W odkrytych na strychu kartonach znalazłem coś, co wprawiło mnie w niemałe zaskoczenie: korespondencję mojego nieżyjącego już pradziadka – z czasów jego młodości, kiedy dużo podróżował – z nieznaną mi kobietą z Indii. Charakter pisma i narysowane na marginesach listów serca uzmysłowiły mi miłosny charakter tej znajomości. Niestety, większość była nieczytelna: rozmyty atrament, papier nadgryziony przez myszy.
Ale te skromne fakty, które udało mi się zrekonstruować, wprawiły mnie w osłupienie. Z tego wszystkiego wynikało, że kobieta ta miała na imię Pariyat i władała wszystkimi żywiołami.
Zaintrygowało mnie to i rzuciłem się na telefon, by zadzwonić do prababci (była o ponad 20 lat młodsza od swojego męża). W ostatniej chwili zmieniłem jednak plan i zadzwoniłem do sędziwego przyjaciela rodziny, który mógł więcej wiedzieć o tej sprawie.
– To prawda, władała wszystkimi żywiołami – potwierdził.
Intrygowało mnie to strasznie, dlatego zacząłem nalegać, by opowiedział o niej coś jeszcze.
– Była to naprawdę ciekawa postać. Wstawiała się za zmarłymi, znała cudze myśli, przewidywała przyszłość, prześwietlała ludzkie ciała, widząc, czy ukrywa się w nich jakieś schorzenie, w trakcie sekundy pokonywała ogromne odległości.
– Brzmi to nadludzko – zauważyłem.
– A jednak wielokrotnie zapewniała, że jest tylko człowiekiem.
– Dlaczego jej związek z moim pradziadkiem nie wyszedł?
– Za każdym razem, kiedy miał ją odwiedzić, wiedziała, że nadchodzi. Ilekroć do niej pisał, wiedziała, co napisze. Ilekroć nawet pomyślał, że zrobi coś dla niej, ona już to wiedziała.
– Rozumiem.
– Myślę, że twój pradziad stał się dla niej przewidywalny i nudny – usłyszałem. – Ale to tylko moje domysły. Przede wszystkim kobieta ta formalnie była buddyjską mniszką. A po drugie, szybko zmarła.
Długo rozmyślałem o tej historii.
Wreszcie wpadła mi do głowy myśl inspirowana przypadkiem XIX-wiecznego króla Birmy, który rozpoczął budowę wielkiej sieci świątyń i pagód, a zakończył ją dopiero w swoim drugim wcieleniu, jako żebrak. Uznałem po prostu, że moja żyjąca prababcia jest kolejnym wcieleniem tej indyjskiej mniszki. Na dowody, że mam rację, nie musiałem długo czekać. Dosłownie w tej samej sekundzie, kiedy o tym pomyślałem, zabrzęczał mój telefon: dzwoniła.
Skarżyła się, że dawno jej nie odwiedziłem, ale ja nie dałem zrobić z siebie głupka. Uparcie udawała, że nie rozumie, o czym mówię. Niestety, od tego czasu nasze relacje trochę się popsuły.