Miał to być największy projekt inżynieryjny w dziejach ludzkości – scalenie Afryki i Europy w jeden superkontynent. Do powstania Atlantropy, bo taką nazwę wymyślono, miała doprowadzić budowa gigantycznej tamy w Cieśninie Gibraltarskiej, która odcięłaby Morze Śródziemne od Atlantyku.
Z uwagi na swoje położenie pozbawiony dopływu zimnych wód oceanicznych zbiornik zacząłby intensywnie parować, stopniowo obniżając swój poziom. W zaledwie kilkadziesiąt lat lustro wody obniżyłoby się o prawie 200 m, uwalniając ogromne połacie nowego lądu. Zaporze w Gibraltarze towarzyszyłyby dwie podobne, niewiele tylko mniejsze – jedna na morzu Marmara, druga w Cieśninie Sycylijskiej. Wszystkie trzy zaopatrzone miały być w elektrownie wodne o potężnej mocy, które zasilałyby w energię elektryczną cały kontynent.
Choć brzmi to jak fabuła steampunkowej powieści, idea stworzenia Atlantropy przez kilka dekad rozpalała wyobraźnię wielu Europejczyków. Nie tylko rozpisywała się o niej prasa, powstawały też filmy i wystawy, na których te ambitne wizje nabierały realnych kształtów.
Jednak dziś, po kilkudziesięciu latach, prawie nikt już o tym nie pamięta. Podobny los spotkał zresztą autora tego szalonego projektu. Hermann Sörgel był niemieckim architektem, na świat przyszedł w Bawarii pod koniec XIX w. Pomysł stworzenia superkontynentu zrodził się w jego głowie na początku lat 20., w czasach, gdy Europa podnosiła się ze zniszczeń pierwszej wojny światowej. Pracował wtedy w Monachium, gdzie był świadkiem, jak nazizm rósł w siłę. W jego mniemaniu Atlantropa miała być odpowiedzią na wszystkie problemy trawiące kontynent: masowe bezrobocie, ubóstwo i rosnące napięcia między narodami. Zakładał, że ilość pracy wymaganej przy realizacji tak gigantycznego przedsięwzięcia na dziesięciolecia rozwiązałaby problem zatrudnienia, a tania energia produkowana w wielkich elektrowniach stałaby się impulsem do dynamicznego rozwoju gospodarczego. Będąc zapalonym pacyfistą, Sörgel wierzył, że tylko projekt tej skali, wymagający ścisłej współpracy między krajami i tworzący między nimi bliskie współzależności wykluczałby w przyszłości konflikty zbrojne. W gruncie rzeczy nie różnił się tu znacząco od ojców Zjednoczonej Europy, którzy z podobnych pobudek utworzyli w latach 50. Europejską Wspólnotę Węgla i Stali.
Z dzisiejszej perspektywy pomysł niemieckiego architekta wydaje się zupełnie nierealistyczny, ale w momencie, w którym się pojawił, wcale nie budził takich wątpliwości. Były to przede wszystkim czasy niezachwianej niczym wiary w postęp, w architekturze zaś okres dynamicznego rozwoju idei modernizmu, której podstawą była chęć przebudowy zastanego świata. Widać to doskonale, jeśli spojrzeć na listę współpracowników, których Sörgel zwerbował do projektu. Byli wśród nich najważniejsi architekci przedwojennych Niemiec: Erich Mendelsohn, Hans Poelzig (budynki obu można do dziś oglądać we Wrocławiu) czy nazywany ojcem modernizmu Peter Behrens. Tworzyli oni koncepcje nowych miast i towarzyszącej im infrastruktury. Obniżenie poziomu morza oznaczało bowiem utratę przez istniejące porty ich funkcji. Na zachowanych planach można więc oglądać założenia nowej Genui, Tangeru czy Port Saidu, a sugestywne szkice Behrensa ukazują rozmach nowo projektowanej architektury.
Choć Sörgel zdobył swoim projektem ogromny rozgłos, nigdy nie zabrano się poważnie za wprowadzanie go w życie. Zapewne wiązało się to z tym, że nad koncepcją tą dyskutowano przede wszystkim w północnej Europie, nie pytając o zdanie najbardziej zainteresowanych, czyli mieszkańców południowej Europy i Afryki. Znamienny jest fakt, że wśród rzeszy pracujących przy tym przedsięwzięciu architektów nie znalazł się żaden Hiszpan, Francuz czy Włoch, choć poza Niemcami byli tam również Holendrzy, Austriacy i Szwajcarzy. Pokazuje to zasadniczy problem z pomysłem Sörgla – choć w założeniach egalitarny, w istocie przesiąknięty był duchem kolonializmu. Co zaskakujące, projektem nie zainteresowali się też naziści, pomimo że wyrwane morzu ziemie idealnie pasowałyby do ich koncepcji nowej „przestrzeni życiowej” dla Niemców. Jedynie alianci, krótko po wojnie, chwilowo zainteresowali się tym pomysłem. Bardzo szybko jednak z niego zrezygnowali w obliczu nakładów, jakie pochłonęłaby inwestycja.
Projekt Atlantropy ostatecznie odszedł w cień wraz ze śmiercią swojego autora, który zginął w wypadku samochodowym w 1952 r. Idée fixe Sörgla jest jednak dowodem na to, że wyobraźnia architektów właściwie nie zna granic. Z drugiej strony, pokazuje też, jak krótkowzroczne bywają ich fantazje.
Sörgel dużo mówił o nadziejach, jakie niesie ze sobą Atlantropa. Nigdy jednak nie wspominał o tym, jakie stwarzała zagrożenia. Dziś uważa się, że gdyby projekt doszedł do skutku, zaburzeniu uległby Prąd Zatokowy ogrzewający wybrzeża północnej Europy. Mogłoby to spowodować znaczący spadek temperatury i gwałtowną zmianę klimatu tej części kontynentu. Równie groźna byłaby również jakakolwiek awaria tamy na Gibraltarze – całemu kontynentowi groziłaby wówczas powódź o skali biblijnego potopu, w której zginęłyby miliony. Pozostaje też pytanie, co stałoby się z ziemią odebraną morzu? Czy przypadkiem nie zmieniłaby się w słoną pustynię? Znane są przecież zdjęcia z regionu Jeziora Aralskiego, na których wielbłądy pasą się między wrakami statków osiadłych na dnie wyschniętego zbiornika. W końcu to efekt nieprzemyślanej polityki Sowietów, którzy ingerując w naturalny bieg rzek zasilających jezioro, w kilkadziesiąt lat zmienili je w martwą pustynię. Czy w przypadku Atlantropy stałoby się to samo? Chyba na szczęście nigdy się tego nie dowiemy.