Wyższa szkoła wypoczynku Wyższa szkoła wypoczynku
i
„Śpiący pies”, Gerrit Dou, 1650 r., Museum of Fine Arts/Wikimedia Commons (domena publiczna)
Złap oddech

Wyższa szkoła wypoczynku

Paulina Wilk
Czyta się 19 minut

Choć nasze ciała i umysły błagają o przerwę, kultura nadała odpoczynkowi status grzechu. Co zatem zrobić, by złapać oddech?

Najpierw opowiem historię własną. Na dowód, że reprezentuję jeden z najpoważniejszych deficytów współczesności: nie umiem odpoczywać. Ale także by pokazać, że każdy z nas jest najlepszym lekarzem swojego przemęczenia i może odnaleźć drogę do głębokiego odpoczynku. Ścieżka jest prosta, tyle że niełatwo na nią wejść. Szczególnie teraz, gdy wielkomiejska cywilizacja narzuca wysokie tempo istnienia i wyśrubowane normy aktywności. Najpierw trzeba wysiąść z pędzącej rakiety życia.

Po coś, na coś

– Kiedy ostatni raz była pani na urlopie?

To pytanie mnie zaskoczyło. Było piękne letnie popołudnie, do gabinetu wpadały złote słońce i lekki wiatr. Długo obserwowałam falującą firankę. I liczyłam. Uważnie cofałam się we wspomnieniach. Psychiatra patrzył życzliwie i czekał.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

– Osiem lat temu – powiedziałam powoli, choć trudno było mi w to uwierzyć. Od 29. do 37. roku życia nie zrobiłam sobie przerwy.

– To może pora odpocząć? – zawiesił pytanie w powietrzu łagodnie, jak muśnięcie. – Im więcej jest w pani życiu pracy, tym więcej powinno być odpoczynku. I choć to brzmi jak paradoks, te aspekty muszą się równoważyć.

Oczywiście, w ciągu tych ośmiu lat odbyłam całą masę podróży, w różne strony świata, głównie słoneczne i kojarzone z relaksem. Ale każdy z wyjazdów miał cel – jechałam coś zobaczyć, kogoś spotkać, napisać tekst. A ponieważ moja praca to również styl życia i pasja, łatwo było się pogubić. Przez osiem lat nie zauważyłam, że nie odpoczywam. Zauważył lekarz i bardzo delikatnie wypowiedział słowo: wypalenie.

Po nic?

Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Jak pojechać „po nic”? A raczej: po ciszę, spokój, flautę. No i dokąd? Gdzie ja nie mam niczego do załatwienia, zaobserwowania, opisania?

– Jedź do Kornwalii. Tam jest pięknie! – doradziła siostra.

– Skąd wiesz, byłaś?

– Nie, ale słyszałam.

Dobra, niech będzie Kornwalia. Pierwszy etap był łatwy: lot do Londynu i kilka sierpniowych dni w ekscytującym mieście. Zaliczyłam galerie, księgarnie, parki, dwa spektakle i trzy koncerty. Po czym kupiłam bilet kolejowy do Penzance i wsiadłam do wagonu na dworcu Paddington, czując się jak miś – zguba podróżująca do najodleglejszego zakątka, w którym nikt nie czekał. Jedynym wyobrażonym punktem zaczepienia był Land’s End – dosłowny koniec świata, najbardziej wysunięty na południe skrawek brytyjskiego lądu.

Po wieloletniej nadpobudliwości wpadłam w prowincjonalną pustkę. Nawet w szczycie urlopowym większość wiosek, mieścin i pól Kornwalii pozostaje małym nieruchomym światem, w którym czas sączy się powoli, a jedynych emocji dostarcza pogoda. Na tym wysuniętym w Atlantyk lądzie jest się wydanym na siły przyrody jak na pełnym morzu – gdy świeci słońce, nie ma się gdzie ukryć przed jego siłą, a gdy nadchodzi ulewa, pochłania wszystko, zżera kolory i kształty. Po dwóch dniach typowego dla mieszczucha oblatywania kątów, zwiedzania muzeów, odwiedzania farm organicznych i próbowania lokalnych dań, nie było już nic do roboty. Nic zupełnie, a ja nie potrafiłam się zatrzymać. Nagłe przerwanie mojego normalnego pędu było szokiem. Nie mogłam spać, miałam dręczące myśli. Jedyną ulgę dawały spacery.

Trzeciego dnia zawędrowałam za miasto i spotkałam małżeństwo w butach trekkingowych. Zapytałam, skąd wracają. I tak, przypadkiem, dowiedziałam się o istnieniu South West Coast Path – kultowego szlaku obiegającego południowo-zachodnie wybrzeże Wielkiej Brytanii. Ta dróżka (w większości jest to wąska, nie zawsze wyraźna ścieżyna prowadząca przez wzgórza, zbocza, połacie krzewów i lawendowych pól) mnie uratowała. Dała rytm, możliwość bycia w ruchu z myślami i uczuciami, przechodzenia przez krajobraz – ten przepiękny, który mnie otaczał, i ten wewnętrzny, z którym potrzebowałam się zmierzyć.

Przez następne dni pokonywałam trasę fragmentami, idąc bez mapy, prowadzona tylko ciekawością, co zobaczę za załomem skał, za następną zatoczką. Schodziłam na odpoczynek na plażę, a na posiłki wspinałam się do wsi. Gdy dzień się kończył, łapałam autobus i jechałam gdziekolwiek, byle dało się przytulić głowę do poduszki. A rano znów patrzyłam na fale rozbijające się o ostre skały, na połyskujące w wodzie grzbiety delfinów, na konie i krowy na łąkach, na bąki i kwiaty. Całymi dniami nie mówiłam nic, do nikogo. Szłam, chłonęłam naturę, czytałam, jadłam, brałam kąpiel, zasypiałam. Cała wyprawa trwała raptem dwa tygodnie. Ale zapisała się we mnie jak długie miesiące przemiany i głębokiego wytchnienia. Była momentem zwrotnym. Nie rozumiałam dlaczego, dopóki całkiem niedawno nie trafiłam w londyńskiej księgarni na książkę Claudii Hammond The Art of Rest: How to Find Respite in the Modern Age (Canongate, 2019) poświęconą sztuce odpoczywania we współczes­nym świecie.

Choć wtedy w Kornwalii tego nie wiedziałam, instynkt poprowadził mnie ku najlepszym i najskuteczniejszym formom spędzania czasu w sposób, który przynosi głębokie ukojenie i spokój. Dzięki dociekaniom Hammond – o dziwo jednej z nielicznych badaczek tak upragnionego przez ludzi relaksu – kilka ważnych prawd o odpoczynku wiemy już na pewno. Odprężenie to stan, który każdy z nas osiąga po swojemu, za sprawą indywidualnie regulowanej alchemii aktywności oraz czynności przynoszących wyciszenie i spokój. Ale relaks jest też sprawą uniwersalną – dają nam go rzeczy proste i dostępne. A ludzkość okazuje się zgodna, jeśli chodzi o to, jakie czynności pozwalają wypocząć najlepiej.

Odpowiedzi ze 134 krajów

Takie pytanie: „Jaka czynność daje ci najlepszy odpoczynek?” postawiła światu eklektyczna ekipa naukowców i specjalistów, która na Durham University w północnej Anglii pracowała nad The Rest Test – pierwszym globalnym badaniem odpoczynku. Claudia Hammond, dziennikarka od lat zajmująca się w BBC tematyką zdrowia, była częścią tego zespołu. Raport z badania opublikowano w 2018 r. Udało się zebrać rekordowe 18 tys. odpowiedzi ze 134 krajów. To dało szansę na wiarygodne ustalenie, co pozwala nam odpocząć – bez względu na pochodzenie, sytuację ekonomiczną czy wiek. Raport z badania wskazał 10 czynności, które przynoszą najgłębsze poczucie relaksu. Z badania wyłączony został sen, naukowców interesowały tylko czynności podejmowane świadomie.

W książce The Art of Rest Hammond dokonała wnikliwej analizy relaksującego top ten, poszukując w nauce uzasadnienia, dlaczego i przy jakich uwarunkowaniach właś­nie te, a nie inne sprawy pozwalają nam odetchnąć.

Zanim opiszę te 10 czynności zapewniających najlepszy odpoczynek, zdradzę, że nie ma wśród nich dwóch, które mogłyby wydawać się pewniakami. Najwyraźniej solidnego odpoczynku wcale nie zapewnia nam siedzenie z nosem w Internecie i smartfonach, które respondenci uznali raczej za czas pusty i stracony; nie odprężają nas również spotkania i rozmowy z bliskimi, najpewniej dlatego, że wymagają bycia w okreś­lonych rolach. Pamiętajmy też, że w badaniu The Rest Test liczyło się nie to, co sprawia przyjemność, ale to, co daje poczucie bycia wypoczętym.

Zacznijmy od końca. Miejsce 10. zajęło zjawisko mindfulness, niemające w języku polskim odpowiednika, bo też łączy ono wiele praktyk, które mają wyciszyć umysł i nauczyć go uważności, bycia tu i teraz. Na potrzeby badania pojęcie mindfulness zawierało w sobie m.in. jogę, koncentrację na oddechu, oczyszczanie umysłu. Różne ćwiczenia powtarzane regularnie, pomagające zespolić ciało i umysł. Przeanalizowane przez Hammond badania dotyczące faktycznego wpływu mindfulness na odpoczynek mówią, że zbyt często serwuje się go jako panaceum na wszystkie troski. Jego skuteczność nie jest bowiem zbyt wielka, uprawianie tych praktyk zadowala zaś nielicznych: większość uczestników kursów mind­fulness odpada na wczesnym etapie. Największą zaletą mindfulness – zdaniem Hammond – jest to, że łatwo włączyć jego podstawowe formy do codzienności. Na przykład siadając z zamkniętymi oczami i przez chwilę śledząc swoje myśli, pozwalając im przychodzić i odchodzić. Już sama ta czynność uczy, że życie jest ciągłą zmiennością i tę jego cechę warto akceptować. Stawianie jej oporu tylko nas zmęczy!

TV Valium

Dziewiątą najskuteczniej odprężającą czynnością okazało się oglądanie telewizji. Wbrew powszechnemu przekonaniu, że jest to zajęcie otępiające, obniżające nastrój i szkodliwe, przytaczane w The Art of Rest badania pokazują, że najważniejsze w osiąganiu odpoczynku są proporcje. A więc za dużo telewizji faktycznie pogarsza nastrój, ale za mało – nie pozwoli odpocząć. Na całym świecie wskaźniki oglądania telewizji rosną, rocznie ludzkość konsumuje 3,5 mld godzin teletreści. W USA przeciętny 75-latek ma za sobą łącznie dziewięć lat nieprzerwanego patrzenia w telewizor. Ale czy to źle? Badani w The Rest Test mówili m.in., że telewizja nie wymaga wysiłku fizycznego i pozwala zanurzyć się w cudzych życiach. A to umożliwia odpoczynek.

Psycholog Mihály Csíkszentmihályi, twórca koncepcji przepływu, z którym rozmawialiśmy w wiosennym numerze „Przekroju”, jest autorem kluczowych badań pokazujących, jak lubimy spędzać czas wolny i co daje nam radość. Badani w jednym z jego eksperymentów wykazali, że telewizja odpręża ich bardziej niż oglądanie zawodów sportowych, chodzenie do klubów tanecznych, jedzenie posiłków i czyste nicnierobienie. Potwierdzali, że telewizja czyni ich sennymi i pasywnymi, ale też wprawia w pogodny nastrój. Hammond uważa, że działa jak współczesne valium – daje ucieczkę i ulgę. Bywa także istotnym czynnikiem zmniejszającym poczucie samotności, nie tylko u osób starszych czy żyjących w pojedynkę. Wspólne oglądanie telewizji dla wielu z nas jest przyjemnym zakończeniem dnia w niezobowiązującej bliskości: siedzimy obok siebie, wpatrzeni w jakąś historię, jesteśmy razem, ale niezobligowani do mówienia i aktywności. Odpoczywamy. I wbrew obawom telewizja niezupełnie wiąże się z pasywnością. Duży odsetek z nas łączy jej oglądanie np. z prasowaniem. Podobnie jak w przypadku innych zajęć mających dać poczucie relaksu, kluczowa jest właściwa dawka. Przesadne oglądanie działa uzależniająco, może też pogłębić depresję. Ale odrobina bezmyślności – dowodzi Hammond – przynosi więcej pożytku, niż sądziliśmy.

Ósme w zestawieniu globalnego relaksu jest marzenie na jawie, czyli pozwalanie myślom błądzić. Takie swobodne meandrowanie jest kuzynem pojęcia mindfulness. Pozwala na nieskrępowany przepływ myśli, ale bez koncentrowania się na nich. P­olega na puszczeniu kontroli. O mózg nie ma się co martwić, rosnąca liczba badań pokazuje, że tak naprawdę nigdy nie jest on bezczynny. Akurat gdy wydaje nam się, że myślimy o niczym, on wykazuje sporą aktywność. Spuszczanie myśli ze smyczy ma wspaniały wpływ na nasze twórcze zdolności i daje umysłowi odpocząć od pilnowania listy spraw do załatwienia. Problem z marzeniem na jawie jest jednak taki, że kojarzymy je z lenistwem, a współczesny styl życia nie dopuszcza takiego „marnowania czasu”. No, chyba że dochodzi do niego w wannie…

Przejść się do wanny

Siódmą na liście czynności dających ludziom porządnie wypocząć jest bowiem gorąca kąpiel. Kojarzy się z najczystszą formą odpoczynku, uczestnicy badania określali ją takimi słowami, jak: odnawiająca, bezpieczna, uleczająca, prywatna, bezcenna, niezakłócona. Kąpiel jest jedną z najlepszych form odpoczynku, ponieważ umiemy sobie na nią pozwolić. Współczesność nauczyła nas fetyszu zajmowania się czymś i zapracowania. Hammond przygląda się naszemu dwuznacznemu stosunkowi do odpoczynku i pokazuje, że często wzbudza on w nas wyrzuty sumienia.

Negatywne widzenie relaksu sięga starożytności. Greccy filozofowie, ale też Pismo Święte, nauczyli myśleć o nicnierobieniu jak o grzechu lub chorobie duszy. A wanna jest jednym z ostatnich miejsc, w których pozwalamy sobie po prostu być. Pomaga w tym pozytywny stereotyp higieny osobistej (ja nie leżę, tylko oczyszczam ciało), a także potwierdzony naukowo pozytywny wpływ kąpieli na zdrowie, np. na obniżenie poziomu kortyzolu, hormonu stresu, czy obniżenie temperatury ciała jakiś czas po zażyciu kąpieli, co z kolei ułatwia zasypianie. Hammond ostrzega jednak, że za długie leżenie w zbyt gorącej wodzie podziała na nas negatywnie. I uspokaja: brak przekonujących dowodów na pozytywny wpływ morsowania na zdrowie. Zwolennicy lodowatych zanurzeń może czerpią z nich frajdę i relaks, ale dlaczego – nauka nie ma pojęcia!

Pewniejszym niż kąpiel w przeręblu sposobem na zażycie odpoczynku jest spacer – szósty w zestawieniu. Test potwierdza to, co wielu z nas podskórnie czuje i zna z praktyki: aż 38% badanych wskazało chodzenie jako jedną z trzech zapewniających najwięcej odpoczynku czynności. I choć spacer wymaga fizycznej aktywności, jest – podobnie jak wanna – doskonałym towarzyszem nicnierobienia. „Przejdę się” – to deklaracja ruchu, nie lenistwa. Chodzenie poprawia również myślenie. Wielu pisarzy, od Thoreau po Solnit, mówiło, że w czasie spacerów wpadali na najlepsze pomysły. Siedzenie i myślenie w statycznej pozycji jest trudniejsze, a dla współczesnej kultury stało się synonimem bezczynności. Hammond nazywa chodzenie idealną równowagą pomiędzy nicością a nowością – niby nic takiego nie robimy, ale zaznajemy odświeżenia i odnowy.

Także badania prowadzone na Stanford University potwierdzają: spacery podnoszą kreatywność. Badani, którzy po zakończeniu spaceru byli proszeni o wymyślenie nowych zastosowań dla zwykłego przedmiotu, choćby guzika, tryskali świeżymi pomysłami – w przeciwieństwie do tych, którzy wcześniej chodzili na bieżni w pomieszczeniu lub byli wożeni na wózkach. Chodzenie to też świetna okazja do bycia razem, ale bez zobowiązań. Francuski filozof Frédéric Gros nazywa je „współdzieloną samotnością” – podczas spaceru nie trzeba nawet rozmawiać, bo milczenie wypełniają kroki.

Ciekawa jest zależność między chodzeniem jako aktywnością ciała a kojącym wpływem, jaki ma ono na umysł. Aż 16% badanych mówiło, że na ich poczucie bycia wypoczętym dobrze wpływają ćwiczenia fizyczne, a 8% uznało bieganie za relaksujące. Dlaczego takie zmęczenie pomaga odpocząć? Nowe obserwacje neurologiczne wskazują, że ćwiczenia, nawet te wycieńczające, wprowadzają mózg w aktywność zbliżoną do tej osiąganej w czasie medytacji.

Chodzenie łatwo wprowadzić do swojej codzienności, np. wysiadając o jeden przystanek wcześniej, zbaczając z drogi do domu albo rezygnując z jazdy samochodem, by dojść pieszo do metra czy tramwaju. Claudia Hammond zwraca też uwagę, że o ile w osiągnięciu odpoczynku kluczowa jest równowaga, o tyle właśnie w chodzeniu zakodowane jest poczucie właściwych proporcji. Gdy idziemy, tempo życia jest idealne: pozwala chłonąć otoczenie, myśleć i przywraca naturalne odczuwanie czasu.

Muza nicnierobienia

Piąte w zestawieniu jest „nierobienie niczego szczególnego”, które budzi tak wielkie poczucie winy, że wymyślamy na nie różne eufemizmy: bimbanie, chillowanie, krzątanie się. Boimy się bezczynności, leżenia, bo kojarzymy je z mrocznymi siłami, uważamy, że ściągnie nas w dół. Aż 10% pytanych odczuwa wyrzuty sumienia na myśl o jakimkolwiek wypoczynku. Skąd to się wzięło? Z kultury, która ludziom mającym zapchane kalendarze, wiecznie zaganianym i zapracowanym przyznaje wysoki status, promuje ich jako ważnych, bo pożądanych. W takim systemie wartości nie ma miejsca na bezruch, a nawet na przerwy. Coraz bardziej przypominamy włas­ne smartfony: nigdy się nie wyłączamy, jesteśmy w trybie stand-by i bez przerwy aktualizujemy zasoby. W ten sposób żyją nie tylko menedżerowe w londyńskim City, lecz także straganiarki w Wietnamie.

Ten model „dobrego życia” jest ściśle związany z kapitalizmem. W jego światowym królestwie – w USA – tylko 74% pracowników ma prawo do urlopu, znacznie krótszego niż średnia europejska. Tymczasem nicnierobienie oraz urlop to kwestia życia i śmierci. W książce przytoczono kilka badań dowodzących, że dobry odpoczynek przedłuża życie. Co ciekawe i praktyczne, wystarczą nawet krótkie przerwy, trwający kilka minut mikrorelaks stosowany na co dzień, byśmy pracowali produktywniej i czuli się lepiej. A więc wstań od biurka i wyjrzyj za okno, zaparz herbatę albo zrób coś innego, cokolwiek, co nie jest pracą i daje ci relaks.

Możesz np. posłuchać ulubionej muzyki – to czwarta w zestawieniu czynność najskuteczniej zapewniająca odpoczynek. Rodzaj muzyki nie ma znaczenia. Jeśli więc wierzysz w efekt Mozarta i puszczasz go w kółko z nadzieją, że zostaniesz geniuszem, możesz dać sobie spokój i zagrać kawałek Rihanny, jeśli to on akurat pasuje do twojego nastroju. Okazuje się, że eklektyczny gust muzyczny wspiera relaks, bo pozwala łatwiej dobrać muzykę do potrzeby chwili. A ponieważ w życiu wciąż wszystko się zmienia, najlepiej mieć prywatną ścieżkę dźwiękową na każdą okazję. Wielu badanych mówi, że muzyka ich „obmywa”, a najgłębsze poczucie relaksu daje, gdy są sami.

Ze sobą sam na sam

Chcę być sam, chcę być sama – tak wyrażona potrzeba odpoczynku stanęła na podium jako trzecia czynność zapewniająca najlepsze odprężenie. Dlaczego tak wielu z nas czuje, że odpoczywa w pojedynkę? Przecież człowiek jest zwierzęciem społecznym i politycznym, nasz sukces ewolucyjny zawdzięczamy zdolności adaptacji i współpracy. Nawet mózg ma wiele cech organu wysoce uspołecznionego. Hammond sprawdza różne wyniki badań, by dojść do wniosku, że właściwa dawka samotności daje ulgę właśnie od funkcji czy wymagań, jakie wiążą się z byciem w relacji, spełnianiem jakiejś roli. Ciekawie też definiuje potrzebę bycia samemu jako przeciwieństwo poczucia samotności. Dziś – za sprawą nowych technologii – coraz mniej jesteśmy naprawdę sami, bez bodźców od innych i bez poczucia, że jesteśmy non stop widziani, oceniani. Z drugiej strony te nowe technologie nasilają poczucie izolacji i jedynie pozorują więzi. I znów pojawia się wniosek o dobrze zrównoważonych proporcjach. Odwołując się do badań psychologicznych, autorka wskazuje, że kluczowa jest nie liczba, ale jakość relacji – kilku bliskich ludzi pozwala czuć się zaspokojonym i dzięki temu przeżywać odrobinę samotności bez lęku.

Jednak Hammond pisze coś jeszcze ciekawszego: że nie dostrzegamy dużej ilości czasu, jaki i tak spędzamy w pojedynkę – jesteśmy bowiem sami średnio przez 29% czasu każdego dnia, wliczając w to np. podróż autobusem do pracy, którą można spędzić, marząc na jawie. Warto uważniej przyjrzeć się chwilom, w których jesteśmy ze sobą sam na sam. To pierwszy krok do ich lepszego wykorzystania.

Uroda przyrody i lektury

Drugą dającą najgłębsze poczucie odpoczynku czynnością jest spędzanie czasu na łonie natury. I tu najważniejszą rolę odgrywa instynkt – czujemy, że przyroda ma na nas wpływ łagodzący, oczyszcza, koi myśli, uspokaja. Krótki spacer wśród drzew, patrzenie na taflę jeziora działają na nas wyciszająco. Badania pokazują, że nawet krótkie oglądanie zdjęć lasu poprawia późniejszą wydajność w pracy. Ale dlaczego tak się dzieje? Nie wiadomo… To dla nauki twardy orzech do zgryzienia. Najbardziej prawdopodobna odpowiedź jest taka: natura stwarza nam warunki do introspekcji, pozwala poczuć się częścią ładu, umożliwia obserwowanie samego siebie w szerszym kontekście istnienia. Być może tylko wtedy odnajdujemy eudajmonię – zrównoważone zaspokojenie potrzeb.

Były już spacery, kąpiele i nicnierobienie… Co mogłoby nam dać jeszcze głębsze poczucie relaksu? Jaką aktywność ludzie pod każdą szerokością geograficzną uznali za najskuteczniej zapewniającą odpoczynek? Odpowiedź brzmi: czytanie.

O tym, że wpływa ono na nas relaksująco, wiemy od 1928 r., gdy Edmund Jacobson, pionier pojęcia relaksacji, poszukiwał czegoś, co najlepiej odpręża i rozkurcza mięśnie. Ale od tamtej pory wyjątkowo mało uwagi badacze poświęcali temu, co wielu z nas uznaje za oczywiste – że nie ma to jak zanurzyć się w lekturze i zapomnieć o świecie! W The Rest Test zdumiewające 58% pytanych wskazało czytanie jako najbardziej relaksującą czynność ze wszystkich. Dlaczego ten wynik jest zaskakujący? Bo czytanie wymaga potężnego wysiłku poznawczego, angażuje mózg i złożone sieci neuronowe. Hammond wylicza: „Czytamy litery. Z nich składamy słowa. Ze słów wyciągamy znaczenia. Odnosimy je do tego, co przeczytaliśmy wcześniej. Sięgamy do wspomnień. Tworzymy w umyśle obrazy. Symulujemy akcję, scenerię, dźwięki. A do tego stosujemy to, co psychologowie nazywają »teorią umysłu«, by zamieszkać w głowach bohaterów, zrozumieć ich motywacje, wyobrazić sobie ich myśli, poczuć ich uczucia…”.

Skomplikowane, prawda? Ale to tylko potwierdza obserwacje z całej dziesiątki czynności relaksujących: odpoczynek rzadko oznacza bierność. Zaskakująco niewiele badań naukowych śledzi związek czytania z naszym zdrowiem i odprężeniem, ale te, którymi dysponujemy, potwierdzają m.in., że lektura tekstu ułatwia zasypianie, obniża ciśnienie i stężenie kortyzolu we krwi. Jednym z powodów, dla których odpoczywamy lepiej, kiedy czytamy, niż np. gdy oglądamy film, jest poczucie kontroli, jaką sprawujemy nad treścią. Od nas zależy, jak wyobrazimy sobie bohaterów i opisane zdarzenia, jak szybko przejdziemy przez opowieść i z jakim zaangażowaniem. Wszystko to nie stoi w sprzeczności z efektem głębokiego zanurzenia – dzięki niemu, czytając, uczymy się m.in. empatii, bo lektura to ćwiczenie z rozumienia postaci oraz ich zachowań.

Wspomniany wcześniej Csíkszentmihályi właśnie u czytających najczęściej rozpoznawał stan przepływu zbliżony do transu. Co ciekawe, z czytaniem jest podobnie jak z obcowaniem z naturą – podczas lektury udaje się nam nie tylko odłożyć na bok własne życie i zanurzyć w cudzym, lecz także w sposób pośredni łączyć ze sobą, zaznać głębszej refleksji. Neurologiczne analizy pracy mózgu w czasie czytania pokazują, że nie jest on ani w stanie spoczynku, ani w stanie pełnej koncentracji. Kiedy oddajemy się lekturze, nasze myśli błądzą.

Badania przeprowadzone na University of Southern California dowiodły, że gdy czytamy, sieć neuronów zajęta jest poszukiwaniem związków i znaczeń treści z naszymi przeżyciami lub myślami o przyszłości. Będąc więc w czytanej historii, jesteśmy również w bliskim kontakcie ze sobą. A choć odpoczynek często kojarzy się z oczyszczaniem umysłu, być może właśnie jego doładowanie nowymi historiami i ludźmi zapewnia najlepszy relaks. Jest wreszcie i bardzo dobra wiadomość: badanie związku czytania z długowiecznością wykazało, że regularny kontakt z literaturą daje średnio dwa dodatkowe lata życia.

W pandemonium pandemii

Międzynarodowy The Rest Test i analizy Claudii Hammond można by uznać – jak sama autorka żartuje – za oczywiste i skwitować kpiącym: „Co ty nie powiesz, Sherlocku!”. Wszak większość z nas czuje dokładnie to, na co nauka z trudem szuka twardych dowodów. I przecież nie dowiedziałam się z książki Hammond niczego, czego nie nauczyłaby mnie podróż do Kornwalii.

A jednak odpoczywanie nie jest czymś, co przychodzi nam łatwo i przeprowadzone przez zespół z Durham badanie także tego dowodzi. Relaks nie istnieje w naszym życiu naturalnie i nie powstaje sam. W iskrzącej od zadań i zobowiązań codzienności wymaga świadomego wysiłku i zdroworozsądkowych gwarancji, że zrobimy mu miejsce. Jedną z najcenniejszych myśli w The Art of Rest jest prosta prawda o dorosłości – to ten etap życia, kiedy lista rzeczy do zrobienia nigdy się nie kończy. Nieważne, ile z niej skreślisz, pojawią się nowe. Kołowrotek nie przestanie się kręcić. Jaka jest na to rada naukowczyni?

Po pierwsze: zaakceptować, że tak sprawy stoją. Po drugie: nie łudzić się, że za sześć miesięcy będzie inaczej, i nie przyjmować zaproszenia na kolejną konferencję albo do udziału w następnym projekcie. Jeśli nie masz czasu dziś, jutro ci go nie przybędzie.

Doświadczenie pandemii wyostrza tę prawidłowość jeszcze bardziej. I przypomina, że relaks to strefa wymagająca szczególnej ochrony i dbałości. Jednym z kluczowych warunków zaznania odpoczynku – dowodzi Hammond – jest wolność w decydowaniu o tym, jak spędzamy swój czas. Tej możliwości wielu ludzi na świecie zostało pozbawionych na długie tygodnie i miesiące, na skutek kwarantanny i restrykcji wywołanych koniecznością izolacji oraz zmniejszenia ryzyka zakażeń koronawirusem COVID-19. W skrajnych przypadkach izolacja może prowadzić do dezintegracji osobowości, spowodować poczucie nieistnienia.

Ale nawet zwyczajna w okresie pandemii niemożność pójścia na spacer, spędzenia dnia na łonie natury czy bycia z samym sobą, gdy całe dnie trwamy w czterech ścianach z innymi domownikami, w poważnym stopniu zredukowała nasze szanse na odpoczynek. Wbrew pierwszej reakcji na kwarantannę niejeżdżenie do pracy, nieodwożenie dzieci do szkoły, niebycie w ruchu mało ma wspólnego z relaksem – więcej z frustracją i ograniczeniem dostępu do najbardziej odprężających czynności w czasie, w którym spadają na nas egzystencjalne lęki: o życie i zdrowie najbliższych, o pracę i perspektywy finansowe, o utratę codzienności, którą z wysiłkiem budowaliśmy.

W chwili powrotu do normalności, czyli tego, co eksperci prognozują jako nową rzeczywistość, instynkt może nas prowadzić w jednym z dwóch kierunków. Albo odczujemy olbrzymie zmęczenie i potrzebę solidnego, głębokiego wypoczynku, albo ważniejszy okaże się lęk o przetrwanie, który popchnie nas, by po okresie bezprecedensowego napięcia i deficytu relaksu rzucić się w wir pracy ze zdwojoną mocą, spróbować nadrobić stracony czas.

Uważna lektura Hammond uczy, aby wybrać opcję pierwszą. A jeśli nie możemy pójść na urlop, starajmy się wprowadzać mikroprzerwy i małe wyspy relaksu do naszych przeciążonych dni. I przede wszystkim nie bierzmy na siebie dodatkowych obciążeń, nie podkręcajmy i tak już radykalnego tempa życia.

– Czy znalazła już pani sobie jakieś hobby? Coś, przy czym się pani odpręża? – tym razem łagodny głos psychiatry płynie do mnie z ekranu komputera.

W dobie pandemii spotkania trzeba odbywać w technologicznym półdystansie. Bardzo nie chcę go zawieść, odpowiadam więc z nadzieją:

– Czy spacery z psem i audio­bookiem się liczą?

Czekam, aż rozpikselowana twarz lekarza odzyska znajomy kształt. Jest, uśmiecha się.

– Wspaniale! O ile nie bierze pani na siebie za dużo. Nauczyła się już pani?

– Czego?

– Odmawiania. To pierwszy krok na ścieżce odpoczynku.

ilustracja: archiwum „Przekroju”

Czytaj również:

Ćwicz umysł z jogą Ćwicz umysł z jogą
Złap oddech

Ćwicz umysł z jogą

Marshall Govindan Satchidananda

Każdy może wejść na ścieżkę codziennej praktyki koncentracji i powściągliwości, która nie tylko w dobie epidemii otwiera drogę do uspokojenia umysłu i ciała. Kiedy i jak praktykować? Najczęściej, jak się da!

Życie składa się z niezliczonych wyborów. Zazwyczaj wybieramy to, co podpowiadają nam nasze nawyki i skłonności, a także to, co podsuwa nam kultura. Współcześnie największą wagę przywiązuje ona do rzeczy materialnych, wolności osobistej, konsumpcji, rozrywki oraz wygód.

Czytaj dalej