Znałem człowieka, który nie wiedział, gdzie leży granica. Pogubił się, a pomoc nie nadeszła w porę. Zaczęło się od niewinnych zabiegów kosmetycznych. Jego narzeczona poleciła mu peeling. Historia jego upadku zaczęła się dokładnie wtedy, gdy po raz pierwszy przeleciał palcem po odświeżonym nosie.
Jego duszę owładnęło pragnienie skóry doskonałej, skóry nowo narodzonego dziecka, ciała, jakie posiadali Adam i Ewa, zanim wygnano ich z Raju.
Skomplikowane zabiegi kosmetyczne pochłonęły resztę oszczędności; nawet nie zauważył, kiedy narzeczona spakowała walizkę i odeszła.
Człowiek ten sięgał również po ideały wschodnie: wieczorami przeglądał fotografie gładkich twarzy joginów i taoistycznych mnichów, które często śniły mu się po nocach.
Nad ranem biegł do łazienki i szorował się pumeksem.
Chciał pójść na skróty, bo nie zmienił diety, a przede wszystkim nie zmienił sposobu życia.
Jego koniec był łatwy do przewidzenia i tragiczny.
Pewnego dnia, po wyjątkowo męczącym śnie, obudził się z twarzą gładką i bladą, tyle że nie była to żadna wymarzona twarz, lecz naga czaszka.