Agencja sobowtórów wzbudziła moje zaufanie – prowadziły ją dwie identyczne kobiety. Na wstępie wyjaśniły mi jednak, że nie są swoimi sobowtórami i w istocie bardzo się różnią. Nie do końca to zrozumiałem, ale ponieważ przedstawiły atrakcyjną cenę, zdecydowałem się na ich usługę, czyli znalezienie mojego sobowtóra.
– Spróbujemy – powiedziała jedna z nich, podczas gdy druga patrzyła na mnie łagodnie. – Proszę przyjść za tydzień o tej samej godzinie.
Tak zrobiłem. Tydzień później o tej samej porze jedna z agentek wprowadziła mnie do dużego pomieszczenia przedzielonego dźwiękoszczelną szybą. Po drugiej stronie przegrody stała współwłaścicielka firmy w towarzystwie jakiegoś rosłego człowieka.
– I jak się panu podoba? – spytała mnie agentka, która stała ze mną.
– Co?
– Pański sobowtór, oczywiście.
Wyglądało to na dziwny żart.
– Przecież ten człowiek zupełnie nie jest do mnie podobny. Od razu widać, że jest niemal o głowę wyższy.
– To akurat mało istotne – odpowiedziała agentka. – Proszę jednak spojrzeć: w momencie zaskoczenia mruga oczami tak jak pan i w ten sam sposób pociera czoło. Niełatwo było znaleźć kogoś takiego.
– Też mi coś. A rysy twarzy? Nos, brwi, oczy? Toż to całkiem inna osoba!
– Ależ nie! Niech pan zwróci uwagę na lewą nogę. Unosi odrobinę wewnętrzną krawędź stopy, kiedy stoi dłuższą chwilę – zupełnie jak pan.
– To ma być podobieństwo? A kolor skóry?
Po drugiej stronie szyby agentka machnęła ręką, a ta, która rozmawiała ze mną, fuknęła cicho przez nos.
– I po co szukać dziury w całym? – zapytała. – Proszę tylko spojrzeć, to przecież pana sobowtór! Identycznie ściska palce jednej dłoni drugą dłonią. A gdyby pan słyszał, jak mówi! Ta sama leciutka wada wymowy. I skłonność do popełniania gaf towarzyskich, po których wybucha krótkim histerycznym śmiechem.
Traciłem cierpliwość.
– A czy płeć się w ogóle zgadza? – zapytałem.
Agentka nie odpowiedziała, za to wyliczała dalej dziwaczne podobieństwa.
– Podczas marszu macha jedną ręką trochę mocniej niż drugą. Zamyśla się czasem na ulicy. Przystaje wtedy i patrzy na wystawę sklepu. Nie wie jednak, że to robi, dopiero po chwili się orientuje…
Nie wytrzymałem dłużej. Zerwałem się z miejsca i wybiegłem. Mój rzekomy sobowtór zrobił zresztą to samo. Spotkałem go na zewnątrz, najwyraźniej wydostał się innymi drzwiami. Chciałem jak najszybciej się oddalić, ale nie mogłem się powstrzymać i popatrzyłem na niego. Nasze spojrzenia się spotkały. Na ulicy nie wydawał się już taki wysoki. Miałem wrażenie, że lekko się uśmiecha.
Co robić? Odwrócić się na pięcie? Podejść do niego? Głupio tak stać. Trzeba się na coś zdecydować.
W końcu odszedłem. Ruszyłem dziarsko, nie oglądając się za siebie. Po jakimś czasie zorientowałem się jednak, że już nie idę, tylko stoję, wpatrując się w wystawę przypadkowego sklepu. Obok mnie, pogrążony w myślach, stał mój sobowtór.