Bardo to w buddyzmie tybetańskim nazwa stanu spomiędzy istnienia, między życiem a śmiercią czy też śmiercią a kolejnym życiem, a jeszcze dokładniej: stanu, który następuje po śmierci i trwa do ewentualnych kolejnych narodzin (utrzymuje się nawet do 49 dni).
Można odczuć przedsmak bardo, śniąc albo posługując się różnymi technikami medytacyjnymi. Widzi się w nim i słyszy rzeczy oszałamiające: zaraz przy uchu spadają lawiny, przed oczyma płonie ogień, paradują bóstwa. Jeśli komuś uda się zrozumieć, że to wszystko to projekcje jego umysłu, ma okazję się wyzwolić i już więcej się nie odradzać.
Pod koniec sierpnia z wielkim zdumieniem odkryłem na mapie miasteczko Bardo położone nad Nysą Kłodzką. To odkrycie dziwnie zbiegło się z moją lekturą Tybetańskiej Księgi Umarłych. Po krótkiej konsultacji z redakcją uzyskałem pozwolenie na zrobienie reportażu o tej miejscowości.
To prawda, że zbieżność nazw była urocza, rozsądek podpowiadał mi jednak, że nie powinienem spodziewać się żadnych fajerwerków.
Niemniej kiedy wysiadłem z autobusu, od razu zaczęły się pierwsze anomalie.
Najpierw spostrzegłem, że ulice prowadziły do miejsc, z których wychodziłem, co bardzo utrudniało mi zwiedzanie. Kiedy szedłem też schodami do góry, pokonując ostatni stopień, nagle budziłem się w piwnicy. Patrząc przez okno w hotelu, do którego trafiłem jakimś cudem, czułem, że zamykają mi się oczy.
Kiedy próbowałem zapytać o drogę mijanego listonosza, z ust wyleciało mi kilka listów poleconych; żaden nie był adresowany do mnie, choć na każdym widniała ulica i numer mojego mieszkania.
Najdziwniejszy był jednak epizod w sklepie z artykułami elektronicznymi, w którym chciałem zakupić kabel USB; za ladą siedział facet w czerwonym kapeluszu.
– Dzień dobry – powiedziałem.
– Dobranoc – odparł.
– Poproszę kabel USB.
– Wszystko, co tu się dzieje, to dzieło twojego umysłu.
Wtedy poczułem ogromne przerażenie na myśl, że w moim umyśle nie ma żadnych bóstw, że są tylko listonosz, piwnica i kabel USB.
Niedługo później doszedłem do siebie; znów byłem w redakcji i przekazałem ten tekst do druku. Pamiętam, jak ktoś mnie zapytał, czy ten krótki reportaż zapewni mi Nagrodę Kapuścińskiego. Odparłem szczerze, że, niestety, nie sądzę.