Przepraszać jak papież Przepraszać jak papież
Rozmaitości

Przepraszać jak papież

Ewa Pawlik
Czyta się 4 minuty

To będzie krótki artykuł o szkole, papieżu i flirtowaniu. Albo o radości życia. Albo o zepsutej kolejce. 

Tak czy owak, zacząć należy od Wojciecha Plewińskiego. To kolejne okładkowe zdjęcie jego autorstwa. Powstało z nudy oraz z zachwytu. Nudy, bo zepsuła się kolejka i nie można było dalej jeździć na nartach, zachwytu – bo chwilę przed naciśnięciem migawki obserwował jazdę Jadwigi Zoll, z domu Czeczotki, która, jak widać na załączonym obrazku, wjechała prosto w kadr. Pamięta ten moment. Dostrzegła ich z daleka, grupę krakowskich chłopców. Znali się, spotykali na stokach. Wszyscy byli młodzi, piękni, wysportowani. Zakochiwali się i odkochiwali z właściwą młodym swobodą, flirtowali na potęgę. To oni bawili się na Jazz Campingach na Kalatówkach z Komedą, Polańskim i innymi gwiazdami. Złota młodzież tamtego czasu, pierwsi hipsterzy w poststalinowskiej szarudze. 

Pamięta, że starała się zjechać wyjątkowo pięknie, żeby wywrzeć na nich wrażenie. Zresztą zawsze chodziło jej o to, by na nartach tańczyć, by na nartach płynąć. I zwracała uwagę tylko na takich mężczyzn, którzy tańczyli na nartach jak ona. Dziś wielu, z Plewińskim na czele, twierdzi jednak, że nikt poza nią tego nie potrafił. 

Nigdy nie interesowała jej rywalizacja, nie chciała zostać zawodniczką. Na punkcie nart miała jednak, jak sama dziś mówi, absolutnego hyzia. Wszystko kręciło się wokół nich. Ważne było też, by na stoku prezentować się szałowo. Z każdej podróży przywoziła stroje narciarskie, buty, upięcia. Nigdy żadnych pamiątek, sukienek, bibelotów. Mimo to daleko jej było do chłopczycy. Kiedyś tak pędziła, by zdążyć zamówić u jadącej do Krakowa siostry szminkę, że o mało nie stratowała innego narciarza. Ale o tym później. 

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Okładka nr 674/1958
Okładka nr 674/1958

Teraz o drugiej miłości Jadwigi Zoll z Czeczotków, czyli szkole założonej przez inną Jadwigę – Zamoyską z Działyńskich. Jadwiga okładkowa była bowiem jedną z około 3 tys. absolwentek szkoły założonej w Kórniku w Wielkopolsce w 1882 r. Ze względu na coraz ostrzejsze naciski ze strony zaborowych władz uczelnia często zmieniała lokalizacje. Ostatecznie, w 1889 r., trafiła do Kuźnic w Zakopanem, gdzie działała do 1952 r. Uczennice nazywano kuźniczankami i z czasem to określenie stało się synonimem dziewczyny pracowitej, kulturalnej i zaangażowanej w sprawy społeczne.

Jadwigę Zamoyską w niektórych kręgach katolickich uważa się za jedną z pierwszych polskich feministek chrześcijańskich. Była teoretyczką pedagogiki chrześcijańskiej i w swojej placówce wcielała w życie jej podstawowe założenia. Opracowany przez nią program pracy społeczno-wychowawczej koncentrował się na nauce samej pracy. Celem nadrzędnym było wyzbywanie się narodowych wad, czyli lenistwa i braku dokładności. Zamoyska uważała, że aby odmienić kształt życia społecznego, należy się koncentrować na indywidualnym podejściu do pracy, którą dzieliła na trzy rodzaje: ręczną, umysłową i duchową. 

Praca ręczna, czyli fizyczna, według Zamoyskiej przeciwdziała niezaradności i brakowi inicjatywy oraz tłumi marzycielstwo, co doskonale wpływa na zdrowie psychiczne. Praca umysłowa wyrabia zdolność dostrzegania analogii, dokonywania syntez i analiz, przeciwdziała bierności umysłowej i tępocie oraz niedojrzałości. A praca duchowa, oparta oczywiście na zasadach chrześcijańskich, jest jedyną drogą do pełni człowieczeństwa, a nawet udanego życia wiecznego. 

W szkole panowały surowe zasady. Do śniadania obowiązywało całkowite milczenie, a po kolacji pacierz, przechadzki tylko w towarzystwie wyznaczonej opiekunki, zakaz pożyczania i sprzedawania czegokolwiek bez zgody przełożonych, zakaz prowadzenia korespondencji i dzienników. Wbrew pozorom szkoła była jednak niezwykle nowoczesna jak na owe czasy. Jadwiga Zamoyska uczyniła z niej sprawnie prosperujące i dochodowe przedsiębiorstwo. Prowadzono sprzedaż dóbr wytwarzanych przez uczennice: produktów spożywczych, przetworów i drobnych przedmiotów codziennego użytku. Uczelnia wydawała też własne pismo w całości redagowane przez dziewczęta. 

Nadawanie właściwego kierunku myślom, woli i uczuciom wychowanek dokonywało się podczas zajęć z haftu białego, cerowania, prania (także w strumieniu) i prasowania, robienia zapasów zimowych, kuchni domowej, ogrodnictwa, mleczarstwa, chowu drobiu i hodowli zwierząt. W godzinach popołudniowych dziewczęta uczyły się języka i literatury polskiej, historii, języków obcych oraz muzyki. Z czasem duży nacisk zaczęto kłaść na kulturę fizyczną i m.in. dlatego fanka narciarstwa Jadwiga Czeczotka zdecydowała się pobierać nauki w tejże placówce. 

Początkowo oferta szkoły była skierowana przede wszystkim do dwóch grup społecznych: arystokracji i dziewcząt wiejskich, które pobierały nauki tylko przez rok i tylko z prowadzenia domu, ale były zwolnione z wszelkich opłat. Z czasem program poszerzono i w szkole pojawiły się szlachcianki, mieszczanki oraz córki zamożnych chłopów. Po wojnie placówka została znacjonalizowana i ostatecznie, w 1952 r., zawiesiła działalność. 

Dużo trwalsze okazały się zawiązane przez kuźniczanki przyjaźnie. Absolwentki szkoły regularnie urządzają spotkania i zloty, prowadzą portale poświęcone jej historii. 

Przyjaciółkami były też Jadwiga Zoll i pierwsza żona Plewińskiego, Joanna. Stąd znajomość z Wojciechem i koniec końców – okładkowe zdjęcie.

A teraz wróćmy do szminki. Młodziutka Jadwiga Zoll pędziła więc na złamanie karku, by zdążyć zamówić u siostry, wybierającej się do Krakowa, szminkę.
Ze śladów pozostawionych w śniegu przez jej narty postanowił skorzystać inny narciarz, a tego się robić nie powinno! Doszło do wypadku – anonimowy amator sportów zimowych wjechał w Jadwigę. Na pierwszy rzut oka: nie w jej typie i do tego kiepsko ubrany. Ale przynajmniej wyjątkowo miły. Przeprosił raz, przeprosił drugi raz, a potem jeszcze kilkanaście razy, a potem jeszcze i jeszcze. Jadwiga poczuła się wręcz znużona i prędko opuściła miejsce wypadku. Wiele lat później oglądała w telewizji relację z wyboru papieża Polaka i twarz nowego zwierzchnika Kościoła katolickiego wydała się jej znajoma. Po chwili zrozumiała, że to on! To ten przepraszający, kiepsko ubrany młody narciarz! Czy jest tego absolutnie pewna? „Absolutnie! Tak przepraszać mógł tylko papież!”

Czytaj również:

Lekko! Pismo robi się lekko Lekko! Pismo robi się lekko
i
zdjęcie: Wojciech Plewiński
Doznania

Lekko! Pismo robi się lekko

Ewa Pawlik

Według Mariana Eilego, twórcy „Przekroju”, to miało być „jedyne takie pismo na 800 mln Słowian”. Tworzenie każdego numeru było dla niego bardziej przyjemnością niż pracą. 

Reakcja jest zawsze ta sama: „Pamiętam!”, „Ciocia kupowała!”, „Tata czytał!”, „A tak, Filutek! Ostatnia strona!”, „Te krzyżówki!”. Każdy zna, większość czytywała, wszyscy pamiętają. Ukazywał się tydzień po tygodniu przez 68 lat. Czytywały go całe rodziny, wszystkie pokolenia. Pisywali do niego wybitni dziennikarze, pisarze, poeci. Wielu trafiło na listy lektur szkolnych, a dwoje – Miłosz i Szymborska – na listę laureatów Nagrody Nobla. Instytucja. Zjawisko. Fenomen. A za tym wszystkim on – niepozorny starszy pan. Elegancki, na każdym zdjęciu krawat i papieros w szklanej lufce, niekoniecznie uśmiech. Idealny everyman, znaków szczególnych – brak.

Czytaj dalej