W dobie plastikowego jedzenia warto zaznać luksusu zrywania truskawek prosto z krzaczka i poznać rolnika, który je posadził. Z pomocą przychodzi rolniczy Tinder.
W PRL-u kopał każdy. Wykopki były doświadczeniem narodowym od końca wojny do schyłku lat 80. XX w. Uczniowie, studenci, robotnicy wyjeżdżali na ziemniaczane zbiory systemowo i regularnie. Przełom i nowy ustrój oddaliły miasto od wsi. Produkcja przemysłowa przyniosła pomidory w folii („martwa natura” XXI w.?) oraz wsie bez gęsi i bez przydomowych ogródków warzywnych. A wokół nich ujednolicony krajobraz – żółcące się wiosną pola rzepaku wzdłuż szos, zboża bez maków i chabrów latem, kombajny na polach ziemniaczanych zbierające 120 ton w godzinę. W dużych gospodarstwach obfitość plonów w sadach bywa tak wielka, że rolnikom nie opłaca się ich zbierać – tak niskie potrafią być ceny w skupie. Gniją jabłka, wiśnie, porzeczki.
Portal zbieraczy
Z drugiej strony dzięki coraz większej świadomości zapotrzebowanie na „prawdziwe jedzenie” rośnie. Na tej szlachetnej pożywce wyrósł portal MyZbieramy – rolniczy Tinder łączący rolników i sadowników z ludźmi, którzy mają ochotę samodzielnie pozbierać plony i zapłacić za nie mniej niż w warzywniaku czy supermarkecie. Mirosław Biedroń, założyciel tego portalu, tłumaczy: „Chciałbym, aby każdy mógł znaleźć w obrębie 30 km od swojego miejsca zamieszkania dwie, trzy oferty zbiorów. Mamy w Polsce 1,5 mln gospodarstw, więc to realne marzenie. Po pandemii koronawirusa pojawiło się dużo chętnych na zbieranie. Rolnicy szybko się uczą. Zapraszają gości pod koniec owocowania, bo wtedy jest mniej zniszczeń, planują w przyszłym roku posadzić szersze grządki. Coraz częściej w ogłoszeniach proponują też nocleg czy atrakcje w obrębie gospodarstwa. Dzięki portalowi na nowo tworzą się relacje – czasem są one krótkie, ale mogą przerodzić się w coś trwalszego”. I dodaje: „Obie strony dostrzegają w sobie żywych ludzi, a nie tylko skrzynki z anonimowym towarem”.
Podczas wspólnych zbiorów na polu nawiązują się też znajomości biznesowe. Pewien producent lodów spod Łodzi przyjechał na Kaszuby zbierać truskawki, bo chciał stworzyć nowy gatunek swojego przysmaku właśnie z ich kaszubską odmianą. Wspólne zbieranie owoców odradza też więzi. Biedroń opowiada o starszych małżonkach, którzy podczas zbierania jagody kamczackiej zniknęli na trzy godziny. Kiedy rolnik w końcu ich znalazł, okazało się, że po prostu wciągnęła ich rozmowa, bo wreszcie mieli czas dla siebie przy tych krzaczkach.
W portalu latem znalazłam ogłoszenie tej treści: „Samozbieranie czereśni – Krobów k. Grójca (40 km od Warszawy). Uwaga! Zapisy na czereśnie »na już« chwilowo otwarte, mam do rozdysponowania jeszcze kilka drzew, łącznie na około 100 kg dużych, czarnych czereśni. Czas od świtu do zmierzchu. Koniecznie trzeba zerwać je do końca weekendu, bo są już dojrzałe” – apelował rolnik. W ogłoszeniu uprzejmie też informował o burzowej aurze, którą można przeczekać pod zadaszeniem, jedząc czereśnie. Zawiadomienie opatrzone było adnotacją: „Dodatkowe opcje – wszystko, co da się robić w sadzie owocowym, a nie przerazi gospodarza, jest do uzgodnienia. Do dyspozycji 10 ha”.
Ewa Karasińska dowiedziała się o inicjatywie z Facebooka. Jak mówi: „Czas pandemii uderzył mnie po kieszeni, a skończył się mój ulubiony dżem truskawkowy. Zawsze robię przetwory i skusiła mnie niższa cena owoców. Pojechałam pod Płońsk z moimi trzema dorosłymi córkami, była ładna pogoda, zbierałyśmy wygrzane, słoneczne truskawki, uzbierałyśmy siedem łubianek w pół godziny. Gospodarz był przeuroczy i zadziwiony sukcesem akcji z Internetu”.
Wspólne święto plonów
Najsłynniejsi rolnicy Warszawy, Jola i Ludwik Majlertowie, którzy uprawiają na Białołęce szparagi, sałaty, ogórki, bób, buraki, dynie, jarmuż i wszelkie zioła, organizują od kilku lat „Dzień szabrownika”. Na przełomie października i listopada zapraszają swoich klientów, gości oraz przyjaciół na pole, by zebrać to, co na nim zostało. „Dla mnie najważniejsze jest spotkanie – mówi Ludwik Majlert. – To jest podsumowanie, święto plonów. Ludzie przyjeżdżają ze swoimi przetworami, ciastami, winem, stawiamy wspólny stół. Ponieważ świadomość ludzi nie jest najlepsza, dla mnie jako rolnika to świetny pretekst, żeby powiedzieć, jak się uprawia rośliny. Podczas spaceru po polu opowiadamy, co i jak rośnie. Dla mieszczuchów to wyzwanie, żeby późną jesienią znaleźć coś wartościowego”.
Leah Koenig to dziennikarka kulinarna i autorka „biblii” prezentującej współczesną kuchnię żydowską – The Jewish Cookbook wydanej przez Phaidon. W epoce sprzed koronawirusa pokazywałam jej Warszawę, którą zwiedzała razem z kilkumiesięczną córką. W 2020 r. rozmawiamy oczywiście przez Internet. „W okolicy Nowego Jorku farmy ogłaszają się z tzw. u-pick, czyli ofertą zbierania jagód, jabłek, gruszek, w zależności od sezonu – opowiada Leah. – Niektórzy decydują się na stałe wsparcie dla gospodarstwa i kupują tzw. udziały, płacąc rolnikowi przed rozpoczęciem sezonu. W jego trakcie otrzymują produkty z gospodarstwa raz w tygodniu”.
To RWS, czyli Rolnictwo Wspierane Społecznie, funkcjonujące także w Polsce. Jak podaje strona www.wspierajrolnictwo.pl, jest to „model współpracy drobnych gospodarstw rolnych oraz konsumentów opartej na bezpośrednim kontakcie i wzajemnym wsparciu tych dwóch grup”. Leah widzi w takich wyprawach szansę na edukację swoich dzieci. Dowiadują się, kiedy jest sezon na poszczególne owoce, uczy je robić przetwory. „Każdego roku jeździmy całą rodziną zbierać jabłka do różnych gospodarstw w odległości 100–150 km od miasta. Sprawdzam, czy dysponują jakimiś atrakcjami dla dzieci, np. przejażdżką traktorem. Przywozimy jabłka i dużo z nich zjadamy, ale część przerabiam na sos jabłkowy i wykorzystuję podczas Chanuki do placków ziemniaczanych – latkes. Wspólnie zbieramy i przerabiamy owoce. To nasza rodzinna tradycja”.