Wyjątkowa rozmowa Tomasza Wiśniewskiego z człowiekiem uznanym w plebiscycie czasopisma „Dobry Uczynek” za jednego z najbardziej cnotliwych ludzi w naszej części Europy. Mężczyzna ten (zdradźmy tylko tyle, że to mężczyzna) po namyśle uznał, że woli pozostać anonimowy.
Tomasz Wiśniewski: W wywiadzie udzielonym „Dobremu Uczynkowi” dokonał Pan ciekawego rozróżnienia na etykę teoretyczną i praktyczną. Mógłby Pan wyjaśnić, jak Pan to rozumie?
Najkrócej mówiąc, chodzi o to, by z jednej strony wyznawać pewien system wartości, a z drugiej strony wyznawać inny, praktyczny, bardziej przydatny w życiu. Tradycja chrześcijańska obciążyła nas wzorem zachowań, które nie są skrojone na ludzką miarę. Kto tak naprawdę jest w stanie nadstawić drugi policzek? Na pewno nie ja. W pewnym sensie szanuję świętych i męczenników, ale gdybym spotkał ich w rzeczywistości, raczej bym nimi pogardzał.
Brzmi to bardzo logicznie. Ale czy nie boi się Pan zarzutu o hipokryzję?
Nie, bo jest ona zjawiskiem powszechnie akceptowanym. Skoro niemal każdy jest hipokrytą na jakimś polu, nikt nie będzie mnie za to krytykować. Poza tym hipokryzja pełni ważną funkcję edukacyjną: uczy młodzież odpowiedniego zachowania pod groźbą kary.
Rozumiem. Powróćmy jeszcze do „etyki praktycznej” w Pana rozumieniu. Co w jej ramach jest słuszne, a co nie jest?
Przede wszystkim ważne, byśmy naśladowali i żywili przekonania przedsiębiorczych ludzi w średnim wieku, czyli tych, którzy stoją u władzy. Są to ludzie potrafiący wywalczyć sobie cenioną pozycję i utrzymać ją dzięki pracowitości, sprytowi, charyzmie. Wie pan, tak naprawdę to mówię same oczywistości: każdy rodzic będzie bardziej dumny z dziecka, które posiada kilka firm, niż z dziecka, które spędza dni na modlitwie i prośbie o jałmużnę albo które zostało poetą. To, co nazywam „etyką praktyczną”, to banał, którego nikt nie nazywa; oficjalnie mówi się tylko o „etyce teoretycznej”. Może sięgnę po swój przykład i opowiem, jak to wygląda u mnie?
Myślę, że czytelnicy będą zachwyceni możliwością poznania takiej opowieści.
Otóż ja prowadzę firmę, która ma bardzo złą opinię. I faktycznie: zanieczyszczam środowisko, nie dbam za bardzo o pracowników. Jednak nie uginam się pod ciężarem tych opinii. Pracuję po 15 godzin dziennie, ale tak naprawdę nikt mnie nigdy nie złamie. Przecież w oczach innych zawsze mniej będzie się liczyć, ile wyrządziłem szkód, a bardziej będzie ceniona moja pracowitość, nawet jeśli zbankrutuję, rozchoruję się z przepracowania i przedwcześnie umrę.