Shurugwi, niewielkie miasto położone 350 km na południowy zachód od Harare, stolicy Zimbabwe, słynęło w przeszłości z kopalni chromu i złota. Przyciągało też turystów krajowych i zagranicznych za sprawą malowniczej góry Boterekwa. Nazwa ta w lokalnym języku shona oznacza „kręta”. Włoscy inżynierowie wytyczyli tu sześciokilometrową szosę, która zakręca i wije się po stromym górskim zboczu, zapewniając doznania zapierające dech w piersiach. Niegdyś u podnóża Boterekwy, wznoszącej się 1440 m n.p.m., pośród gęstwiny krzewów płynęły piękne strumienie i źródła. Dziś chrzęszczące żuki i żaby, grywające nocami symfonie, trafiają się równie rzadko jak turyści. Strumienie powysychały – pojawiają się tylko od czasu do czasu, kiedy spadnie odpowiednio dużo deszczu.
Kopać, by przetrwać
Jazda po stromym zboczu nadal dostarcza wspaniałych wrażeń, ale trudno nie dostrzec brzydoty, która wkradła się w dolinę. Na miejscu bujnych krzewów pojawiły się liczne chatki stawiane przez nielegalnych poszukiwaczy złota. Pochodzą oni z okolicznych wiosek, aczkolwiek spora część przyjeżdża tu z innych regionów.
Na przestrzeni lat nielegalni kopacze – ludzie w najróżniejszym wieku, od podrostków po mężczyzn i kobiety pod pięćdziesiątkę, z rodzinami na utrzymaniu – wydrążyli w dolinie tunele i wyrobiska, grzebali w ziemi i przesiewali ją w poszukiwaniu kruszcu. To samo robili z nabrzeżem i dnem Mutevekwi, rzeki płynącej przez dolinę. Kiedy spadają deszcze – co przez ostatnią dekadę zdarza się coraz rzadziej – czerwona ziemia wykopywana w dolinie jest zmywana do rzeki, powoduje zatory i barwi wodę na brudny brąz.
Wskutek tego bydło i zwierzęta z okolicznych gospodarstw rolnych nie mogą poić się w Mutevekwi jak dawniej. Zdarzają się też liczne przypadki pomoru krów z powodu skażenia wody rtęcią wykorzystywaną przez kopaczy do oczyszczania aluwialnego złota. We wsiach położonych w górze rzeki coraz trudniej nawadniać grządki warzywne, tymczasem warzywa są ważnym źródłem pożywienia, a ich uprawa na sprzedaż pozwalała uzupełniać skromne dochody.
Jest także inny aspekt brzydoty w dolinie. Nieraz zdarzyło się, że wykopany tunel runął, grzebiąc nieszczęsnych poszukiwaczy złota. Rodziny i ratownicy zazwyczaj nie są w stanie znaleźć zwłok i ziemia staje się niebezpiecznym cmentarzem. Ponadto konkurujący ze sobą kopacze urządzają pijackie awantury i czasem ktoś ginie od ciosów maczetą. Nie brakuje też rabusiów.
„Niedobre jest takie życie. Wiąże się z wieloma niebezpieczeństwami i z przemocą, ale mamy rodziny do wykarmienia. W tym kraju nie da się znaleźć pracy. Tylko dzięki poszukiwaniu złota możemy coś zarobić, wysłać dzieci do szkoły i zapewnić sobie przetrwanie” – mówi 28-letni Bright Muzvidziwa.
Za gram złota w regionie można dostać 40 dolarów amerykańskich. Znalezienie takiej ilości kruszcu trwa tydzień, czasem dłużej. Niekiedy udaje się trafić na prawdziwą żyłę i uzyskać więcej.
Wielu nielegalnych poszukiwaczy podobnie jak Muzvidziwa twierdzi, że przyczyną ich losu jest kryzys gospodarczy nękający kraj od prawie 20 lat, ale im dłużej się z nimi rozmawia, tym wyraźniej człowiek pojmuje, że imają się niebezpiecznego zajęcia również z innych powodów. Wśród kopaczy sporo jest osób bez wykształcenia, które chodziły do słabo dofinansowanych wiejskich szkół, nie zdały egzaminów i nie nabyły odpowiednich kwalifikacji. Mogą liczyć na zatrudnienie tylko przy prostych pracach. Z reguły nie wypuszczają się w daleki świat. Wolą pozostać w swoich wioskach i prowadzić małe gospodarstwa na spółdzielczej ziemi należącej do ich rodziców lub na przydzielonych im poletkach.
Peter Govhani, 48-letni ojciec czwórki dzieci, pochodzi z tej samej wioski co Muzvidziwa. Mieszka około 40 km na wschód od góry. W rozmowie sugeruje, że zmiana klimatu to jedna z głównych przyczyn, dla których w dolinie pojawiły się setki poszukiwaczy złota.
Sam zaczął szukać kruszcu u podnóża Boterekwy w 1992 r., jako nieżonaty 22-letni mężczyzna. W całym kraju panowała wówczas susza, doszło do klęski nieurodzaju i najgorszego od trzech dekad głodu.
„Nie pamiętam gorszej suszy niż wtedy. Deszcze spadły w październiku, ale trwały krótko. Kukurydza i wszystkie inne zboża uschły. Głód spoglądał nam w twarz. Usłyszeliśmy, że na Boterekwie ludzie szukają złota i sprzedają je kupcom z miast, więc się przyłączyliśmy. Wkrótce dolina zaroiła się od setek makorokoza (słowo w języku szoma oznaczające nielegalnych kopaczy).
Następny rok szczęśliwie obfitował w deszcze. Większość z nas wróciła do wiosek i znów zajęła się pracą na roli. Przez ponad 10 lat nie widzieliśmy powodu, by wracać na Boterekwę. Ale później susze stawały się coraz częstsze. Niemal każdego roku zbiory są marne, więc teraz urządziliśmy tu stały obóz” – mówi Govhani.
Okresy suche są przetykane ulewnymi opadami deszczu i powodziami, które niszczą uprawy i skazują mieszkańców wsi na korzystanie z pomocy żywnościowej.
Zmiana klimatu
Zimbabwe – kraj, którego gospodarka w ogromnym stopniu opiera się na rolnictwie – zostało ciężko dotknięte przez zmiany klimatu. Susze i powodzie zdarzają się coraz częściej, natomiast opady deszczu stały się nieprzewidywalne. Pora deszczowa zaczyna się później i trwa krócej. Niekiedy jednak deszcze przychodzą niespodziewanie wcześnie, po czym przez wyjątkowo długi czas to pojawiają się, to znikają. Liczne badania przeprowadzone w Zimbabwe wykazały, że średnia opadów malała stopniowo w ostatnich dekadach. Trend ten będzie się utrzymywał.
Skutkiem tego jest wysychanie ziemi na obszarach rolniczych. Przybywa terenów suchych i jałowych, więc produkcja żywności spada. Kraj musi obecnie importować kukurydzę (przy czym przewiduje się dalszy spadek jej produkcji) oraz inne podstawowe towary, by zapewnić obywatelom wyżywienie.
To z kolei wpływa na funkcjonowanie innych gałęzi przemysłu zależnych od rolnictwa. Dochodzi do masowych zwolnień pracowników, wzrasta bezrobocie, a rezerwy walutowe topnieją.
Mniejsze opady i powodzie także pod innymi względami negatywnie odbijają się na środowisku: otóż największe rzeki są coraz bardziej zamulone i częściej wysychają, bogate gleby są wypłukiwane, lasy natomiast znikają w szybkim tempie. Temperatura w Zimbabwe rośnie – podobnie jak na całym świecie. Sprzyja to rozprzestrzenianiu się malarii i śmiertelnych chorób bydła roznoszonych przez muchę tse-tse.
Głód
Gloria Zamba, 32-letnia poszukiwaczka złota, samotna matka trójki dzieci w wieku szkolnym, została zgwałcona pewnej nocy w swojej chacie w dolinie u podnóża Boterekwy. Sprawcę aresztowano, obecnie odsiaduje siedmioletni wyrok. Gloria wciąż zmaga się z traumą, ale nie zamierza zaprzestać poszukiwania złota.
„Nie mam żadnych innych środków do życia, więc muszę tu wracać. Żeby znów mnie nie zgwałcono, pracuję i śpię razem z trzema innymi kopaczkami. Mieszkam na wsi w domu moich rodziców. Ojciec przydzielił mi pole uprawne.
Gleba jest bardzo wyjałowiona, a opadów deszczu nie da się przewidzieć. Nie przyjeżdżałabym tu, gdybym miała solidne zbiory. Oczywiście w dobrym sezonie nie muszę tego robić. Plony wystarczają mi, żeby wykarmić dzieci, a za to, co sprzedam, mogę kupić niezbędne rzeczy oraz mundurki szkolne i zapłacić czesne. Teraz jednak rzadko się to zdarza” – mówi kobieta o krzepkim, żylastym ciele.
Jej ojciec, Mutodi Zamba, ma 70 lat. Jest przywódcą wioski leżącej 30 km dalej. Gloria powiedziała mi, jak się tam dostać – sama nie ma czasu, by mi towarzyszyć, o ile nie zapłacę jej za stracone godziny.
W wiosce Mutodiego jest około 100 gospodarstw. Ciągną się one nad strumieniem, w którym teraz płynie mulista woda. Jest marzec, zbliżają się żniwa. Akurat w tym sezonie deszcz padał regularnie od grudnia.
Pierwsze deszcze przyszły w połowie listopada. Rolnicy natychmiast zabrali się za sadzenie. Uprawy – głównie kukurydza, orzeszki ziemne i bataty – zakiełkowały, jednak szybko uschły wskutek nadmiernego wzrostu temperatury i suszy.
„Ponowne sadzenie odbyło się wraz z nowymi deszczami po świętach Bożego Narodzenia. Ci, którym się poszczęści, będą mieli dobre zbiory, ale większości ludzi znowu przyjdzie żebrać o jedzenie.
Na tym polega obecnie problem z deszczami: trudno zaplanować pracę na roli. W dawnych czasach deszcze zawsze przychodziły we wrześniu, więc już w sierpniu przygotowywaliśmy ziemię. W grudniu mogliśmy liczyć na zieloną kukurydzę, a z końcem marca kończyliśmy zbiory” – tłumaczy Mutodi.
Większość ubogich rolników utrzymuje się za niespełna dolara dziennie. Nie stać ich na nasiona ani nawozy. Część nie może nawet orać ziemi, bo nie mają już dostatecznie wielu wołów ani osłów do pługa.
Powtarzające się susze i brak bezpieczeństwa żywnościowego zmuszają do sprzedawania zwierząt, aby zapłacić za jedzenie, za szkołę dla dzieci i od czasu do czasu pokrywać koszty opieki medycznej.
Mutodi nosi w sobie wiele smutnych wspomnień o wiosce. Trzęsącą się dłonią wskazuje strumień i prawie we łzach mówi, że kiedyś płynęła w nim wartka, wezbrana woda. Jako chłopiec wraz z rówieśnikami o każdej porze roku chodził tam pływać i łowić ryby. Teraz, mimo opadów deszczu, strumień jest silnie zamulony. Gęste krzaki, w których Mutodi jako nastolatek wypasał z przyjaciółmi stada krów, niemal zupełnie zniknęły. Dla resztki żyjących jeszcze w wiosce kóz, krów, owiec i osłów zostało niewiele pastwisk. Młode pokolenie w zasadzie nie wie, jak wygląda słoniowa niegdyś gęsto rosnąca w całej okolicy trawa.
Niedobory żywności zmuszają mieszkańców wioski do spożywania skromniejszych posiłków. „Większość rodzin je tylko kolację. Kto może sobie pozwolić, szykuje też niewielkie śniadanie, ale dzieci przywykły, że do szkoły idą głodne.
Kiedy deszcze padały regularnie, sprzedawaliśmy nadwyżkę, a za pieniądze zaspokajaliśmy codzienne potrzeby. Dochody z plonów i zwierząt pozwalały nawet na spłatę rachunków” – mówi Mutodi.
Teraz musi polegać na pomocy swoich dzieci, które wyjechały do miast. Dostaje coraz mniej. Jedne dzieci oszczędzają, a te, które wciąż mają pracę, niekiedy miesiącami nie otrzymują wynagrodzeń, bo przedsiębiorstwa ledwo wiążą koniec z końcem.
Umierające rzeki
Wysychają nie tylko małe i średnie rzeki. Wśród ofiar jest też Sabi, ciągnąca się 400 km z Zimbabwe przez Mozambik aż do Oceanu Indyjskiego. Stanowiła źródło wody i życia dla nabrzeżnych osad, wsi oraz miast. Hodowcom trzciny cukrowej i warzyw pozwalała budować niewielkie irygacje, dostarczała także trochę ryb. Obecnie mało kto korzysta z potężnej niegdyś rzeki. Z upływem lat stała się zamulona, przede wszystkim zaś w korycie płynie znacznie mniej wody.
Sabi przepływa przez wiejskie tereny dystryktu Chipinge w prowincji Maincaland, ponad 300 km na południowy wschód od Harare. W 2017r. wylała wskutek El Niño; na początku 2018 r. poziom wody również był wysoki. To jednak wyjątek od reguły.
„Deszcze w tym sezonie były obfite, choć przyszły późno – mówi Laurence Dliwayo, 50-letni mieszkaniec wsi w dystrykcie Chipinge. – Wkrótce jednak wody opadną, a w korycie rzeki zostaną tylko kałuże”.
W porze suchej miejscowi rolnicy pędzą bydło aż 60 km, bo miejscowe rzeki często wysychają. Z upływem miesięcy muszą kopać niewielkie studnie w dnie rzeki, by napoić zwierzęta.
„Był czas, że przez cały rok łatwo chwytało się ryby. Dziś Sabi wyschła i musimy szukać pieniędzy, by kupić mięso. Zabijamy też nasze zwierzęta, by się wyżywić” – dodaje Dliwayo.
Chipinge, podobnie jak inne wiejskie dystrykty, opiera się na rolnictwie. Kiedy deszcze nie są dostatecznie obfite, sytuacja mieszkańców wsi staje się trudna. Większość młodych ludzi zaraz po ukończeniu czwartej klasy szkoły średniej wyjeżdża do Republiki Południowej Afryki, by szukać zatrudnienia jako pracownicy najemni w gospodarstwach, sprzątaczki, służące albo sprzedawcy. Starają się wysyłać swoim rodzinom drobne kwoty na jedzenie w okresach głodu.
Niektórzy hodują kurczaki na sprzedaż. Inni zajmują się gotowaniem posiłków dla przejezdnych w miastach, gdzie kwitnie handel. Sporo kobiet i dziewcząt trudni się prostytucją.
„Brak deszczów odcisnął piętno na rodzinie. Nasze dzieci uciekają, kiedy tylko skończą szkołę. Wiele z nich nie wraca już do domu ani nawet go nie pamięta. Pragną ujść przed głodem” – mówi Dliwayo.
Emigracja młodego pokolenia powoduje też inny problem. Trzech synów Dliwayo na stałe przeniosło się do RPA, natomiast córka wyszła za mąż i mieszka z rodziną w Mutare przy granicy z Mozambikiem. Nawet jeśli pora deszczowa jest udana, nie ma kto pomóc przy uprawie pól i hodowli zwierząt. Dliwayo zajmuje się wszystkim sam z żoną, musieli ograniczyć teren uprawny. Podobnie wygląda sytuacja w sąsiednich wsiach, toteż produkcja żywności spadła.
Cyklony i powodzie nawiedzające region w różnych porach od 2000 r. zniszczyły wiele mostów, szkół i domów. Nie ma pieniędzy na odbudowę, fatalna jakość dróg utrudnia w dobrych latach transport produkcji na sprzedaż. Handlarze sprowadzający żywność podnieśli ceny ze szkodą dla ubogich gospodarstw.
Aby pokonać głód, mieszkańcy wsi w dystrykcie Chipinge wdzierają się na pobliskie diamentowe pola Marange i nielegalnie szukają kamieni, ryzykując spotkanie z okrutnymi ochroniarzami.
Skromna pomoc
Głodnym społecznościom pomaga mnóstwo międzynarodowych i lokalnych organizacji pozarządowych. Przysyłają mąkę kukurydzianą, olej jadalny i rozmaite dobra podstawowe. Czasem organizacje, takie jak Światowy Program Żywnościowy (WFP), rozdają potrzebującym zasiłki, o wartości sięgającej 20 dolarów amerykańskich na co najmniej pięcioosobową rodzinę, przeznaczone na zakup jedzenia.
Ludzie są wdzięczni, ale podkreślają, że to nie wystarczy. „Doceniamy, że organizacje pozarządowe o nas nie zapominają. Problem polega na tym, że dostajemy za mało. Dwadzieścia dolarów to nic dla mojej sześcioosobowej rodziny. Nie wystarczy na mąkę kukurydzianą [podstawowy produkt żywnościowy – przyp. red.] na cały miesiąc” – mówi Tambu Saizi, 35-letnia matka czwórki dzieci z Goromonzi, wiejskiego dystryktu leżącego 50 km na południowy wschód od Harare.
Dawniej opady deszczu sprzyjały rolnictwu, jednak w ostatnich latach ziemia zaczęła wysychać. Pogarsza się też jakość gleby, a drobni rolnicy coraz częściej muszą korzystać z nawozów, choć brak im na to pieniędzy. Bez nawozów i chemikaliów nawet przy dobrych deszczach plony są niewielkie.
Afryka w imadle
Zmiana klimatu nie oszczędziła Afryki Południowej i Subsaharyjskiej. Susze spowodowane zmianami klimatu oraz inne skrajne zjawiska pogodowe są obecnie powszechne. Sezon rolniczy 2015–2016 ucierpiał z powodu El Niño. Wspólnota Rozwoju Afryki Południowej musiała ogłosić w regionie stan klęski suszy; według Biura Narodów Zjednoczonych ds. Koordynacji Pomocy Humanitarnej (OCHA) deficyt żywności wyniósł 9,3 mln ton. Z powodu niedoboru pół miliona dzieci jest poważnie niedożywionych, a miliony ludzi nie mają dostępu do czystej wody.
W sezonie 2016–2017 deszcze były ogólnie lepsze, ale w wielu częściach regionu – głównie w Mozambiku, Zimbabwe i Tanzanii – wystąpiły powodzie, które zniszczyły plony.
Według amerykańskiej Sieci Systemów Wczesnego Ostrzegania przed Głodem (FEWSNET) Zimbabwe, Mozambik, Zambia, Malawi, RPA i Lesoto zostały dotknięte skutkami suszy na przełomie lat 2017 i 2018. Uprawy zasadzone wcześniej zwiędły, co redukuje możliwe plony. Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (IPCC) działający pod egidą Organizacji Narodów Zjednoczonych twierdzi, że południowa Afryka jest regionem szczególnego zagrożenia. Z raportu opublikowanego w 2007 r. wynika, że do roku 2080 produkcja rolnicza spadnie tam (i w całej Afryce Subsaharyjskiej) o 12%. Zespół przewiduje też, że produkcja żywności zmniejszy się w tym okresie o połowę na skutek spodziewanego wzrostu temperatur o 4%. W takiej sytuacji 170 mln ludzi będzie narażonych na dotkliwy głód.
Zdaniem Banku Światowego Afryka Subsaharyjska wyprzedzi do 2080 r. Azję i stanie się regionem o najniższym bezpieczeństwie żywnościowym, a tereny uprawne skurczą się z powodu zmiany klimatu o 9–20%.
Konsekwencje zmian klimatycznych będą więc dla Afryki wyjątkowo poważne.
Podobnie jak w Zimbabwe pogoda na całym kontynencie staje się nieprzewidywalna. Tereny uprawne są zalewane. Przybywać będzie obszarów suchych – według szacunków ich powierzchnia zwiększy się o około 60–80 mln hektarów. Do tego rosnące temperatury będą sprzyjać szkodnikom i rozprzestrzenianiu się chorób, jakość gleb zaś spadnie.
Od ponad 10 lat szuka się rozwiązań i sposobów pozwalających zaradzić zmianie klimatu. Jednak brak zasobów, nie tylko finansowych, a także kiepska koordynacja działań utrudniają skuteczne interwencje. W 2006 r. Unia Afrykańska wprowadziła plan działania zakładający, że kwestia zmiany klimatu stanie się elementem wszystkich strategii rozwojowych. Na skutek tego ważni interesariusze w regionie wzmogli starania, by pozyskać środki na kampanie przeciwko zmianie klimatu. Powstały też regionalne bloki rozwijające wspólne systemy prognozowania pogody, wczesnego ostrzegania i redukcji emisji gazów cieplarnianych.
Wielki Zielony Mur
Wielki Zielony Mur to jedna z najsłynniejszych i najbardziej ambitnych inicjatyw podjętych na afrykańskim kontynencie. Sekretariat Konwencji Narodów Zjednoczonych w sprawie zwalczania pustynnienia (UNCTCD) określa go mianem „przełomowego projektu”. Został uruchomiony w 2007 r. Punktem wyjścia było uznanie, że zmiana klimatu w ogromnym stopniu przyczynia się do przyrostu terenów pustynnych. Wymyślono zatem transgraniczną inicjatywę zakładającą utworzenie pasa drzew długości 8000 km i szerokości 20 km, biegnącego przez całą północną Afrykę, zwłaszcza przez skrajnie suchy region Sahel i rejon Sahary.
Według UNCTCD projekt obejmuje obecnie 20 państw w Sahelu. Pod przewodnictwem Unii Afrykańskiej udało się zebrać (częściowo w postaci promes) już 8 mld dolarów na ukończenie muru. Powstaną dzięki niemu miejsca pracy, poprawi się bezpieczeństwo żywnościowe i nastąpi reforestacja terenów pustynnych. Zarazem społeczności znajdujące się na terenach objętych programem będą miały szansę zapoznania się z lepszymi, rdzennymi technikami uprawy.
Szacuje się, że Wielki Zielony Mur pozwoli odzyskać 100 mln hektarów ziemi uprawnej, głównie na terenach wiejskich, a zarazem wchłonie dwutlenek węgla powodujący globalne ocieplenie, przez co przyczyni się do ograniczania suszy.
Za wcześnie może na wydawanie surowych ocen, ale sceptycy twierdzą, że to zbyt prosty plan, biorąc pod uwagę złożoność problemu zmian klimatycznych w Afryce. Ponadto wyzwaniem będzie pozyskanie środków na realizację. Znaczna część terenów, które mają zostać poddane zalesianiu, jest obecnie niezamieszkana, więc nie będzie miał kto tych drzew pielęgnować. Zresztą zdaniem krytyków projektu i tak mają one niewielką szansę na przetrwanie na pustyni. Niemniej, choć projekt rozwija się w ślimaczym tempie, tam, gdzie został już wdrożony, pojawiają się pierwsze obiecujące oznaki sukcesu.