Spośród czterech temperamentów najszybciej rozpoznamy w towarzystwie choleryka i flegmatyka. Oba humory przedstawia się zresztą jako parę od czasów Hipokratesa. Dlaczego? Oto jest klucz do ostatniego z temperamentów, może najciekawszego – flegmatyka.
O choleryku już pisałam – to typ człowieka, którego właśnie lato czyni impulsywnym, gniewnym, ale i wytrwałym w działaniu. Słoneczny żar patronuje osobie zaciekłej – w pracy i w emocjach, trudniej niż inni odnajdującej spokój. W jaki więc sposób choleryczna natura miałaby być bliska spokojnemu flegmatykowi, którego egzystencjalnym królestwem jest z kolei zima? I czym miałaby być ta wspólna część, kiedy te dwa temperamenty różni prawie wszystko?
Zimowe lustro
Hipokrates i jego następcy nie tyle obserwowali samych ludzi, ile całość: świat natury, którego człowiek – w przekonaniu starożytnych – stanowił nieodłączny element. Siedział w ich głowach jak puzzel, miękko wpasowany w przyrodę. Dlatego wszystko, co kiedyś dostrzeżono w człowieku, poprzedzone było długimi, cierpliwymi obserwacjami – sekcję zwłok medycy zaczną przeprowadzać dopiero za kilkanaście wieków, a mapa krążenia krwi w środku ciała wciąż była jeszcze wielką zagadką.
Zmieniający się za oknem płaszcz krajobrazu i temperatura pozwalały sobie wyobrazić ludzkie charaktery jako część tego samego świata: żywego i ruchomego. Mieszanki ziemi, powietrza, wody i słońca, która cyklicznie zmieniała swoją postać. Wszelka wiedza o ludzkim organizmie brała się więc z patrzenia – upartego, trwającego miesiącami i latami siedzenia w przyrodzie, czuwania w jej głębi, spoglądania w wielu kierunkach. Hipokrates będzie wymagał od swoich uczniów, przyszłych lekarzy, obszernej wiedzy na temat gwiazdozbiorów i astrologii.
Podobnie było z teorią humoralną. Cztery płyny ciała: krew, śluz i dwa rodzaje żółci (żółta i czarna), które według Hipokratesa określają ludzki temperament, widziano jako odbicie czwórpodziału w naturze. Cztery pory roku, cztery strony świata, cztery żywioły itd. Człowiek dla starożytnych był częścią tego samego naturalnego systemu, co meandrująca rzeka, spoglądający na księżyc pies czy drzewo – głęboko w ziemi zapuszczające swoje korzenie. Systemu określonego przez zmienność, ale w tej zmienności powtarzalnego.
Poznając rytm przyrody – na przemian: ruch i zamieranie – dawni uczeni mogli bez skalpela, za pomocą prostej analogii, wyobrażać sobie, jak wygląda wnętrze człowieka. Ciało ludzkie w środku uważali bowiem za drugą stronę tego samego świata. Jego lustrzane odbicie. A w tym odbiciu widzieli dość wyraźnie cztery ludzkie temperamenty. Zimowe lustro krajobrazu miało odbijać postać flegmatyka.
Stare języki wody
„Skąd w jednym ogień gdy przybierze górę, / Ten choleryczną ma w sobie naturę. / Drugi, gdy nadto wody w sobie czuje, / Flegmatykiem się taki pokazuje”. Siedemnastowieczny wiersz polskiego poety Stanisława Samuela Szemiota to już zabytek literacki, ale język, jakim mówi o ludzkich cechach charakteru, pozostaje aktualny do dziś. Żywioły to nienaruszony przez wieki, najsilniej działający na wyobraźnię sposób mówienia o emocjach. Dlaczego? Bo takim samym kodem nadaje nasze ciało: rozpłomienione, kiedy się stresuje, krzyczy i gniewa, chłodne, kiedy czeka, śpi, uspokaja się. Deszcz gasi pożary, wodą z butelki mogłam schłodzić pewnego upalnego dnia starego opla, którym jechałam na egzamin, chłodny prysznic przynosi ulgę w upalny wieczór. Woda chłodzi, orzeźwia, wycisza. Jest najstarszym z języków, jakim mówi nasze ciało, które w wodzie wraca do swoich początków, narodzin, okresów absolutnego bezpieczeństwa.
Ale u flegmatyka – któremu wodę przypisywano jako właściwy mu żywioł, a flegmę jako dominujący płyn ustrojowy – wilgoć wypełnia ciało w nadmiarze. Poza tym flegmę, śluz opisywano jako najzimniejszy z czterech humorów. Stąd uważano, że flegmatykowi łatwiej jest kontrolować emocje, powściągać złość towarzyszy i blokować nachalność świata. Flegmatyk w XXI w. to kiepski konsument, agencje marketingowe kłopoczą się nad tym, jak do niego dotrzeć jako do klienta. Nie nadąża za modą, decyzje podejmuje powoli, z namysłem – nadmiar wody powoduje w nim zamiłowanie do stałości. Przyjaciół i partnerów miłosnych, jeśli nie musi, nie zmienia. Bardziej niż melancholik lubi rytualność życia. Jako ostatni ze znajomych zmieni miejsce zamieszkania, samochód, kubek do picia kawy.
Jeszcze pod koniec XIX w. uczono młodzież w szkołach rozpoznawać różne osobowości przez kształt sylwetki i twarz. O flegmatyku pisano, wskazując na jego łagodne rysy twarzy i „zaokrągloną” postać. „Ma bladą, białą cerę, piękne włosy, zaokrąglone kształty ciała, czynności jego są powolne, tętno słabe” – pisał nauczyciel Hipolit Witowski w niewielkiej książeczce pt. Szkółka powszednia dla młodzieży umiejącej czytać i po prostu rachować. Johann Caspar Lavater, osiemnastowieczny szwajcarski duchowny, pisał z kolei o „mało napiętych rysach twarzy” i tym, że flegmatycy zawsze wydają się trochę starsi, niż są w rzeczywistości.
„Wodniste sny”
W pismach innych starożytnych fizjologów flegma była czymś znacznie więcej niż wydzieliną z gardła w dzisiejszym znaczeniu. Greckie słowo phlégma oznaczało płyn, który przechodził przez wszystkie tkanki ciała, jak woda, która chłodzi, oczyszcza i odżywia. Bliski był współczesnemu rozumieniu limfy. Dawniej flegmatyka określano jako temperament limfatyczny właśnie. Nadmiar flegmy miał nie tylko wpływ na charakter, ale również odciskał się w ludzkich snach i dziennych fantazmatach. Jak pisał, jeszcze łaciną, w 1616 r. prawnik z Krakowa – Teodor Zawacki, nadmiar śluzu u człowieka poprzedzają „wodniste sny”. Niby to prosta, wręcz siermiężna analogia (Zawacki wyraźnie stara się kopiować myślenie starożytnych), ale zarazem, czy nie niezwykła? W końcu, zanim ciało wypełni się złym nadmiarem, powie nam o tym w snach.
To ciekawe jeszcze ze względu na inną sprawę. Hildegarda z Bingen, średniowieczna wizjonerka, poetka i lekarka, wiązała człowieka z zimową porą roku właśnie przez sny i samą czynność spania. Zimę widziała w pokrzepiającej się w drzemce i śnie ludzkiej sylwetce. „Lato Bóg ukazuje w człowieku czuwającym, zimę zaś w śpiącym, bo i zima ukrywa w sobie to, co lato radośnie ukazuje. Podobnie śpiący doznaje pokrzepienia przez sen, tak że przechodząc w stan czuwania, staje się zdolny do wszelkiej pracy” – pisze w Liber divinorum operum, jednym ze swoich najsłynniejszych tekstów. Co prawda Hildegarda nie wspomina tutaj wprost o żadnym z czterech temperamentów, daje jedynie wyraz związku między człowiekiem a porami roku. Z pewnych względów najbardziej ciekawią ją tylko dwie: lato i zima. Może dlatego, że w jej rozumieniu są najważniejsze, z dwóch przeciwnych końców pokazując tę samą siłę, która ustawia świat na właściwe tory. „Bo i zima ukrywa w sobie to, co lato radośnie ukazuje”.
Trzask pękającego lodu
Lato, w którego odbiciu dostrzegano impulsywnego choleryka, i zima, która równoważy się ze spokojem i mocą flegmatycznej natury. O jakiej więc sile pisze Hildegarda? To wytrwałość w dążeniu do celu i niezwykła energia – to, czego nie udaje się okiełznać cholerykowi, flegmatyka pokrzepia, pozwalając na uważną refleksję. I chociaż wydaje się, że obie te pory roku i oba typy ludzkie różni wszystko, przepływa przez nich ta sama rzecz (czy to dlatego wspomniany już fizjonomik Johann Caspar Lavater naszkicował twarze choleryka i flegmatyka naprzeciw siebie?). Moc, która zapala lasy, a słone morze skuwa lodem. Różnica polega na tym, że choleryk będzie niósł swoją energię na wierzchu, a flegmatyk – schowaną głęboko w środku. To, co lato ukaże na powierzchni, zima ukryje w ziemi, pod wodą. Ta sama rzeka, która silnym nurtem popłynie w lecie, zimą zamarznie z ogromnym ciśnieniem (to, jak mówią fizycy, ponad 190 MPa – ciśnienie większe niż na dnie Rowu Mariańskiego).
Mróz, który potrafi rozsadzić żeliwne rury, jakby to były porcelanowe filiżanki, na morzu doprowadzi do katastrof, więżąc w ogromnych lodowych krach kilkudziesięciotonowe statki. Jak to odbywa się na obrazie Morze lodu, na którym Caspar David Friedrich namalował niemal wszystkie wspaniałe odcienie zimy. A odrobinę tajemnicza północ i zima to przecież zawsze prawdziwe domostwo flegmatyka.