Wyżej Wyżej
i
„Balon", E. Pichot, 1883 r., Library of Congress/Rawpixel (domena publiczna)
Rozmaitości

Wyżej

Mateusz Kołczinger
Czyta się 2 minuty

– Co tu robicie, dzieciaki? – spytałem, marszcząc brwi.

– Balony zostały z urodzin, to sobie hel wdychamy. Chce pan trochę?

– Dobra, pokażcie.

Wziąłem do ręki balon, przytknąłem do ust i zaczerpnąłem haust gazu.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

– Hel ma mniejszą gęstość niż powietrze, fałdy głosowe drgają w nim szybciej – powiedziało jedno z dzieci, wyglądające na mądralę.

– Pan taki chudziutki – powiedziało drugie, po łobuzersku cedząc słowa. – Lepiej pan tak dużo nie wdycha.

Pomyślałem, że to nie rada, tylko uszczyp­liwość, ale w następnej sekundzie zrozumiałem, że to jednak rada. Byłem już metr nad ziemią i szybowałem coraz wyżej. Dzieci, coraz mniejsze i mniejsze, machały do mnie z dołu. Któreś jeszcze zawołało w moim kierunku, ale nie dosłyszałem co, bo byłem za wysoko.

Wystartowałem chwilę po zmierzchu, lecz w miarę, jak się wznosiłem, słońce wracało ponad horyzont. Było cicho, a w ciszy narastało jakieś buczenie. Duży dron zbliżał się do mnie nieporadnie – jedno z jego śmigieł prawie się nie kręciło. Sięgnąłem i z zablokowanego wirnika wydłubałem sznur do rozwieszania prania z kilkoma sztukami bielizny. Uratowany robot skłonił mi się i wesoło odleciał.

A ja wzbijałem się wyżej.

Wtem poczułem charakterystyczny zapach pieniędzy. To była rakieta pełna miliarderów. Przemknęli, nie zwracając na mnie uwagi. Nawet nie pomyśleli, że z tyłu kadłuba doczepiłem im sznur z bielizną.

Znów szybowałem w spokoju. Aż tu: bum! Walnąłem głową w jakiegoś satelitę. Odbiłem się i trach! Grzmotnąłem w kolejne pudło z blachy. Ale śmietnik na tej orbicie! Poobijałem się i posiniaczyłem.

Na szczęście wyżej było już pusto. Tak mi się przynajmniej z początku zdawało. Potem usłyszałem wokół tajemnicze głosy.

– Patrzcie! – wołały niewidzialne istotki – on ma w środku hel! Weźmy go ze sobą!

– Ale my jesteśmy jądrami helowymi wiatru słonecznego, a ten jego hel jest ziemski, z rozpadu pierwiastków ciężkich. Zostawmy go.

I mnie zostawiły.

Zaraz potem wylądowałem na Księżycu. I powiem wam jedno: to jest idealne miejsce, żeby sobie przemyśleć różne sprawy, bo nikt ci nie przeszkadza. Jednak poza tym nie ma tam wiele do roboty. Wkrótce zacząłem się nerwowo przechadzać i głowić, co dalej. Aż poczułem, że ktoś na mnie uporczywie patrzy. Tak! Ktoś mnie obserwował z Ziemi przez teleskop, a ja nie miałem gdzie się schować. Usiadłem więc na księżycowym kamieniu i udawałem, że mam to w nosie. I rzeczywiście, przestało mnie to obchodzić. Byłem coraz spokojniejszy i bardziej obojętny, a teleskopowe spojrzenie wciągało mnie uparcie, aż wreszcie wciągnęło. W 1,3 sekundy przebyłem drogę z Księżyca na Ziemię. Wpad­łem w zachłanne oko lunety i przeleciałem przez skomplikowany system optyczny. W sumie nie wiem, dlaczego zamiast matrycy światłoczułej, jak to jest teraz przyjęte, albo brodatego starca, jak to bywało kiedyś, u wylotu teleskopu znajdowała się miednica z wodą – może akurat urządzenie naszykowano do mycia.

Chlupnąłem więc do tej balii, co trochę mnie orzeźwiło. Wybiegłem z obserwatorium i żeby się osuszyć, pędziłem po ulicach miasta, skręcając raz w lewo, raz w prawo. Szybko znalazłem tę grupkę młodocianych miłośników helu.

– Co tu robicie, dzieciaki? – spytałem, marszcząc brwi. A głos miałem nieprawdopodobnie, niebotycznie wysoki.

Czytaj również:

Człowiek z księżycami Człowiek z księżycami
i
Kazimierz Kordylewski, zdjęcie: PAP/Lewicki
Kosmos

Człowiek z księżycami

Aleksandra Kozłowska

Żeby je znaleźć, jeździł w Tatry – na Łomnicę i Kasprowy Wierch. W ciche, mroźne noce wypatrywał ich gołym okiem. W 1956 r. był już pewien: Ziemia ma trzy naturalne satelity. Te dwa, które odkrył, nazwano na jego cześć księżycami Kordylewskiego.

Oczywiście nie przypominają one naszego poczciwego satelity odpowiedzialnego za pływy ziemskich mórz. Księżyce Kordylewskiego są znacznie mniej efektowne – to nieregularne skupiska międzyplanetarnego pyłu. „Pyłowe Obłoki, które noszą nasze nazwisko, okazały się nie towarzyszami Księżyca w jego miesięcznej drodze dookoła Ziemi, lecz rozpoznane zostały jako samodzielne księżyce Ziemi, każdy z nich krąży po włas­nej, bardzo wydłużonej elipsie” – pisał ich odkrywca do swojej bratowej Zofii Kordylewskiej w 1975 r.

Czytaj dalej