny wpływ na otoczenie. Problem zaczyna się wtedy, gdy postrzegamy sukces w kategoriach czysto indywidualnych. Oznacza to poważne szkody dla naszego zdrowia psychicznego, dla naszych bliskich i dla całego społeczeństwa.
Pierwotnie tekst ukazał się na łamach „Psychology Today”. Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji „Przekroju”.