Zasada stu mil
i
Zdjęcie: Thought Catalog/Unsplash
Dobra strawa

Zasada stu mil

Monika Kucia
Czyta się 11 minut

Tylko od naszego widzimisię zależy, czy zjemy na obiad danie koreańskie, rosół czy może sałatkę z pomidorów i awokado. Może jednak warto się rozejrzeć i sięgnąć po to, co wyrosło i zostało przetworzone wokół nas, a nie na drugim końcu świata.

Człowiek to z natury omnivorus. Zje wszystko. Upiecze placek ze zmielonych ziaren zbóż, sfermentuje wnętrzności foki, zerwie i papaję, i porzeczki, i pędy chmielu, wyciśnie oliwkę, wysuszy wodorosty. Wydoi owcę, zrobi z mleka ser, nada mu kształt, a nawet go uwędzi. Tam, gdzie trafia, zaraz znajduje produkty, które przetwarza na pokarm. Chce coś koniecznie przerabiać i powodować jakieś przemiany. Taka jest, widać, nasza natura: „Spulchnię ziemię na zboczu i pestkę winogron w niej złożę” – pisał poeta Bułat Okudżawa. Ta wspaniała praktyka prowadzi do wielu wyjątkowych wynalazków kulinarnych, takich jak parmezan, wino bordoskie, miso, czyli japońska pasta z fermentowanej soi, i proziaki – chlebki sodowe z Podkarpacia. Prowadzi też do rosnącego apetytu.

Bagietka jako paszport

Inwencja kulinarna nie ma granic, dlaczego jednak chcemy jeść miso w Rzeszowie, a parmezan w Tokio? Odpowiedź zdaje się prosta: człowiek jest nie tylko wszystkożerny, lecz także ciekawski. Pierwsze sushi zjadłam w dorosłości. Urodzona w latach 70. XX w. po otwarciu granic w 1989 r. pojechałam w Europę głównie w poszukiwaniu smaku. Wyjeżdżając ze zgrzebnego PRL-u, chciałam jeść jak tubylcy, czyli jak mieszkańcy Zachodu, lepszego świata. Jedzenie w podróży było moją strategią na wtopienie się w świat przedstawiony, na unikanie „oglądactwa”, pustego zaliczania kolejnych zabytków. Oczywiście można też uznać turystykę kulinarną za nowy kolonializm, konsumpcyjną konkwistę. Poznawanie kuchni lokalnych to wszak gest turystyczny. Dla mnie jako studentki

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Dieta cud – 3/2019
Dobra strawa

Dieta cud – 3/2019

Monika Kucia

Pomidor nie ma depresji

Na świecie istnieje około 7 tys. odmian pomidorów, ale uprawia się tylko 2% z nich. Pierwotnie wszystkie nasiona należały do wszystkich, były dobrem wspólnym. Dziś wracamy do tego modelu poprzez open source seedsguerilla gardening. I ty możesz zostać ogrodniczym partyzantem.

Otworzyć przepływ

Dziś siedem spółek kontroluje 70% światowego rynku nasion, m.in. spółka Monsanto od lat 90. systematycznie przejmuje rynek materiałów siewnych i jest właścicielem patentów na większość zmodyfikowanych genetycznie roślin. To oznacza nie tylko dominację gospodarczą i zanik różnorodności biologicznej, lecz także zamknięcie obiegu nasion poprzez hodowanie odmian hybrydowych i ich patentowanie. Rolnicy zamiast być samowystarczalni, stali się zależni od koncernów. Dlatego powstał projekt The Open Source Seed założony przez hodowców z Minnesoty w 2012 r., a potem OpenSourceSeeds stowarzyszenia Agrecol, który – wykorzystując znane ze świata cyfrowego reguły typu open source – wraz z innymi tego typu inicjatywami przywraca możliwość uprawy dużej liczby odmian i gatunków oraz wspólnotową wymianę nasion. To alternatywa pozwalająca wydostać się z pułapki. W systemie „otwartych źródeł” można tworzyć nowe odmiany poprzez krzyżowanie, ale nie można ich patentować.

Czytaj dalej