Żywioły dla duszy
i
zdjęcie: Nomad Bikers/Unsplash
Żywioły

Żywioły dla duszy

Dominika Bok
Czyta się 10 minut

Ziemia, woda, ogień, powietrze i przestrzeń. Tych pięć żywiołów natury jest według tybetańskiej kultury istotą wszystkiego. Procesy, które między nimi zachodzą, tworzą wszechświat – i nasze życie.

Żeby zrozumieć tybetańską medycynę, astrologię albo po prostu tamtejsze tradycje duchowe, musimy zacząć od zrozumienia natury żywiołów. We wschodniej kulturze należą one nie tylko do świata przyrody, ale także są metaforą służącą do opisywania nawet najdrobniejszych zjawisk, również tych, które zachodzą w nas samych. Łączą więc makro- i mikrokosmos, duchowość i cielesność. Tybetańczycy wierzą też, że żywioły natury są ucieleśnieniem niezliczonych bóstw i odwołują się do nich podczas swoich szamanistycznych praktyk.

Brak połączenia z żywiołami trawi mnie właśnie teraz, kiedy od kilku czy nawet już od kilkunastu dni siedzę przed monitorem w moim warszawskim mieszkaniu i piszę albo próbuję pisać. Zanim więc przywołam w tekście żywioły z tradycji tybetańskiej, najpierw sama muszę wyjść na zewnątrz i ich doświadczyć. Mogłoby to być ciepło ogniska, najlepiej gdzieś nad rzeką. Dobra byłaby kąpiel w morzu albo nawet sam widok fal. Wspaniale podziałałby porządny haust górskiego powietrza. Musi wystarczyć spacer w parku.

Sekunda po sekundzie trwa życie – wielki i skomplikowany proces, który składa się z niezliczonej ilości pomniejszych procesów. Poza tymi, które są związane z ciałem, zachodzą w nas także inne, niefizyczne. Według filozofii tybetańskiej w naszym ciele są tysiące kanałów, którymi przepływa energia życiowa. Część z nich

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Asana jak Malina
i
Malina Michalska prowadząca zajęcia jogi, 1969 r., Warszawa; zdjęcie: PAP/Jakub Grelowski
Marzenia o lepszym świecie

Asana jak Malina

Piotr Żelazny

Jogi nauczyła się sama z książek i jako pierwsza w Polsce ją propagowała. Gdy napisała „Hatha jogę dla wszystkich”, pozycje lotosu i psa z głową w dół wkroczyły do domów z wielkiej płyty. Poznajcie zapomnianą Malinę Michalską.

„Było lato 1969 r. Miałem 23 lata i kończyłem wakacje w Zakopanem. Zobaczyłem afisz informujący, że w domu kultury odbędzie się pokaz jogi. Nie miałem pojęcia co to, ale plakat był na tyle przekonujący, że poszedłem. I złapałem bakcyla… Do tego stopnia, że zapragnąłem więcej. Na koniec pokazu pani Malina Michalska powiedziała, że pisze książkę o jodze. Po powrocie do Szczecina co kilka dni chodziłem do księgarni wysyłkowej i pytałem, czy już się ta publikacja ukazała. To była szkoła cierpliwości i wytrwałości. Doczekałem się po trzech latach – opowiada Jurek Jagucki, który od tamtej pory codziennie praktykuje jogę, a od 1981 r. sam prowadzi szkołę. – Szukałem ukojenia dla swojej neurotycznej, rozedrganej, młodzieńczej natury. I w jodze je odnalazłem, właśnie dzięki pani Malinie”.

Czytaj dalej