Bardzo dobrze, panie bobrze Bardzo dobrze, panie bobrze
i
ilustracja: Natka Bimer
Ziemia

Bardzo dobrze, panie bobrze

Mikołaj Golachowski
Czyta się 10 minut

Bobry mają się w Polsce coraz lepiej! I świetnie, bo to nasi sprzymierzeńcy w walce z suszą.

Takiego podekscytowanego gdakania, jakie wydawał z siebie Jorge, nie słyszałem nigdy. Jorge był bobrem kanadyjskim, a spotkaliśmy się w domu w Puerto Williams, gdzie od gospodarzy dowiedziałem się, że bardzo lubi ciasteczka. Siedział na podłodze, oparty o mnie bokiem, wcinał herbatniki i dawał się głaskać, a głośną kombinacją radosnych bulgotów i chrząknięć rodem z kreskówki potwierdzał, że nie kłamią. Puerto Williams jest najdalej na południe położonym miasteczkiem świata i leży na chilijskiej wyspie Navarino, łatwo więc zgadnąć, że bóbr kanadyjski nie był tam za bardzo u siebie. Ale do introdukcji bobrów w Patagonii wrócę za chwilę.

Płochliwe i skryte

Bobry wzbudzają moją fascynację, podziw i sympatię od zawsze. W dzieciństwie znalazłem w lesie czaszkę tego zwierzęcia i mam ją do dziś wśród szpargałów. Jako student usłyszałem zaś historię z Puszczy Białowieskiej o tym, jak w trakcie jakiejś naukowej konferencji ponad 20-osobowa grupa uczestników i uczestniczek podczas spaceru spotkała bobra na środku drogi i kompletnie bezmyślnie (to byli botanicy, mogli nie wiedzieć, ale jednak) otoczyła go pstrykającym foty kręgiem. Bóbr, całkiem słusznie, poczuł się osaczony i postanowił wygryźć się na wolność, a na element do przegryzienia wybrał sobie nogę najbardziej nielubianego profesora na moim wydziale. Lubiłem bobry, jeszcze zanim się poznaliśmy osobiście.

Później zresztą tych spotkań wcale tak wiele nie było. Kiedy dorastałem, bobry występowały w Polsce bardzo rzadko i nawet ich żeremia trudno było napotkać. Z czasem żeremi zaczęło na szczęście powstawać więcej, a ja coraz częściej szwendałem się po przybrzeżnych krzakach wokół mazurskich jezior, z którymi na wiele lat związałem swoje działania naukowe. Kiedy badałem norki amerykańskie, często zamieszkujące wyższe warstwy żeremi, na domy bobrów natykałem się po kilka razy dziennie, ale na ich lokatorów wciąż rzadko, bo to na ogół skryte i płochliwe zwierzęta. Moje pierwsze spotkanie było właściwie spotkaniem z półbobrem, a i to maleńkim – kiedy podszedłem do żeremia, usłyszałem plusk i spojrzałem w wodę, a tam, tuż pod powierzchnią, zobaczyłem wyjątkowo tłusty zadek małego boberka, który energicznie wywijał tylnymi łapkami, próbując się zanurzyć w tunelu wbrew wyporności swojego sadełka. Przodowi zwierzołka już się udało.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Bobrom wreszcie zawdzięczam jedną z najbardziej surrealistycznych przygód z czasów pracy w terenie. Któregoś dnia przedzierałem się z moim magistrantem, Pawłem, przez gęste krzaki na zachodnim brzegu jeziora Śniardwy. W pewnym momencie napotkaliśmy sporą olchę świeżo ściętą przez te ssaki, z wyraźnymi śladami zębów i czerwonymi wiórami wokoło. Paweł z entuzjazmem krzyknął: „Bobry!”… i w tym momencie, z ukrytego w pobliskich zaroślach pomostu, wyłoniła się górna połowa kobiety w wersji topless, odpowiedziała nam automatycznie: „Dzień dobry” i położyła się z powrotem, znikając za trzcinami. Nawet nie pamiętaliśmy, że tam jest jakiś pomost, a tu taka niespodzianka!

Z biegiem lat bobry widuję coraz częściej, choć już tyle po krzakach nie chodzę, bo zamieniłem w swoim życiu lasy na polarne plaże i pustkowia. Ale gatunek ten ma się w Polsce szczęśliwie coraz lepiej – kilka ostatnich spotkań miałem także nad rzekami oraz kanałami Wrocławia i Warszawy.

Klingi w gębie

Bóbr europejski i kanadyjski to prawie największe gryzonie świata, osiągające masę do 30 kg. Nasz jest odrobinę większy, a od obu okazalsza jest tylko kapibara. Jak wszystkie gryzonie, bobry mają niesamowite siekacze, rosnące przez całe ich życie. W odróżnieniu od naszych zębów, pokrytych twardym szkliwem ze wszystkich stron, siekacze gryzoni powleka twarda emalia na przedniej powierzchni, a za nią jest bardziej miękka zębina. Gryzonie wprawdzie muszą nieustannie ścierać swoje stale rosnące siekacze, bo inaczej wbiłyby im się w czaszkę, ale kiedy je ścierają, dzieje się rzecz niezwykła – zębina wyciera się bardziej, a szkliwo mniej, dzięki czemu ząb zachowuje swój zadziorny, przypominający dłuto profil i w miarę ścierania ciągle się ostrzy niczym klinga miecza wykonana z warstw stali o różnej twardości.

W przypadku bobrów siekacze te ścierają się, oczywiście, przede wszystkim o drewno. Gryzonie te potrafią ścinać nawet grube drzewa, a przy tym – co jeszcze bardziej imponujące – robią to na tyle zmyślnie, żeby drzewa padały w pożądanym przez nie kierunku. Jak łatwo sobie wyobrazić, w kwestii tej umiejętności presja selekcyjna w bobrzej ewolucji była wyjątkowo silna. Spłaszczone bobry nie przekazują genów. W efekcie bobry są bardzo sprawnymi i precyzyjnymi drwalami.

Ścięte drzewa stają się czasem podstawą konstrukcji bobrowej tamy, a zawsze dają im dostęp do cieńszych gałęzi i gałązek potrzebnych zarówno do projektów konstrukcyjnych, jak i będących źródłem pokarmu.

Jeśli brzegi zbiornika czy cieku wodnego są strome, bobry często kopią nory ziemne, których wejście znajduje się pod wodą, a wyżej położona jest sucha komora lęgowa połączona z powierzchnią kominem wentylacyjnym. Najbardziej charakterystyczne konstrukcje bobrów to jednak tamy i żeremia. Tamy takie są bezustannie doglądane i poprawiane, a powstała konstrukcja jest tak solidna, że – według dawnych opisów – może po niej przejechać jeździec na koniu. Nad tamą powstaje rozlewisko i to właśnie dlatego bobry uznawane są za gatunek, który najbardziej potrafi świadomie zmieniać środowisko (na drugim miejscu po człowieku – ale autorami tego rankingu są ludzie). Gdzieś na takim rozlewisku powstaje żeremie, wyglądające z zewnątrz jak gigantyczny stos gałęzi. Ta ziemno-drewniana konstrukcja ma również przynajmniej jedno wejście pod wodą i położoną wyżej suchą, wentylowaną komorę. Budowla jest na tyle obszerna, że często mieszkają tam inne zwierzęta, takie jak norki i różne ptaki, które nie wchodzą bobrom w paradę. W gnieździe przebywa cała rodzina bobrów i choć ich młode czasem stają się zdobyczą norek, na ogół dorośli skutecznie ich bronią. Oprócz miejsca na gniazdo rozlewisko zapewnia też dostęp do kolejnych drzew i krzewów oraz łatwą drogę transportu dla ściętych gałęzi, które są magazynowane pod wodą jako zapas pokarmu na zimę – bobry mogą wtedy pod lodem korzystać z liści, którymi się żywią. Gdy czasy są chude, bobry zapychają sobie żołądki drewnem, ale to tylko w skrajnej desperacji. W rzeczywistości żywią się miękkimi częściami roślin – nie tylko liśćmi drzew, ale także trawą i różnymi roślinami zielonymi rosnącymi zarówno na brzegu, jak i pod wodą.

Bobry nie są ważnym składnikiem pożywienia żadnych drapieżników, choć ich naturalni wrogowie, np. wilki czy rysie, czasem na nie polują. Jak wynika z badań przeprowadzonych niedawno przez zespół doktora Roberta Mysłajka, dla wilków – zwłaszcza młodych osobników – są one ulubioną przekąską stanowiącą niemal 20% ich diety. Jednak rola bobrów w ekosystemie jest ogromna. Dzięki swoim pasjom i talentom konstrukcyjnym stwarzają środowisko życia dla mnóstwa gatunków wodnych zwierząt oraz roślin: od traszek i żab po ptaki, norki i rzęsorki.

Zostawmy im miejsce

Z punktu widzenia człowieka największą zasługą bobrów są ich działania w zakresie małej retencji, bo zatrzymują wodę, która bez nich spływałaby dalej, osuszając znaczne obszary. Szczególnie teraz, w obliczu zapowiadanej przez naukowców bezprecedensowej suszy, roli bobrów w zatrzymywaniu wody nie da się przecenić. Planowane koszty wprowadzanego przez obecny rząd Programu Rozwoju Retencji wynoszą 12 mld zł, a bobry robią to nie tylko lepiej, ale także za darmo. Owszem, gryzonie te podtapiają też czasem pola i łąki albo niszczą wały przeciwpowodziowe i w samym województwie mazowieckim pokrycie tych strat kosztuje średnio 3,9 mln zł rocznie, a w warmińsko-mazurskim – 7,5 mln. Jednak chętnie zapominamy o tym, że to nie tyle bobry wchodzą na nasze tereny, ile my prowadzimy nasze działania u nich. Bobry operują w odległości kilkudziesięciu metrów od wody, więc jedną z najprostszych metod ograniczania naszych strat jest po prostu zostawianie ich w spokoju. W konkretnych przypadkach można również stosować inne proste sposoby: otaczać drzewa metalową siatką, wbudowywać rury w niewygodne dla nas zapory i zabezpieczać brzegi. Programy tępienia bobrów, o których co jakiś czas słyszymy (ostatnio w województwie mazowieckim planowano odstrzał 1500 osobników), i niszczenie ich tam przynoszą czasem efekt odwrotny do zamierzonego, bo jeśli daną rodzinę się wymorduje, to w końcu na jej miejscu pojawią się nowe zwierzaki, które żeby się urządzić albo odbudować tamę, będą musiały ściąć kolejne drzewa. Na szczęście sami myśliwi nie są za bardzo zainteresowani polowaniem na bobry, bo to ciężka robota, trzeba się nachodzić po mokradłach i długo czaić, a korzyści z tego niewielkie, gdyż ani na bobrze mięso, ani na futro nie ma chętnych.

I tu wracamy do Jorge’a. Ponieważ ludzkość ma zadziwiającą umiejętność nieuczenia się, nigdy i za wszelką cenę niewyciągania żadnych wniosków z dawnych błędów, co rusz w różne części świata wprowadzamy obce gatunki, zwykle z katastroficznym skutkiem. W roku 1946 władze Argentyny wpadły na szczwany pomysł gospodarczego ożywienia Patagonii i sprowadziły z Kanady 10 par bobrów w nadziei, że miejscowi ochoczo zaczną na nie polować, a handel futrami ruszy z kopyta i zapewni wszystkim wieczne bogactwo. Jednak mieszkańcy Patagonii to ludzie praktyczni i mądrzy. Na bobry najłatwiej poluje się zimą, a wtedy jest zimno. A jak jest zimno, to się siedzi w domu, zamiast przedzierać się przez krzaki. Innymi słowy – w odróżnieniu od samych bobrów handel ich skórami w ogóle się tam nie przyjął. Bobry zaś radzą sobie w Patagonii wyśmienicie i robią to, co umieją najlepiej, czyli kształtują swoje środowisko. Tyle tylko, że w Europie, Azji czy Ameryce Północnej, gdzie gryzonie te występują naturalnie, ich działania sprzyjają zachowaniu rodzimej przyrody, natomiast w Patagonii dokładnie te same działania prowadzą do niszczenia lokalnych zbiorowisk leśnych i spadku różnorodności. A wytępić bobry będzie tam bardzo trudno.

Chrobry i bobry

Dawniej jednak bobry faktycznie były odławiane. Bolesław Chrobry zabronił nawet polowania na nie na podległych mu terenach – nie z litości, ale by zmonopolizować tę działalność. Z bobrów pozyskiwano nie tylko doskonałe futro, lecz także tzw. strój bobrowy albo kastoreum, czyli wydzielinę ich gruczołów skórnych służącą do wyrobu perfum, oraz łój – do przeróżnych mniej lub bardziej czarodziejskich praktyk medycznych. Pamiętam, bo scena polowania na bobry w moich nastoletnich czasach była moją ulubioną sceną w Krzyżakach i wryła się głęboko we wrażliwą psychikę dorastającego młodzieńca. W polskiej kulturze bobry zawsze istniały, przy czym chyba jednym z najdziwaczniejszych powszechnych przeświadczeń było to, że rzekomo odgryzają własne jądra, by okupić się myśliwym i ujść z życiem, o czym wspomina Jerzy Bralczyk w wydanej niedawno znakomitej książce Zwierzyniec. Jak słusznie konkluduje autor, po takim zabiegu bobrowi musiało być raczej smutno, więc „płakał jak bóbr”.

Na skutek polowań populacja europejskich bobrów od wczesnego średniowiecza stopniowo się zmniejszała, a bardzo wydatnie przyczynili się do tego zakonnicy, którzy już prawie tysiąc lat temu przekonali papieża, że bóbr to tak naprawdę ryba (bo żyje w wodzie, a jego ogon wygląda jak pokryty łuskami), dzięki czemu mogli się bobrami objadać w piątek i w czasie postów.

W Ameryce Północnej bobry były często tematem mitów rdzennych mieszkańców, służyły jako zwierzęta totemiczne i opiekowały się ludzkimi plemionami. W mojej ulubionej historii bóbr chwali się innym zwierzętom swoim pięknym, puszystym ogonem. Ale jakoś nikt nie podziela jego zachwytu, więc gryzoń się złości, przez co nieuważnie ścina drzewo pod złym kątem. Drzewo, padając, leci w jego stronę, zatem bóbr uskakuje, jednak nie całkiem mu się to udaje i drzewo spada na jego ogon. Kiedy w końcu udaje mu się wyrwać na wolność, ogon jest płaski i łysy, a bóbr wpada w rozpacz. Stworzyciel pociesza go, mówiąc, że taki jest lepszy, bo pomoże mu w pływaniu i ostrzeganiu znajomych o niebezpieczeństwie – bobry rzeczywiście uderzają ogonem o wodę, kiedy czują się zagrożone, co powoduje głośny plusk. Od tej pory bóbr ma płaski ogon i całkiem go lubi.

Jeśli podobnie jak ja lubisz Kurta Vonneguta, z pewnością znasz też nowsze skojarzenia związane z nazwą tego fascynującego zwierzęcia. Bez wdawania się w szczegóły powiem tylko, że związane jest to z perukami z bobrzego futerka, którymi posługiwały się czasem prostytutki.

Te inspirujące naszą wyobraźnię gryzonie wzbudzają swoimi umiejętnościami podziw na całym świecie. Na szczęście w Polsce ich populacja po drugiej wojnie światowej uros­ła z kilkuset osobników do około 100 tys. I bardzo dobrze, bo ich po prostu potrzebujemy – nie tylko my, ale także cała przyroda.

ilustracja: Natka Bimer
ilustracja: Natka Bimer

PS Dużo wiedzy o bobrach można znaleźć na stronie ­www.naszbobr.pl. Można też je tam wesprzeć, jeśli ktoś chce dobra dla bobra.

Czytaj również:

W dzikiej kochamy się Wiśle! W dzikiej kochamy się Wiśle!
i
zdjęcie: Sophie Thun
Przemyślenia

W dzikiej kochamy się Wiśle!

Karol Radziszewski

Czy martwa komórka i gotowanie pod gołym niebem może wiązać się z doświadczeniem mistycznym? O pływającym plenerze artystycznym opowiadają Karolowi Radziszewskiemu Ewa Ciepielewska i Agnieszka Brzeżańska.

Słowo „galar” brzmi jakoś magicznie, kojarzy mi się z wyimaginowanymi światami z powieści Tolkiena. Cóż to takiego? To statek, który od stuleci przewoził towary – zboże i inne płody rolne, sól, wapno, rzadziej drewno i węgiel – do Gdańska. Galary bez żadnego napędu szły z wodą, a do kierowania nimi wykorzystywano wielkie wiosła zwane drygawkami. Galar „Solny” zbudowano według tradycyjnych planów w 2013 r. w Wieluniu. Dwa lata później statek wspomagany silnikiem pokonał dystans 3000 km z Krakowa do Orleanu. Co roku od ­13 lat, w maju, płynie z Oświęcimia do Gdańska pod banderą Królewskiego Flisu na Wiśle, następnie zmienia kierunek i pod flagą Ziemi płynie pod prąd jako rezydencja artystyczna „FLOW/Przepływ”.

Czytaj dalej